29 października 2007

Sam przeciw wszystkim /MC Doriss & fakeMC`s diss/


Dużo hejterów pojawiło się na tym blogu. Znosiłem to do czasu aż zaczeliście się wypowiadać o muzyce jaką tworze. Dlatego zamieszczam ten kawałek, żebyście zamknęli swoje japy (har kimkolwiek jesteś - to do Ciebie.
Ponadto disuje pewną książkę i jej autorkę (i raczy o niej mówić hip-hopowa), która dostała za nią 100 tysięcy złotych , bo przespała się z paroma osobami. Takiego pawia to ja mogę puścić jak mi dasz tyle hajsu w 72 godziny, tyle co pojebane usunięcie ciąży za pomocą tabletki (btw: wiecie, że istnieją takie chujki, które kopulują z dziewczynami mając przy sobie recepte? Mówie im serdeczne spierdalaj. Podobnie jak całej modzie na antykoncepcje - hormony niszczą mózg - pamiętajcie)

Zmieniam świat. Niemiłego słuchania życzę:

kliknij - oto link:
NemezisEgo-sam-przeciw-wszystkim-full.wma
bity: kradzione
rymy & mix: NemezisEgoIVendettaILuminatti

_____________
--------
.

25 października 2007

KRZYK = ROZPACZ


Milosc cierpliwa jest
Milosc nie zazdrosci nie szuka poklasku...

Milosc jednak doprowadza tez do obledu i rozpaczy. Zaborcza milosc.
Jak kochamy druga osobe nie mozemy bez niej zyc. Nie mozemy oddychac. Wszedzi czujemy jej zapach, slyszymy jej glos, widzimy usmiech.
Gdy spimy tylko o tej osobie snimy. Tylko z nia przebywac chcemy. W dnie i w nocy 24 h/365 dni w roku chodzimy w amoku.
I zawlaszczamy ta druga osobe. Jest nasza i niczyja wiecej. Zazdrosc. Obled. To juz nie jest ona. To juz czesc nas samych...

Z milosci mozna zabic osobe ukochana jezeli ta odrzuci milosc nasza (patrz ostatnia sekwencja w filmie "Dom latajacych sztyletow"). Jezeli przerwie nić . Nić, ktora oplata dwie kochajace sie nawzajem osoby tworzac jedna istote. Gdy drugiej osoby zabraknie - nie czujemy braku jej - tylko brak samego siebie. Jakby jakas czastka z nas przepadla.
Dlatego jebac alkopoligamie. Czlowiek jest monogamista i szuka swej drugiej polowki. Jednak na szlaku tym spotyka wiele osob w ktorych probuje znalezc ta polowke. Z wieloma z nich jest. W tym sensie jest poligamista, a raczej seryjnym monogamista, bo w kazdej z nich szuka tej jednej jedynej. W kazdej z nich szuka brakujacego siebie. Dopelnienia.
Odrzucenie przez osobe ktora sie kocha czesto doprowadza do rozpaczy. Czesto rozpacz jest tez krzykiem. Jak w obrazie Muncha... jest to ostatni obraz cyklu "Milosc", w ktorym mezczyzna zostal porzucony przez kobiete. I co ciekawe "Krzyk" najpierw nazywal sie "Rozpacz", jak czytamy w biografii Muncha:
Kiedy obraz po raz pierwszy wystawiono w Berlinie 3 grudnia 1893 roku, nosił tytuł „Rozpacz”. Później jednak nazwano go „Krzyk”. W Berlinie praca ta zamykała serię obrazów, którą Munch zaplanował wiosną. Nazwał ją „Die Liebe”, czyli „Miłość”. Był to jego pierwszy świadomie skomponowany cykl (…) Składał się z sześciu obrazów. Pierwszym była „Letnia noc” (nazywana również „Głosem”), przedstawiająca kobietę w sosnowym lesie nad brzegiem, zwróconą przodem do widza. Za nią widać niski księżyc i jego charakterystyczne odbicie w morzu. Po nim był „Pocałunek”, gwałtowne przedstawienie dwojga ludzi, którzy dosłownie stapiają się w jedno („jak bezkształtna grudka” - stwierdził pewien niezadowolony krytyk berliński). Kontynuację stanowiły tematy nawiązujące do zazdrości, a cały cykl kończył się przedstawieniem rozpaczy, czy jak kto woli, krzyku.[1]
[1] Atle Ness, Munch biografia, przeł. I. Zimnicka, Warszawa 2007, str. 142/

Mimo, ze mozemy rozpaczac to jednak chyba warto kochac. Bo to piekne uczucie.
Czego sobie i Wam zycze.
Pozdro.
P. S. Jakis taki kurwa kobiecy ten post, co nie? Trudno. Wrazliwy hardcorowiec ze mnie ;) Heh.

24 października 2007

Charakterne chłopaczyny nie płaczą?

