16 lutego 2009

www.nemeziskomiks.com

Ruszyła strona internetowa promująca antologię komiksu NEMEZIS, który niebawem trafi na półki w księgarniach. W niej fragmenty komiksów. Zapraszam.

5 lutego 2009

Rzeczy mają dusze?

Podobno Indianie wierzyli, że przedmioty mają duszę. Podobno przedmiot może być opętany...

Nie macie czasem wrażenia, że rzeczy do Was przemawiają? Ja ostatnio miałem.

Silesia City Center, Katowice, 30 grudnia 2008 godz. 12

Parkuje samochód przed centrum handlowym. Wyjechałem ze swojego miasta o 9 rano i przyjechałem do Katowic na 12 na spotkanie ze znajomym, który wyjeżdzał na dlużej za granicę, a musieliśmy pogadac.
Pogadaliśmy.
Wracam do auta.
Jestem zmęczony, dzień wcześniej imprezowaliśmy ze znajomymi w łodzkich klubach. Do 4 rano, a wstałem o 8. Masakraaaa – myślę sobie i końcówka tego słowa, a konkretnie samogłoski „a” przechodzą w ziewanie. Jestem cholernie głodny. Nie jadłem śniadania, w pośpiechu wychodząc z domu.
Wsiadam do auta. Postanawiam, że pojadę do akademika, wynajmę pokój zjem coś i prześpię się by nie wracac tak bardzo zmęczony.
Przekręcam kluczyk.
Samochód nie chce odpalic. Próbuje kilka razy. Dupa. Nic z tego.
Co teraz?
Trzeba coś zjeśc, potem się pomyśli.
Idę z powrotem do Silesi, jem obiad w Sfinksie. Wracam do auta. Postanawiam – jeśli odpali nie jadę do akademika, bo przecież może już drugi raz nie odpalic, a jutro Sylwester.
Muszę jechac prosto do Łodzi, nie zatrzymywac się nigdzie nie gasic silnika.
Z takim postanowieniem wsiadam do auta. Wkładam kluczyki.
Samochód odpala bez problemu za pierwszym razem.
Dojeżdżam do Łodzi.
Samochód chciał wracać do swoich ziomali – innych aut na parkingu przed moim blokiem.


Łódź-Radogoszcz, Stacja Benzynowa SHELL godz.6.00 rano, 6 stycznia 2009 r., temp. –13 stopni Celcjusza poniżej zera.

Zabieram kolegę, który ma jechac na samolot z Pyrzowic do Wielkiej Brytanii, bo akurat sam muszę jechac na Śląsk. Kolega wsiada do auta a ja je tankuję.
Do pełna.
Wsiadam. Chcę odjeżdżac. Nagle patrzę - drzwi od strony kierowcy nie chcą się zamknąć. Z kolegą próbujemy to naprawić, ale nie udaje się.
Jest potworny mróz.
Musimy jechać, ale jak? Z otwartymi drzwiami? Bilet na samolot by przepadł. Musimy.
Dzwonię do innego kolegi, budzę go i mówię, żeby wziął sznurek.
Jedziemy z otwartymi drzwiami do kolegi. Ten wynosi kabel od USB. Związujemy drzwi i jedziemy z na-wpół otwartymi.

Autostrada, godz.7.00 rano, 6 stycznia 2009 r., temp. –18 stopni Celcjusza poniżej zera.

Pędizmy. 120 km/h na autostradzie. Piździ. To oczywiste, że piździ bo przecież ogrzewanie nie pomaga bo otwarte drzwi, a za nimi mróz jak skurwysyn.
Jakiś samochód trąbi na nas. A my: - Wiemy, wiemy! Otwarte drzwi mamy – zlewka i jedziemy dalej...
W pewnym momencie prędkość zaczyna spadać mimo, że wciskam pedał gazu. Samochód sam zwalnia. Wciskam gaz mocniej, nic.
Chyba muszę zjechać na pobocze. – mówię i robię to. Samochód zatrzymuje się, ja dodaje gazu. Auto jednak mnie nie słucha. Coś śmierdzi potwornie. Stoimy na poboczu. Kolega który za półtorej godziny ma samolot o dziwo spokojny, mimo, że dopiero jesteśmy pod Częstochową. Wysiadamy, ja muszę od strony pasażera bo swoje drzwi mam związane i chcę zachować tą konstrukcję, myśląc, że pojedziemy dalej. Otwieram maskę, pod maską śmierdzi potwornie.

