Warszawa, godz. 19.44
- Jeszcze zapiekanka dla kolegi miała być. Czekamy już 10 minut.
- Oj przepraszam. Zapomniałam.
- Widać, że nie masz męża kobieto! - łysy facet wyładowuje swą frustracje na babce w budce z fast-foodem. Ja patrze jej w oczy i myślę sobie, że twarda jest. Mina pokerzysty, mimo, że zaczepka tamtego zioma mogła boleć dotkliwie. Bo przecież mąż mógł umrzeć tragicznie. Mogła nie pożegnać się z nim tego dnia. Mogła być na niego obrażona. Teraz może wyrzuca w sobie, że jest winna jego śmierci, dlatego nie znajduje innego.
- Hamburger dla pana. - mówi do mnie i podaje kanapkę. Nie uśmiecha się. Odchodzę.
Pewnie nigdy w życiu jej już nie zobaczę.
Mimo, że nigdy nie zobaczę kobiety w budce z zapiekankami wczułem się w nią. Wyobraziłem jakie ma życie.
Istota, która wczuwa się w innych ludzi. Chłonie ich historie, lub sama je wymyśla. Zawsze jednak próbuje wymyślić jak najbardziej prawdopodobną historię danego człowieka. Cierpi też przez to, gdyż często są to mylne historię. Konfabulowane. Cierpi, bo gdy ma coś powiedzieć napisać, przejmuje się tym co dana osoba sobie o niej pomyśli. Wkręca sobie jazdy. Często jednak najpierw mówi potem myśli. Dlatego też często wyrzuty sumienia zjadają jej duszę.
Naukowo nazywa się to empatia chyba. Ale nauka jest sztuczna. Emocje się liczą. Intuicja.
Czemu piszę o tym w kontekście Warszawy?
Otóż dlatego, że ostatnio empatyczna istota mieszkająca w mojej osobie wczuła się bardzo mocno w inną Istotę. Aż niespotykanie mocno. Niewyobrażalnie mocno. W pewną niesamowitą wietrzną istotę z Warszawy. Nie mogąc się z nią spotkać los chciał, że akurat będąc niedaleko postanowiła pójść jej śladami.
Kaktus. Restauracja. Dla mnie miejsce obce, a jednocześnie jakoś dziwnie nie obce... Czy była tu kiedyś? Jadła? Z kim była? Co myślała? Jakie wspomnienia budzi w niej to miejsce? Czy wogóle budzi jakieś (restauracja wygląda na nową).
Park. Labirynt drzew. Drzew, które pamiętają. Często jednak milczą. Wczoraj natomiast opowiadały...
Wreszczie ławka. Ale ciii... to już nie ja powinienem pisać... Byłbym posądzony o plagiat.
W przeciwieństwie do kobiety w budce wczuwająca istota w tym wypadku, chce poznać prawdziwość swoich wczuć. Chcę poznać całą historię tej osoby. Tej Istoty z miasta Syren (zarówno tych mitycznych, jak i policyjnych). Nie jest jej to jednak dane... Szkoda.
Warszawa, Centrum, godz. 22. 20
Warszawiacy są zamknięci w sobie. Każdy sobie rzepkę skrobie. Egoistyczni i egocentryczni. Nie to, że ja Łodzianin taki nie jestem, ale w Warszawie prawie wszyscy tacy są. Zapytasz o drogę, czy godzinę - musisz mieć farta, żeby ktoś Ci coś odburknął idąc w pędzie.
Zamawiam piwo w Hard Rock Cafe koło dworca. Czekam na kumpli. Zjawiają się. Płacę za piwo. 11 złotych... Kurwa. Idziemy stąd - mówię.
Warszawa, przed Pałacem Kultury, godz. 23.03
Pijemy piwo ze sklepu na ławce. Kolega pali gandzie. Częstuje. Odmawiam. Zaczyna nalegać. No zapal, zapal. Odmawiam. Wreszcie jestem asertywny i ćpam tą rzeczywistość na freszu nie potrzebując dopingu jak niektórzy zawodnicy na ringu podczas meczu.