Pewna bardzo inteligenta i urodziwa niunia (pozdrawiam) zapytala mnie kiedys czy czesto w swoim zyciu plakalem... Odpowiedzialem, ze nie ale ze wiem ze bede plakal gdyz czeka mnie smierc bliskich. Poki co nie zaznalem smierci bliskiej osoby. Dzisiaj tez nie, a mimo to kilka godzin temu moje oczy zaszklily sie i uronily kropelke slonego plynu.
Poczulem sie samotny.
Mimo bliskiej i bardzo kochajacej mnie rodziny paradoksalnie nie czuje wsparcia. Wszystkie dzialania jakie podejme interpretowane sa na nie. Od dziecka slysze ze zle robie. Ze wszedlem na zla droge. Mimo cwierci wieku na karku nie doznaje akceptacji od strony rodziny. A wiecie dlaczego?
Z milosci.
Czy mozna kochac zle?
Mozna podstawa owej milosci jest strach o osobe ukohana. Jezeli boisz sie o nia to nagabujesz by robil to co ty uwazasz za dobre. Nie akceptujesz "zla" jakie ta osoba niby czyni, mimo ze jest pewna ze czyni dobro.
Czasami czuje ze sie dusze.
Ze nie moge oddychac wsrod tych zakazow, nakazow. Powinienes to... powinienes tamto... nie powinienes tego, to jest zle, nie powinienes tamtego, powinienes to, powinienes tamto. To jest dla Ciebie najlepsze. To jest the best. Tamto od zlego pochodzi.
- Ale mamo, tato. To jest moje zycie! Pozwol mi o nim decydowac, prosze - mowie przezywajac regresje do czasow dziecinstwa, czujac ze jak dziecko sie rozplacze blagajac o zrozumienie, gdy matka nade mna stoi grozac palcem 24 na dobe, lub ojciec od czasu do czasu.
- Nie moge sie zgodzic na zlo - mowi spokojnie dawczyni mego zycia mentorskim, rodzicielskim pewnym swego tonem.
- Mozesz decydowac sam, ale jesli zrobisz to o czym mowisz to bedziesz debilem - mowi ojciec. - I badz pewien, ze wtedy cie wydziedzicze - dodaje.
Dusze sie.
Kto podejmuje decyzje. Matka twierdzi, ze ojciec podejmuje je za mnie, ojciec ze odwrotnie. I tak w kolko. Moze ja nie istnieje.
Czasem chcialbym.
Wkurwiam sie.
Krzyk przeszywa przestrzen bloku. Mama kuli ogon i idzie plakac w samotnosci.
Wkurwiam sie.
Krzyk przeszywa przestrzen domu. Ojciec wybucha gniewem. Wkurwia sie. Kule ogon. Przestaje istniec.
Nie mam w nich przyjaciol. Kazde z nich chcialoby abym spelnial ich zyczenia jakim mam byc. Zupelnie innym w obu wizjach. Marionetka. Lalka. Zabawka. Jedno ciagnie za sznurek w jedna, drugie w druga, a ani jedno ani drugie nie widzi, ze jestem niezalezna osoba zdolna samemu sie poruszac. Choc czesto jest mi ciezko. Ich siec mnie oplata. Sa pajakami. Ilekroc moja decyzja jest nie po ich mysli tylekroc jest mi przykro, ze im bedzie przykro. Paranoja. Wyswobadzam sie z sieci:
- zarzucam sluchawki na uszy i slucham rapu, kupuje browar i pisze do rana opowiadanie/scenariusz/wiersz. Sztuka to ucieczka. Sztuka to bajeczka. Sztuka to moje jestestwo. Nawet jesli przez wielu z Was jest to pseudosztuka.
Jestem pewny siebie, mimo ze rodzice niszcza ta pewnosc na kazdym kroku. Moi rodzice to moi hejterzy. A najgorsze, ze sadzą, że są hejterami dla mego wlasnego dobra. Ich nienawiść do moich decyzji i czynów bierzę się z miłości. Ale ja jestem pewien swoich decyzji. Teraz już tak. Nie ma we mnie buntu (choc czasem nie wytrzymuje i krzycze, bo jednak łaknę ich akceptacji mimo mojego wieku) - jest pewność mimo kiełkowania i zasiewania przez nich zwątpienia. Pewność, którą mi daje wiara w Boga. Mam misje. Chcę zmienić świat i nikt mi w tym nie przeszkodzi. Pycha? Mozliwe, ze pycha, ale nawet jak mi sie jednak nie uda podbić w celu zmiany świata to i tak będę go zmieniał bez podbijania - w drobnych codziennych rzeczach, a nie w mediach (innymi słowy - nawet jak zostanę bezdomnym będę wiedział, że tu mam zmieniać świat wśród bezdomnych, a nie w showbiznesie, choć według mnie to właśnie szołbiz wymaga zmian - szczególnie moralnych).
Czasami jednak mimo owej pewności nadchodzą chwile zwątpienia.
Dziś nadeszły.
Dlatego płakałem.
Bywam miękki jak wszyscy faceci w dzisiejszym społeczeństwie.
Ale hartuje mnie ulica i rap, dlatego biorę łańcuch i wychodzę właśnie na spacer.
Ktoś chciałby mnie spotkać? Nie radzę, bo lekarze strajkują i mogliby Wam nie pomóc. Przynajmniej dziś. Dziś nie zmieniam świata na lepsze. Dziś zmieniam na gorsze. Dziś nie ma we mnie miłości. Dziś jest nienawiść.
Czekam jutra.
Nie płacze.
elo

23 października 2007

Opowiesci psychodeliczne # 1

ANIOŁ LĘKU
---
opowiadanie napisane w 2004 roku
z cyklu OPOWIESCI PSYCHODELICZNE
___
1.

Pociąg pędził przez pola. Stukot kół uderzał o szyny wprawiając pasażerów w trans. Słońce chowało się za horyzontem złocąc mijaną przez maszynę przestrzeń niekończących się pól.

W jednym z przedziałów siedział osamotniony młody mężczyzna. Wpatrzony w szybę pociągu delektował się samotnością. Nikt mu nie przeszkadzał i to na obecną chwilę mu odpowiadało. W przedziale zasłony były zasłonięte, a okno zamknięte.