Nagle za nami zatrzymuje się samochód osobowy. Wysiada starszy pan. Też otwiera maskę.
- Panu też się coś popsuło. – stwierdza kolega.
Pan jednak w przeciwieństwie do nas wie co się popsuło, bo naprawia i po chwili wsiada i zaczyna odjeżdżac.
- Jacek! – krzyczę – Zatrzymaj go, może cię podrzuci! – mówię to bo jestem przekonany, że ja nie dam rady już tego uczynic.
Jacek robi to co powiedziałem.
Po chwili zabiera swoje rzeczy.
- Podrzuci mnie do Częstochowy, a potem coś może złapię – stwierdza Jacek.
- Ok., to daj znac czy zdążyłeś – mówię.
Jacek z bagażem opuszcza nas.
Odjeżdżają.
Zostaję z kolegą od kabla USB.
Kolega trzęsie się z zimna. Chudy jest dlatego, mnie wcale ale to wcale nie jest zimno. Zimno mi nie w głowie. W głowie tylko pytanie: - Co teraz?
Nie wiem gdzie jestem. Auto nie działa, czyli generalnie lipa. Albo usiąśc i płakac, albo...
Mam GPS! – przypomina mi się.
Chcę go włączyc i dzwonic po pomoc drogową, gdy nagle na horyzoncie pojawia się rzeczona pomoc drogowa. Problem z głowy – oddychamy z ulgą.
Machamy rękami.
Pomoc drogowa zatrzymuje się.
Wysiada Pan z wąsem.
Błagamy, żeby nas gdzieś podrzucił do jakiegoś warsztatu. Pan mówi, że niedaleko jest warsztat (HURRA!) ale że nie wie czy nas podrzuci bo ma problem z zapaleniem swojego auta (ŁEEE!). Nie dowierzamy mu jednak uradowani, że mamy pomoc.
Pan jednak nie rzucał słów na wiatr. Wsiadamy do samochodu pomocy drogowej, a on nie chce odpalic. Absurd.
Pan zagląda pod maskę swego auta, my siedzimy w środku. On coś tam naprawia. Widzimy przed sobą napis na otwartej masce: POMOCA DROGOWA i gościa, który grzebie pod tą maską. Absurd do n-tej potęgi. Popsuta pomoc drogowa. Heh.
Nagle patrzę w lusterku a drzwi mojego auta są otwarte. A tam TIR na horyzoncie. Biegnę. Zamykam drzwi. TIR przejeżdża. Uff... Kabel USB się rozwiązał... Byłoby po drzwiach. Zawiązuje pętle. Tym razem się nie otworzą. Wracam do pomocy drogowej, a tam cały czas walka z odpaleniem.
Nie udaję się. Pomoc drogowa sama potrzebuje pomocy drogowej. Gośc dzwoni. Po jakimś czasie przyjeżdża jego szef.
- Ja cię pociągnę a ty spróbuj odpalic – mówi.
Podwiązuje pomoc drogową i jechana. Pomoc drogowa ciągnie pomoc drogową. My w środku, a mój samochód niknie w lusterku. Niestety nie udaje mu się odpalic. Absurd pogłębia się. Zatrzymują się.
- Panowie, bo ja zostawiłem tam samochód – mówię.
- Dobra wracamy. Pociągnę pana, a potem wrócę tu po kolegę. – mówi szef.
- To może najpierw odstawi pan kolegę – próbuję być miły.
- Nie, niech tu marznie to jego wina, że popsuł filtr zamiast naprawic – szef jest bezlitosny.
- Wracamy. Pakujemy mój samochód na pomoc.

Dojeżdżamy do najbliższego zakładu naprawczego.
Jacek dzwoni, że bez problemu zdążył na samolot.
Moje auto naprawiają auto w bagatela 6 godzin. Dają nową częśc, bo tamta się spaliła... Samochód jest jak nowy.
Happy End? Prawie...

Dojeżdzamy do Katowic, bogatsi o nowe doświadczenie i nadmiar absurdu. Bogatsi także potwierdzenie mojej tezy, że to auto rzeczywiście chyba ma duszę. Przecież nie domykały się drzwi – samochód jakby sam ostrzegł nas, żeby nie jechac – nie pozwalając domknąc się drzwiom. Jakby mówił: - Żaden kretyn nie pojedzie z otwartymi drzwiami!
Zdziwił się, że jednak pojechaliśmy i zepsuł po drodze stwierdzając – Przecież was ostrzegłem, idioci!

Wieczorem, gdy idziemy do koleżanki, która ma nas przenocowac patrzę na swoje auto i myślę sobie, że coś tu się nie zgadza w mojej teorii. Bo przecież gdyby miał duszę to by chciał jechac, wiedząc że dostanie nową częśc. Powinien się cieszyc i chcieć byśmy jechali. Patrzę na niego i myślę:
- Co ty knujesz?

7 stycznia 2009 r.

Nazajutrz w drodze powrotnej do Łodzi wpadam w poślizg, tracę panowanie nad kierownicą, myślę, że zginę i rozbijam auto uderzając w barierkę na drodze szybkiego ruchu. Nie ginę - wychodzę bez szwanku, czego nie można powiedzieć o aucie, które jest kompletnie skasowane. Przewidziało swoją śmierć. Taka prawda. Miało duszę.