20 grudnia 2008

PLANETA METAFOR

Recenzja płyty PLANET L. U. C.



L. U. C czyli Eluce znany z projektów takich jak Kanał Audytywny, czy solowe płyty uraczył nas najnowszym wydawnictwem. Jest to wydawnictwo multimedialne jednak w niniejszej recezji chciałbym się skupić głównie na jednym jego elemencie czyli płycie. Uważam, że jest najważniejszy, a film i książka to tylko dodatek (no bo jak traktować książkę, w której połowa to teksty piosenek...). Oprócz tego, że jest to nietypowo wydana płyta (razem z filmem, a raczej jak wieści napis na płycie fragmentem filmu i książką, a raczej książeczką) posiada ważną różnicę w stosunku do pozostałych Planeta L. U. C. mianowicie jest płytą najbardziej autobiograficzną. Czemu? Otóż dowiadujemy się, że prawdopodobnie L. U. C ukończył wyższe studia („Tu się kręci, pędzi a ja siedzę / pozostaje dzieckiem mimo że mam magistra wiedzę” O karuzel życia i puszystym sosie szusów) i można mniemać, że to wiedza prawnicza ("Miałem byc mecenasem sobą pozostałem" Happy End And Up Happy Hands – choć akurat to sugeruje, że nie skończył studiów). Możemy też przypuszczać, że miał ciężkie przejścia w Azji (pozornie tekst "Kiedy nie będzie lekko / stawiaj czoło inwazji / powiedz nie takie piekło pokonaliśmy w Azji / Kiedy nie będzie lekko / stawiaj czoło inwazji / powiedz nie takie piekło L. U. C pokonał w Azji" w kawałku "O Tym Co Należy Sobie Mówić, Gdy Jest Ciężko" wydaję się bez sensu, bo przecież czemu mamy sobie mówić że pokonaliśmy piekło w Azji, skoro wcale nie pokonaliśmy, chyba, że przyjąć że to autobiograficzne przeżycie i L. U. C. rzeczywiście przeżył piekło w Azji, gdzie przecież każdy może pojechać mając troszkę hajsu).

Ponadto L. U. C. przedstawia nam (jak zwykle barwnie) swoją wizję rzeczywistości, udziela rad, oraz zwierza się (jak zwierze) w barwny sposób że ma problemy (jak każdy) nad podejmowaniem decyzji (zapętlone kilka razy wyplute jak karabin maszynowy do mikrofonu słowo "wybory wybory wyobory..." w kawałku "O półobrocie Czaka", czy też psychodeliczna końcówka kawałka "Sen Tymenty W Magazynie Wspomnień" o tym, że stoi sam na chorym rozwidleniu swoich jaźni, by skończyc wyciem "nieznośnych wyborów i spraw" przechodząc tym krzykiem do utworu "Transplantacja biosu", gdzie tekst "Rozdwojone paranoje" powtarza się na niezwykle szybkim bicie... To wszystko sprawia, że niemal widzimy chaos w głowie człowieka, który musi podjąć decyzję i nie może jej cofnąć mimo że by chciał - pozostaje mu tylko wspominać, ale nie wróci do przeszłości by podjąć inną decyzję - jak w kawałku "Sen Tymenty W Magazynie Wspomnień"... Innym słowy nie mamy przycisku "undo" w sobie, wybór nie zostanie cofnięty - to mój zwrot copyrights itd. ;)

Jak widać na powyższym przykładzie płyta PLANETA L. U. C. jak większość wydawnictw tego artysty jest bardzo spójna i nie da się słuchać osobno poszczególnych utworów by zrozumieć jej sens (czego brakuje w polskim hh, gdzie większość płyt oprócz wyjątków to zbiór kawałków niepowiązanych ze sobą w żaden sposób).

Mówiąc o spójności płyty trochę się zawahałem, bo nie do końca tak jest. Wg mnie płyta dzieli się na dwie części: mroczną o ciężkim klimacie i jasną o niezwykle pozytywnym przekazie (co swoją drogą jest też nowością w twórczości tego twórcy nie licząc może płyty "Haelucenogenoklektyzm", choć też bardziej mroczna od tej). Jednak obie te części są bardzo spójne, jeśli je traktować osobno. Jednak fakt, że zostały umieszczone na jednej płycie może powodować, że płyta momentami jest nierówna. Tak pomyślałem po pierwszym przesłuchaniu, ale potem przypomniałem o swoim dawnym pomyśle jeszcze za czasów kaset magnetofonowych - mianowicie aby nagrać kasetę, której jedna strona byłaby jasna a druga ciemna i zacząłem się zastanawiać, czy w przypadku PLANETY L. U. C. zmieszanie mroku z jasnością nie jest celowe. Bo tą płytę można opisać w taki oto metaforyczny sposób: gdy zaczyna się jej słuchać jest ponura noc, która gdy mijają kolejne utwory stopniowo zbliża się ku wschodzie słońca, by w jej końcówce zaświeciło słońce w swej pełnej okazałości. I jak się nad tym zastanowić to tytuł płyty PLANETA może to sugerować, bo przecież na planetach raz świeci słońce a raz nie - jak w życiu. Ta metafora ma o tyle ma sens, że L. U. C mówił w jednym z wywiadów (TV4), że nagrywał ją gdy wychodził z trudnego okresu w życiu (czyt. depresji), czyli od mroku do słońca. Amen.