Chłopak ów o którym mamy zamiar opowiedzieć jechał właśnie z Warszawy do rodzinnej miejscowości na wybrzeżu. W stolicy spędził ponad miesiąc na odwyku. Oficjalnie nazywało się to sanatorium, w istocie jednak było więzieniem dla uzależnionych. Jego rodzice wysłali go tam, gdy odkryli kilka gramów amfetaminy schowanej pod łóżkiem. Zawsze dziwiło ich, dlaczego ich osiemnastoletni syn ma tyle energii, śpi po dwie godziny i zawsze jest gotowy by pomóc w ogrodzie czy posprzątać dom. I do tego ma takie śliczne wielkie zielone oczy. Pewnego popołudnia matka zwiedzając jego pokój znalazła odpowiedź na powyższą zagadkę. Znalazła i początkowo myślała, że to tynk, którym syn posypuje sobie ręce, by następnie ćwiczyć w domowej siłowni. Dopiero, gdy jej mąż a ojciec chłopaka postanowił ją oświecić, że to jednak nie tynk, tylko groźny narkotyk, ona w odpowiedzi z kolei postanowiła zemdleć. Nie mogła znieść faktu, że ten dobrze uczący się, pomagający w domu Piotruś jest ćpunem.

Rodzice dali mu jednak szansę. Wydawało im się, że przemówili mu do rozsądku. By jednak się upewnić postanowili, co jakiś czas przeprowadzać testy. Wiara w ich siłę perswazji zawiodła. Za każdym razem test okazywał się pozytywny. Innymi słowy wszystko wskazywało na to, że Piotrek ćpał, ćpa i będzie ćpał, „jeśli czegoś z tym nie zrobimy” - myśleli. Jak pomyśleli tak też uczynili. Odłożone oszczędności przeznaczyli na odwyk swojego ukochanego synka. Oznaczało to, że zamiast słonecznych wakacji w górach ze znajomymi i dziewczyną Piotr przymusowo wyjechał do Warszawy. Do prywatnego odpowiednika MONARu. Pewnego dnia jednak stwierdził, że jest zdrowy. Skoro był zdrowy nie miał zamiaru leczyć się dłużej.

Uciekł z ośrodka, wsiadł do pociągu i właśnie w tej chwili zmierzał do domu.

Siedział teraz w pustym przedziale i myślał.

Pozostałością po narkotykach, był osobliwy tik nerwowy, który dawał o sobie znać, gdy Piotr bał się. A zdarzało się to zawsze, gdy intensywnie myślał. Opanowywał go wtedy demon lęku, który objawiał się nerwowym szybkim mruganiem lewego oka.

W danym momencie mrugał nim cały czas.

Kurwa ten pociąg jedzie za szybko… Brrr… Co zrobię, gdy zacznie się wykolejać? Spoko. Okno. Rozbije wtedy okno. On się wykolei na pewno… Zginę… Rodzice na pogrzebie. Mama się zapłaczę. Albo nie. Uda mi się kurwa, uda, uda przeżyć, ale do konca życia będę na wózku… Ja pierdziele. Bez nóg. Będę bez nóg.

Jego myśli ostatnio rzadko, kiedy krążyły wokół przyjemnego tematu. Zdarzało się to tylko, gdy był na fazie, a ostatnimi czasy nie wciągał. Gdy był na tak zwanym freszu opanowywał go dół. Gdy się pojawiał w sanatorium prosił o tabletki przeciwdepresyjne. Pomagały. Teraz jednak nie mogły pomóc z prostej przyczyny: nie miał ich.

Po co ja jadę do domu. Rodzice mnie zabiją… A może nie żyją. Nie dzwonili ostatnio, nie odwiedzali mnie… Zawał… O boże zawał… Co ja zrobię? Coś się musiało stać. Tata ma kłopoty z sercem, bo za dużo pali... Właśnie fajka… Chcę pety… Tego mi nie odbiorą. Nie nie… musisz być silny żadnych używek. Tytoń zabija… Będziesz kasłał... Pluł krwią… Chcesz tego. Chcesz?

- Zamknij się! – nagle krzyknął do siebie.

Przypomniał sobie jak w sanatorium uczyli go opanowywać nerwy. Trzeba było policzyć do dwudziestu. Nigdy nie pomagało. Mimo to za każdym razem próbował.

Nim doliczył do dziesięciu drzwi od przedziału otworzyły się gwałtownie. Podskoczył przerażony. Odwrócił głowę niczym wyrwany ze snu.

- Bilet proszę… - usłyszał męski głos.

Odetchnął z ulgą. To tylko konduktor.

Sięgnął do kieszeni. Biletu nie było… Zamrugał lewym okiem. Szukał dalej.

- Ma pan bilet czy nie? – konduktor się niecierpliwił.

- N-n-nie wiem… chyba nie mam… - Piotr wstał z miejsca.

To była przerażająca perspektywa. Piotr nie miał przy sobie grosza przy duszy. Wszystko wydał na bilet, który właśnie zniknął. Gdyby konduktor wypisał kredytowy mógłby odkryć, jego ucieczkę… Zabraliby go na komisariat. Musiał znaleźć bilet… Przecież go kupował… A może nie… O cholera zapomniał kupić bilet. Nie przypominał sobie uśmiechu kasjerki… Pytał tylko, z którego peronu. Jak mógł to zrobić… jak mógł zapomnieć o bilecie.

- A co tam leży? – zapytał nagle kontroler.

Bilet leżał wygnieciony na siedzeniu Piotrka. Chłopak odetchnął z ulgą. Popatrzył na bilet i nagle pomyślał, że może nie wsiadł do tego pociągu, co trzeba i ciarki przeszły mu po plecach.

Drżącymi rękami podał bilet.

Konduktor przystawił pieczątkę.