Policja idzie. Chowamy browary. Jeden zostaje. Policjanci mówią wskazując na butelkę : - Jeszcze to schowajcie. Żeby nie było widać. Tu są kamery...
Kolega posłusznie chowa pod ławkę browara. Policjanci odchodzą. Kurwa... jacy mili byli.
- Miłego patrolu. - mówię. Uśmiechają się.
Normalnie Bóg jest z nami czy jak? Bliźni stróż prawa kocha bliźniego quasi-przestępcę? I to w Warszawie??? Cud, normalnie, cud.
Mimo to kolega częstujący gandzią jest purpurowy. W końcu 2 lata za posiadanie, jak coś.
- Chodźmy stąd - mówi.
Ponieważ jest Warszawiakiem postanawia oprowadzić przyjezdnych ziomali po swoim mieście.
Warszawa, Pola mokotowskie, godz. 23.30
Wysiadamy z taksówki.
Bolek. Mało ludzi. Nie ma co. Wychodzimy.
Lolek. Impreza zamknięta.
Kolejny lokal. Speluna. Spoceni ludzie śpiewają karaoke. Wychodzimy.
Wracamy. Ławka lepsza.
Kluby w stolicy to żenada.
Kolejne browary spite na ławcę zajawiają do dalszego zwiedzania. Tym razem bez udziału taksówek (i żenujących klubów). Pieszo.
Warszawa, pozostałe miejsca, godz. 00.00 - 5.00
Żołnierze zmieniają wartę przy grobie. Są drętwi jacyć. Myślicie, że stoją tam przez całą godzinę nieruchomo z patriotycznych względów? Czy też może konsumpcyjny świat zabija patriotyzm i traktują to jak pracę po prostu?
Opuszczona, wyludniona starówka. Umarłe miasto w tętniącej życiem stolicy.
Pałac prezydencki. Nogi bolą już. Wkurw bierze.
Wreszcie Wisła... kontakt z naturą uspokaja. Idziemy jej brzegiem:
Sfrustrowany ale utalentowany 37-letni scenarzysta, robiący karierę 27-letni student reżyserii, oraz 25-letnia istota, z prawdopodobnie nazbyt rozwiniętą empatią (może dlatego zmieniająca w kółko stany emocjonalne... ech...).
Zakładam słuchawki na uszy. Nie chcę słuchać rozmów o filmach. Chcę poczuć jedność z Wszechświatem (przez duże "W", jak nazwa tego miasta).
Warszawa, Most Poniatowskiego, świt /godz. 5.30/
Autobus zabiera nas na Ochotę do ziomka u którego nocuję.
Warszawa, Al. JP II, następny dzień, godz. 17.07
Stolica oddala się za oknami autobusu. Wracam do Łodzi.
Ludzie tworzą miasto. Zarówno ci żywi, jak i umarli.
Dlatego też pokochałem Warszawę, jednak nie chciałbym w niej mieszkać. Warszawiacy nie mają empatii (nie licząc wyjątków). Oby ją w sobie kształtowali, może wtedy zmienię zdanie. Póki co dobranoc Warszawo! Muszę odpocząć. Wczoraj zrobiłem 15 km na nogach i setki w umyśle. Należy mi się sen.
Sen o lepszej Warszawie...
8 września 2007
Sen o Warszawie... /Warsaw by night/
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
2 komentarze:
"sfrustrowany ale utalentowany 37-letni scenarzysta" .... kolega M (od Gwiezdnych Wojen) - jak mniemam; jeśli tak - nie mogłeś go lepiej opisać ... frustrata mojego najdroższego.... pozdrawiam; piszesz świetnego bloga, tak 3maj, powodzenia
Dobrze mniemasz. Dziekuje. Rowniez pozdrawiam /frustrata kochanego Twego tez ;/ elo.
Prześlij komentarz