I tutaj mały zgrzyt. Teoria L. U. C`a o jedności sztuk niestety upada, bo podział płyty na dwie części mroczną i jasną nie koresponduje z pozostałymi dodatkami do płyty audio. Okładka płyty z napisem „poczytaj mi Lucu”, nawiązuje do serii książeczek dla dzieci „poczytaj mi mamo”, podobnie jak treść książki (oprócz tekstów piosenek) – są to stylizowane na dziecinny absurd teksty mocno halucynogenne, napisane zapewne po ostrym jaraniu. Obecny w nich absurd i ironia, oraz „zielony” humor odnoszą się tylko do części wesołej płyty, nijak nie zgadzając się z kawałkami takimi jak „Ścieżka, której nie wciąga się nosem”, „Sen Tymenty W Magazynie Wspomnień”, czy „Transplantacja biosu”. To dołujące psychodeliczne kawałki, raczej nie kojarzące się z dziecinną beztroską. Film tak samo jest zabawny i przypomina swego rodzaju „jackassy”, zabawę jako źródło kultury...Te rzeczy pasują idealnie z drugą częścią płyty i ją uzubełnieją bo nawiązanie do serii „poczytaj mi mamo” ma też taki sens, że te utwory z „jasnej strony”są oparte na samplach z bajek... Czemu jednak ani w filmie ani w książeczce nie ma akcentu mrocznego nie wiadomo.

Wróćmy jednak do pozytywów tego wydawnictwa, a mianowicie metafor. Jest to jedna z najmocniejszych stron płyty. Po kolei zatem: należy pochwalić L. U. C`a za jego metaforę przewrotności losu, którą jest Chuck Norris, z którym podmiot liryczny walczy w kawałku "O Tym Co Należy Sobie Mówić, Gdy Jest Ciężko" . Jest to przewrotna i zabawna personifikacja przeciwności i kłód losu jakie natrafiamy w życiu. Chuck jest swego rodzaju fatum które L. U. C tępi, i jak słyszymy to nie tylko fatum, ale też pokusy typu heroina (u mnie tylko natura /na heroine to bunt - fuj/ zarzywasz przegrywasz jak z Brisem smród / Wtedy dopada mnie jego [Chucka Norrisa - przyp. NE] but - srut -/ w takich chwilach mówię: Kiedy nie będzie lekko/stawiaj czoło inwazji..."])

Ponadto idea Chucka (czy jak chce autor płyty Czaka) jest kontynuowana dalej w kawałku "O półobrocie Czaka czyli o przyczynie pędu", w którym dowiadujemy się że przeciwności losu są tak naprawde tym co daje power do działania, gdybyśmy ich nie mieli nie musieli walczyć - byłaby stagnacja ("Przepraszam, że tak pędzę ale to półobrót Czaka zamienił moje serce na głowice Kasprzaka"). Dodam tylko, że utwory te pochodzą z jasnej części płyty :)

Najbardziej wyrazistym utworem na płycie jest "Co z tą Polską - Soviet Menel Kisiel" z gościnnym udziałem Fokusa i Rahima. Szacunek dla tego kawałka za ciekawą teorię dla L. U. C`a odnośnie piractwa płyt (znów super metafora). Otóż wg niego (i Rahima) kradzież i oszustwo mamy w genach, bo musieliśmy wkręcać Sovietów by przetrwać (zawsze walczyliśmy z systemem, czy to zabory czy PRL i rzeczywiście w większości z Sovietami właśnie czyli „Soviet mental kisiel”). Ponadto w mentalności mamy zakodowane, że lepiej mieć coś za darmo (każdy łasy na frikowe rarytasy). Problem ten jednak należy szerzej rozpatrzyć może niekoniecznie przy okazji tej recenzji, ale w jakimś innym artykule, można tylko zaznaczyć tu problem - po prostu coś takiego jak płyta Audio CD odchodzi do lamusa i to czas mp3... Swoją drogą zastanawiam się, czy L. U. C montuje swoje teledyski na legalnych programach do montażu czy koloryzacji które kosztują od 2000 do 10000 dolarów..? Więc jak to jest z tym piractwem ziomuś, co? ;)