- Życzę miłej podróży. – powiedział i wyszedł z przedziału zamaszyście zamykając drzwi.

I wtedy Piotrek po raz pierwszy od wielu lat znów usłyszał piskliwy głosik w swojej głowie:

- Cemu ten pan zginie pierwszy? – zapiszczał pytająco sepleniący głosik.

Piotr usiadł na miejscu. Był przerażony. Popatrzył na odchodzącego konduktora. Pytanie zawisło w powietrzu. Nie wierzył własnym uszom. To on.

- Niemożliwe – powiedział do siebie.

Głos nie pojawiał się od bardzo dawna. Należał do jego wyimaginowanego przyjaciela z dzieciństwa, zwanego Maksiem. Stworzył go gdy miał około pięciu lat. Alergia na wszelkiego rodzaju sierść, na którą cierpiał spowodowała, że rodzice Piotrka musieli pozbyć się wszystkich zwierząt domowych. A mały Piotruś bardzo chciał mieć pieska. Niestety nie mógł. Musiał, zatem znaleźć sobie coś w zastępstwie. I tak powołał do życia Maksia. Nie wiedział dokładnie jak wygląda, ale rozmawiał i bawił się z nim. Gdy zostawał sam w ciemnym pokoju, zawsze obok był Maksio. Gdy skończył 12 lat przestał oglądać bajki takie jak Reksio, czy Zaczarowany Ołówek, przestał także rozmawiać z Maksiem.

- Dlaciego ten pan umze? – powtórzył Maksio jeszcze bardziej sepleniąc.

- Nieeee! – krzyknął Piotrek. – Odejdź ty nie istniejesz! Słyszysz. Nie ma cię…

- Alez jestem… I sądze ze powinniśmy wysiąść, bo pociąg niebawem się wykolei i wsyscy zginą… Ale ten pan zginie wcesniej. Boję się. – Maksio zaczął płakać. Piotrek słyszał jego płacz wyraźnie.

- Zamknij się ! – wrzasnął na całe gardło.

Maksio posłusznie zamilkł.

Za głośno krzyknąłem… Jeśli ktoś to usłyszał… Wszyscy pomyślą, że jestem chory psychicznie… Umysłowo niedorozwinięty… Mogę wrócić do sanatorium w kaftanie… Dostanę tabletki i elektrowstrząsy… A może powinienem… Przecież źle ze mną…źle ze mną, źle ze mną… Muszę kupić białe jak wrócę… Wtedy przejdzie dół… Zawsze wtedy dół przechodził… Ale musiałbym wciągać codziennie, żeby nie mieć doła. A jak będę wciągał codziennie to może naprawdę wyląduje u czubków. Chłopaki mówili, że jak przez tydzień jechali non stop na białym to też słyszeli głosy… Cholera… ale bym wciągnął kreskę…jedną seteczkę, tak żeby tylko wyluzować… Nie… nie… nie wolno ci o tym myśleć. Nie, nie, nie, nie, nie wolno! Pomyśl o czymś równie przyjemnym…

Położył się wzdłuż na pustych siedzeniach niczym na kozetce u psychoanalityka, którego w ośrodku musiał odwiedzać, co tydzień. Podparł głowę rękami. Zaczął myśleć o Ani – jego dziewczynie, która dała mu soczystego całusa, gdy wyjeżdżał na odwyk do Warszawy. Powieka przestała mu drgać. Rozmarzył się.

Przypomniał sobie jej długie blond włosy i ich zapach, gdy wtulał w nie głowę… Przypomniał sobie jak się kochali na plaży, a gdy ich ciała jeszcze nie ostygły oglądali spadające gwiazdy… Nie pomyślał wtedy żadnego życzenia stwierdzając, że wszystko już ma i nic nie potrzebuje.

Jego ręka ruszyła w kierunku wybrzuszonych lekko spodni, lecz nagle cofnęła się. Znów pojawił się lęk.
A co jeśli sobie kogoś znalazła… W końcu nie było mnie tak długo…Przygryzł zębami dolną wargę. Powieka znów zaczęła drgać. Nie to niemożliwe… Ania by nigdy tego mi nie zrobiła…

Na dolnej wardze sączyła się krew. Wstał, wytarł chusteczką usta… Jakby ktoś przechodził obok i spojrzał jak wycieram usta to, co by sobie pomyślał… O Boże…

Usiadł i zamknął oczy. Skupił uwagę na liczeniu… 1, 2, 3, 4, 5, 6…

Próbował zasnąć.


2.



Przedwczorajszej nocy mąż pobił ją okrutnie. Nie zdarzyło się to po raz pierwszy, gdyż bił ją regularnie, ale na całe szczęście dosyć rzadko. Biłby częściej, lecz jego praca nie pozwalała mu na to. Czynił to tylko wtedy, kiedy miał wolne i mógł wypić. Musiały być to, zatem aż dwa dni wolnego, co w ciągu roku zdarzało się zaledwie parę razy. Zawsze uderzał w brzuch tak by nie było widać śladów, jednak tym razem zdecydowanie poniosły go wodzę fantazji i postanowił wymalować jej pod okiem wielkie limo. Prawdopodobnie miał w sobie duszę artysty – pomyślała rano Marianna patrząc na swoje odbicie w lustrze.

Wtedy to też miała wizję.

Do tej pory dawała sobą pomiatać. Bił ją, cierpiała. To jasne. Taki był jej krzyż. Modliła się powierzając Bogu swoje męczeństwo. Owego nieszczęsnego dnia jednak Bóg stąpił na nią i kazał jej powiedzieć dość. Masz przestać nadstawiać drugi policzek, zrozumiano? Wierzyła w bojaźń bożą, wiedziała, że nie mówi do niej miłosierny Chrystus, tylko sam Stwórca, ten który zniszczył Sodomę i Gomorę, bała się, straszliwie bała się jego gniewu, dlatego też usłużnie i pokornie, na rozkaz Boga odparła: Amen. Oko za oko, ząb za ząb, nie ma litości dla skurwysynów.

Opracowała swoją strategię, dwa dni po tym jak została skrzywdzona postanowiła wziąć odwet. Idąc do pracy nie mógł spodziewać się niczego… Jadł śniadanie i uśmiechał się (był innym człowiekiem, gdy nie pił)… Spokojnie konsumował specjalnie dla niego przygotowaną jajecznicę… Potem poszedł do pracy. Pojechała za nim. Wsiadła do pociągu i czekała…

W momencie, gdy Piotr próbował zasnąć metodą liczenia do nieskończoności, Marianna siedząca trzy przedziały dalej ściskała w ręku różaniec. Dziękowała Bogu, że dał jej siłę do wykonania powierzonej misji.
Nagle usłyszała kroki…

66, 67, 68… Piotr przestał liczyć. Otworzył oczy. Co to za krzyki? To chyba kilka przedziałów dalej. Ucichły… Nagle wielkie łuuuuuuuup… drzwi od przedziału odchyliły się lekko, a zasłony poruszyły targane przeciągiem. Duchy to na pewno duchy HAHA tak jasne… teraz to przesadziłem w swoich schizach… I nagle znów ŁUUP – dobiegł dźwięk z końca wagonu. Przeciąg jak się nagle pojawił tak zniknął.

- To ten pan, co tu był tak ksycał – wyjaśnił Maksio.

Piotr aż podskoczył.

- Kazałem ci się zamknąć… To na pewno dzieciaki z koloni rozrabiają w następnym wagonie… - Piotr mówił do siebie.

- Nie… nie, to tego pana ktoś wyzucił z ciuchci… - odparł Maksio.

- Nie ja już tego nie zniosę.

Piotr stwierdził, że delektowanie się samotnością wprawia go w obłęd. Postanowił iść do ludzi. Sprawdzić co się dzieje. Wyszedł z przedziału…

- Będzies musiał zatsymać pociąg… - seplenił Maksio.

- Zostajesz w przedziale! – krzyknął Piotr do Maksia jak do realnej postaci i zamknął gwałtownie drzwi. – Ha! Zakmnąłem mu je przed nosem - pomyślał i przypomniało mu się dzieciństwo, jak zamknął kiedyś Maksia w ogrodzie… Uśmiechnął się, lecz nagle posmutniał, bo przypomniał sobie coś jeszcze. Wtedy, gdy Maksio był w ogrodzie mama niechcący przytrzasnęła Piotrkowi drzwiami od ubikacji mały palec. Musieli wtedy jechać do szpitala. O dziwo akurat to wspomnienie nir zatrwożyło go. Zignorował je z łatwością.

Spojrzał na korytarz. Nikogo nie było. Zajrzał do przedziału obok. Siedział tam mężczyzna około czterdziestki.

Czytał gazetę. Obok mężczyzny spało ośmioletnie dziecko. Piotr wszedł do przedziału.

- Przepraszam można? – zapytał szeptem by nie obudzić małej.

Dziewczynka poruszyła się niespokojnie przez sen, facet przestał czytać, spojrzał na Piotrka i dziwnie się uśmiechnął…

- Jasne… siadaj… pan, siadaj…

O Boże, to dziecko… i ten facet… to pedofil - pomyślał Piotr.

Przypomniał sobie, że następny wagon był zarezerwowany dla kolonii. Wiedział to, bo pamiętał doskonale, jak konduktor zabronił mu wsiadania do tego wagonu. Dzieciaki wsiadły kilka stacji wcześniej. To jasne ten gość wybrał ten wagon, obok tamtego, zaczaił się na dzieci i wtedy cap… złapał dziewczynkę do przedziału…. NIE SCHIZUJ – krzyczał głos w głowie Piotrka… O Boże a jak pociąg się wykolei i te wszystkie dzieci zginą…

- Nie nie… ja tylko chciałem zapytać pana… - zaczął Piotr lecz…

…przerwał wpół zdania, bo zauważył aparat fotograficzny…

Miałem racje… - pomyślał – będzie im robił zdjęcia… Przestań… to na pewno dziennikarz – uspokoił go rzeczowy głos nie-naznaczony obłędem… - a to jego córeczka – głos w głowie, ten drugi głos przypominał mu brzmieniem głos własnego ojca, który twardo stąpał po ziemi i był zupełnym zaprzeczeniem jego mamy, wierzącej w zabobony.

Uspokoił się trochę. Krzyki i przeciąg otwierający drzwi nie dawał mu spokoju.

- …chciałem zapytać pana czy słyszał pan ten hałas… kilka minut temu - dokończył Piotr.

- Hałas? Aaa tak komuś chyba spadł bagaż…

Kłamał. Było ewidentne, że kłamał. Piotr zdecydował, że nie chce mieć z nim nic wspólnego.

- Aha, dziękuje… - powiedział.

Dobrze, że chociaż ten hałas nie był halucynacją – pomyślał Piotr wychodząc z przedziału.

Zajrzał do następnego. Przy oknie siedziała gruba kobieta po pięćdziesiątce. Paliła papierosa. Postanowił jej nie przeszkadzać.

Następny przedział był pusty. Cholera nie będę przecież zaglądał do każdego z przedziałów. Wracam na swoje miejsce – myślał. Już miał się odwracać, jednak zauważył jakiś przedmiot leżący na podłodze w pustym przedziale. Wszedł do środka i zamarł w przerażeniu.