Dobrze, jeśli chodzi o płytę audio CD (nie mówiąc o książeczce i filmie) wymieniłem same plusy jak do tej pory - czas więc na minusy (żeby nie zostać posądzonym o "product placement"), które zostawiłem na koniec, bo rzeczywiście jest ich niewiele i duża ilość zalet sprawia, że można na nie przymknąć oko. Przede wszystkim główny minus to kawałek "Remont - Na Arteriach Mego Życia" nie ze względu na jego treść i flow, tylko na fakt, że to odgrzewany kotlet, bo dokładnie ten sam kawałek słyszałem już wcześniej w teledysku, który bynajmniej nie promuje tej płyty (http://www.youtube.com/watch?v=OXb2ENif4u0&feature=related) Wiem, że pasuje do koncepcji, bo jest o remoncie życia (i znów teoria przejścia od ciemności do jasności – wraca, bo chodzi o to, że po remoncie życia nastaje jasność... coś o tym wiem... ech...), ale jednak z nową płytą słuchacze czekają na nowe rzeczy... Co jeszcze? Tym co drażni najbardziej to niektóre niezbyt wyszukane metafory L. U. C`a typu "mózgi (...) wyprane odwirowane(...) na kolorowych kapitalizmu sznurkach, jak majtki powywieszane" - początek zapowiada się super a potem wchodzi porównanie z majtkami. No sory, ale w tak poważnym kawałku to porównanie z majtkami drażni (czemu majtki?). Inny przykład to "Więc jak TVN, codzień beztrosko ciska nam w oczy kałem". Porównania z gównem nie brzmią fajnie po prostu. Poza tym do płyty pełnej zagadek i takiej której nie można określić mianem realistycznej takie naturalistyczne i prymitywne porównanie nie pasuje. Albo jest to zabawa słowem, jak u poetów dadaistycznych, albo rap z ulicy, konsekwecja w sztuce powinna być najważniejsza (jeśli płyta byłaby uliczna albo imprezowa nic nie miałbym do takich porównań). Drażni też "żart Strasburgera", który pojawia się przynajmniej w trzech utworach a w jednym jako metafora popkultury. Każdy zna ten zwrot choćby z programów Majewskiego, który twórczo to przekształcił na "żenujący żart prowadzącego" i wszyscy i tak więdzą że o Strasburgera chodzi, więc mało oryginalne i denerwujące. Pani Ula Dudziak też mam wrażenie pojawia się jakoś na siłę (wydaję mi się, że L. U. C chciał zaznaczyć swoją filozofię produkcji utworów gdzie wokal jest integralną częścią podkładu muzycznego a czasem nawet go zastępuję, jednak wprowadzenie Pani Uli jest nieco żałosne: "Zaufaj mi życie to bajka jeśli zamarzysz zagra ci nawet pani Ula Dudziak". Można było lepiej tą postać wykorzystac...). Noi ostatnie do czego mogę się przyczepić to zła wymowa angielskich słów przez L. U. C - "Happy happy End and up happy hands". Rozumiem, że to gra słów w rymach z "happy" i "up", jednak słowo "happy" czyta się "hepy" a nie "hapy"... ale to już rzeczywiście "czepianie się, więc zakończmy.

Reasumując o ile poprzednie płyty L. U. C`a można nazwać "futurystycznymi" (mówię o futuryzmie jako prądzie w sztuce z lat 20-tych) o tyle tą spokojnie zostając w tamtych czasach można nazwać "dadaistyczną" autobiografią (zabawa słowem, metafory - wypisz wymaluj sztuka rymów niczym "manifest dadaistów" – mówimy o części drugiej płyty), bo to dadaiści uwazali, że tworząc powinniśmy być dziećmi, a autor powyższej płyty kilka razy nas informuje, że "pozostaje dzieckiem" (może oprócz pierwszej części płyty, która "lekka łatwa i przyjemna jak dziecięca zabawa" nie jest, ale pod koniec owszem).

P. S. Ile ja tobie tyle ty jemu temu co mi to odda / energia jak bumerang wyrzucony z okna / Ile ja tobie tyle ty jemu temu co mi to odda / dziś ja naleje sobie jutro sam wypije do dna... /TAK TRZYMAC :) Elo.