Na podłodze leżała czapka konduktorska. Wokół było pełno krwi…

To na pewno nie jest krew ty paranoiku! – krzyczał głos jego ojca.

To jest krew! Bój się bój! Zatrzymaj pociąg! Wszyscy zginą – krzyczał głos Maksia, który o dziwo nie seplenił.
O Boże, a jeśli to ten pedofil! Konduktor wykrył go, że porwał dziewczynkę… I ten go zabił… Wyrzucił z pociągu… - myślał Piotr i nagle poczuł w sobie adrenalinę.

Wyskoczył na korytarz. Rozpędził się i wszedł do przedziału z domniemanym pedofilem.

- Ty skurwysynu! Zostaw tę dziewczynkę – krzyknął do mężczyzny.

Chwycił go za koszulę i i walnął z pięści w nos. Krew trysnęła z nosa. Dziewczynka obudziła się i zaczęła płakać:

- Nieee… zostaw mojego tatę…

- To moja córka! – krzyczał mężczyzna.

- Udowodnij! – Piotr był w furii.

Mężczyzna roztrzęsionymi rękami wyjął swój dowód i legitymację dziecka. Nazwisko było takie same…

- Przepraszam… - wystękał Piotr.

- Pan się powinien leczyć, chodź Zuzia – przesiadamy się do pierwszej klasy.

Założył aparat na szyję, chwycił dziewczynkę za rękę i wyszedł z przedziału. Piotr został sam. To prawda muszę się leczyć… muszę się leczyć… - myślał na głos.

Nie musis się lecyć tylko musis zatsymać pociąg – krzyczał Maksio.

Piotr nie zwracał na niego uwagi.

Wiem co muszę. Muszę zapalić… - pomyślał.

Wstał wyszedł na korytarz i wszedł do przedziału obok.

- Przepraszam panią bardzo… czy mogłaby mnie pani poczęstować papierosem… strasznie dużo przeżyłem dzisiaj – już bardziej grzeczny nie mógł być.

- Gdyby pan wiedział, co ja przeżyłam… - odparła Marianna wyciągając paczkę fajek i częstując chłopaka. – Proszę siadaj młodzieńcze…

Czy ona go podrywała? Skrzywił się biorąc papierosa. Mimo wszystko nie wypadało nie usiąść, więc usiadł. Podała mu ognia z uśmiechem. Nie no uśmiecha się, ewidentnie go podrywa. Zaciągnął się dymem.

Zdjęła okulary przeciwsłoneczne. Miała sine oko.

- Mój mąż zasłużył na śmierć – powiedziała.

Nie gadaj z nią – krzyczał Maksio – ona jest opętana psez satana… Zatsymaj pociąg bo zginiesz.

W tym momencie jednak, po schizie z pedofilem Piotr był kompletnie wyluzowany. Głos rozsądku rozsadzał go od wewnątrz. Tata byłby z niego dumny…

- Pewnie pani tak mówi, ale kocha swego męża…

- Pewnie, że kocham… śniadanko mu zrobiłam.

Pociąg nie zwalniał, choć zbliżała się jakaś stacja. Dreszcze przebiegły Piotrkowi po plecach.

- Słyszała pani może te krzyki i hałas jakiś czas temu? – postanowił zapytać.

- Tak… to konduktor, jak powiedziałam mu prawdę to postanowił wyskoczyć…

Piotr spojrzał za okno.

Zamarł w przerażeniu. Pociąg nie zatrzymywał się na stacji… Może i by to go aż tak nie zdziwiło, gdyby to była jakaś pomniejsza stacja, gdyż jechali pociągiem pospiesznym. Tak jednak nie było. Mijali Łódź Kaliską. Kurwa… To niemożliwe. Ludzie na stacji zdziwieni patrzyli na przemykający w pędzie pociąg.

- Czemu ten pociąg się nie zatrzymał? – zapytał otumaniony.

- Być może dlatego, że maszynista nie żyje. – Marianna spojrzała na zegarek i krzyknęła - Chwalmy Pana!

- Co? – Piotr nie zrozumiał i wtedy przypomniał sobie o Maksiu… Zatrzymaj pociąg… - dźwięczało mu w uszach.

- Widzi Pan mój mąż jest maszynistą i dzisiaj rano go otrułam…

Nim Piotr wyskoczył na korytarz by chwycić za ręczny hamulec było już za późno.

Z naprzeciwka nadjeżdżał pociąg osobowy.

3.



Pociągi zderzają się. Iskry się sypią. Żelazo miażdży dzieci z kolonii, które krzyczą w przerażeniu. Tatuś kupuje dziewczynce w WARSie Hamburgera, patrzy podniecony jak tamta chce ugryźć pierwszy gryz, lecz nie udaje jej się to, gdyż wtem pociągiem trzęsie a umieszczony na suficie wentylator spada w dół ucinając jej maleńką główkę. Cholera nici z tych zdjęć w internecie – myśli ojciec pedofil i trzy sekundy później ginie trafiony odłamkiem szkła w krtań.
Ogień płonie. Wagony wypadają z szyn.


EPILOG



- Jesteśmy na miejscu tragedii. Dwa pociągi zderzyły się niespełna pół godziny temu. Jeden pociąg nie jechał zupełnie swoją trasą. Jest mnóstwo ofiar śmiertelnych. W kadrze widać było dym i akcję ratunkową. Pełno karetek na sygnale. W lewym górnym rogu baczny obserwator mógłby dostrzec cień postaci.
Postaci ze skrzydłami pochylającą się nad czyimiś zwłokami.
- Muszę wymyślić coś innego. Jako anioł stróż nie mogę być wyimaginowanym przyjacielem z dzieciństwa. – powiedział Maksio sam do siebie. Nikt jednak nie mógł tego usłyszeć.

pamieci Stefana Grabinskiego autora opowiadania "Demon leku" z 1922

NemezisEgo - listopad 2004

___________

22 października 2007

Postscriptum do "POpizdoofka vs. PiS"

Po przemyśleniu sprawy mam lekkie wyrzuty sumienia odnośnie poprzedniego postu. Wkurwiony byłem, ale już mi przeszło, więc na spokojnie powiem tak: Tusk mówił wczoraj o... miłości... I mimo, że mu nie ufam mam nadzieje, że słowa te w jakimś stopniu były szczere. Za szybko oceniłem, za bardzo paranoicznie. I za bardzo nienawistnie. POczekamy zobaczymy. Może faktycznie mają dobre intencje, może nie wszyscy z tej partii chcą hajsu (widziałem przed chwilą wywiad z posłem PO - Andrzejem Czumą i dla niego respekt akurat). Poza tym wszyscy jesteśmy ludźmi. Wszyscy błądzimy. Nie nienawidźmy się. Sory za tamten ton. Miejmy tylko nadzieję, że nie miałem racji. Czas POkaże.
Aha i jeszcze jedno - więcej nie będę się odnosił do polityki. Obiecuję. Pozdro.

POpizdoofka vs. PiS

Ten blog z zalozenia mial byc apolityczny. Jednak doszedlem do wniosku, ze polityka to takze nasze zycie, a Ci co od niej uciekaja i mowia znane haselko: "Mnie polityka nie interesuje" sa kretynami, gdyz tak jakby powiedzieli mnie zycie nie interesuje. Polityka to prawo, a prawo to cos czego musimy (choc czesto nie chcemy i jakos sobie radzimy :) przestrzegac, a polityka to zmienianie prawa, wiec zmienianie zycia.
Poza tym sie wkurwilem dosc mocno. I to nie tylko ze wzgledu na wynik wyborow, ale ze wzgledu na glupote moich rowiesnikow. Niby inteligentni, wyksztalceni ludzie a ulegli medialnej manipulacji. I juz slysze Wasze glosy - no fanatyk, co za debil... Przykro mi ale to Wy jestescie niesprawni umyslowo, gdyz dziennikarzy traktujecie jak wyrocznie! Coz to nie Wasza wina, gdyz wedlug wielu teorii medioznawczych dziennikarze przejeli role autorytetow. Nie majac autorytetow w spoleczenstwie (na jednym z forow internetowych nawet papieza hejtowali debile) - lakniemy autorytetow. A pan w garniturze mowiacy do nas zza szklanego ekranu TV staje sie autorytetem, gdyz przekazuje nam informacje o swiecie. Ma status czlowieka ktory przekazuje prawde... Mozecie dalej w to wierzyc, ze wiadomosci, fakty, czy wydarzenia to piewcy prawdy. Niestety tak nie jest. Musze Was zmartwic, ale kazdy z tych dziennikarzy-wyroczni jest tez czlowiekiem i to czlowiekiem, ktory posiada swoje poglady polityczne! Dlaczego nikt nie przeprowadzil sondazy badania opinii publicznej dotyczacych przekonan politycznych dziennikarzy telewizyjnych? Dlaczego nie wiemy na kogo glosowal Lis, Durczok, Smoktunowicz, Orlos i inni? Powiem Wam dlaczego - dlatego ze myslimy ze bez wzgledu na przekonania polityczne sa oni obiektywni. A to niestety ze tak fekalicznie sie wyraze - gowno prawda. Zobaczcie jak wczoraj mieli zadowolone ryje przed podaniem wynikow! Porownajcie sobie ich ryje sprzed dwoch lat podczas wieczoru wyborczego! Normalnie zaloba w tvn. Pochanke prawie plakala, Durczok sie jakal... Taka prawda. Dziennikarz tez czlowiek i tez glosuje, tez kogos popiera, a normalne jest ze jak glosujesz to agitujesz, przekonujesz innych o swojej racji, chcesz zeby inni to co Ty mysleli. Tak tez bylo w tym przypadku. Na potwierdzenie mojej teorii niech beda takie oto dane statystyczne podane w radiu: w USA glosowalo 90 % uprawnionych Polakow na emigracji, a oto wyniki: 73 % PIS !!! PO zaledwie 27 % !!!! I to w Stanach - w zajebiscie demokratycznym kraju. Dlaczego? Odpowiedz prosta - nie mieli dostepu do polskich mediow (no chyba ze przez internet, ale to pewnie te 27 %)...
W Polsce moi wyksztalceni koledzy i kolezanki mieli dostep 24-godzinny do owej stacji dziennikarzy glosujacych na Platforme. Ja nie mowie ze to zle. Bo to nie tak, ze ja twierdze, ze Ci dziennikarze byli przekupieni. Oni chca dobrze dla kraju - wierze w to. Niestety zbladzili wybierajac akurat ta skorumpowana partie pro-biznesowo-korporacyjna. To juz bym wolal Partie Kobiet w sejmie niz PO... Serio. Ale wrocmy do dziennikarzy, kilka przykladow ich poparcia dla Platformy:
- wczoraj Rymanowski o PiSie wyrazil sie "wielki przegrany". Na pozor prawda, co nie? Ale zaraz zaraz, jak wielki przegrany? Przeciez kurwa to druga partia w Sejmie. Wielki przegrany to LPR i Samoobrona, ale nie PiS.
- przed podaniem wynikow pokazano kolejki w Wlk. Bryt. do komisji wyborczych. I redaktor mowi: - Brytyjczycy pytali po co te kolejki. A Polacy odpowiadali - Za demokracja... To najwazniejsze wybory w ktorych waza sie losy demoracji...
/przeciez nie wiemy co mowili Polacy... czemu nie pokazal jakiegos nagrania Polaka, ktory tak powiedzial? Bo to ewidenty zabieg socjotechniczny: PO = demokracja, gdyz jest alternatywa dla PiS. A w ktorym miejscu PiS zlamal demokracje? Juz slysze slogany o CBA, zostala demokratycznie wybrana za glosowaniem prawie calego Sejmu! Co za obluda nie moge... Niestety wszyscy ta oblude lykneli, ale o tym za chwile/
- insynuacje ze Prezydent RP bedzie przeszkadzal. Noz kurwa, przeciez to Prezydent i wydaje mi sie ze serio uczciwy i taki, ktory chce dobrze dla kraju, a nie dobrze dla swojej partii.

Wrocmy teraz do sytuacji sprzed kilku dni. Slynnej placzacej pani. Oczywiscie jej wspolczuje. Przypomina mi sie niemiecki film "Zycie na podsluchu". Ale nie chce mowic o fakcie korupcji, ktory byl oczywisty i o tym wszystkim o czym sie mowi... Chce tutaj powiedziec o sposobie podania informacji. Przeciez to ewidente odwrocenie sprawy do gory nogami od czynu tej kobiety. Doprowadzenie do absurdu, w ktorym sie mowi ze zostala skuszona, wodzona na pokuszenie. Ale do kurwy nedzy posel powinien byc odporny na wszelkiego rodzaju kuszenia. Powinien miec zasady! Czemu nikt z dziennikarzy nie zaczal wypytywac i weszyc wokol Platformy? Przeciez ta pani ewidentwie mowi: jest nas kilku ktorzy trzymaja wladze. Czemu zaden dziennikarz nie poszedl tym tropem? Bo oni wszyscy chca starych czasow. Chca III RP, gdzie korupcja to cos normalnego. Ilekroc slysze wypowiedzi: Uff... koniec III RP, mysle sobie: - no tak oddychasz z ulga, bo bedziesz znow mogl sie "nachapac" psi synu. I nikt Ci nie naskoczy, bo zamkniemy CBA, a opinia publiczna jeszcze nam brawo zacznie za to bic, bo przeciez to "stalinowska" instytucja. Rece sie nie wznosza, one o-padaja, o... padaja.

Zebyscie mnie dobrze zrozumieli - ja generalnie jestem przeciwny wszelkiej inwigilacji. Wyznaje haslo CHWDP i wszelka forme walki z systemem. No ale skoro juz mamy ten system to niech on bedzie rowny wobec wszystkich. Jesli ziomus z osiedla moze wpasc za posiadanie kilu gramow ganji, czy za drobna kradziez w sklepie, to niech Ci na wyzszych stolkach za analogiczne ale o grubszy hajs chodzace czyny rowniez wpdana! Niech psy nie wesza tylko za zwyklymi szarakami, ale niech wesza tez za "wyzsza sfera". Niech rowniez poznaja uczucie przetrzepania, czy dostania po lbie od psa. Niech rowniez mowia CHWDP, czy w tym wypadku CHWCBA. Niech drza i nie czuja sie bezkarni immunitetowo. Jebac immunitety, respekt dla CBA, ze weszyl wsrod tych ktorzy do tej pory czuja sie bezkarni. Niestety... juz niedlugo, gdyz 21 pazdziernika ponownie nastaly czasy "bezkarnych" czlowieczkow chetnych do sprawowania wladzy nie dla kraju, tylko dla hajsu. Taka prawda. PO - partia leni (wprowadzili 19 swoich projektow ustaw, a PiS 39... sa nieplodni tworczo, laknacy pieniadza). O PiSie mowilo sie, ze rzadzi tylko dla wladzy. No coz wole rzady dla wladzy, niz rzady dla hajsu. Bo jak sie rzadzi dla wladzy to wlada sie krajem, a jak sie rzadzi dla hajsu to wlada sie hajsem nie krajem (a moze raczej odwrotnie - to hajs wlada nami). A skad wiem ze PiS nie chce hajsu a PO tak? To proste - obrocmy najwiekszy zarzut dla Kaczynskiego - nie ma swojego konta w bankowego... Dla mnie to pozytyw. Nie ma konta = nie mysli o hajsie. A jak patrze na Tuska to widze ze ma z piec kont bankowych w Polsce + pewnie jedno w Szwajcarii. I wszelkie zarzuty wobec prezencji blizniakow i ich zachowania powinny zostac anulowane ze wzgledu na jeden zajebisty pozytyw: w swoim zyciu ukradli tylko ksiezyc.

W sumie zaluje, ze nie napisalem tego wczesniej, ale jak mowie chcialem odpolitycznic ten blog, ale i tak wyszlo ze nie da sie mnie odpolitycznic. A jaki ja taki blog. Zaluje, bo moze ktos by sie zastanowil, czy przypadkiem nie mam racji. Ale moze i lepiej sie stalo. Moze dzieki temu zrozumiecie ze Platforma nic nie zrobi, rozczarujecie sie, mowie Wam to dzis, dzien po wyborach. Przyznacie mi racje przed nastepnymi. Rozczarujecie sie bo ten rzad to bedzie jeden wielki spektakl TV, majac poparcie TVN-u i TVP jednoczesnie PO bedzie brylowalo, lansowalo sie i pokazywalo swa zajebistosc. Mimo, ze tak naprawde bedzie kradlo. Tylko te fakty przestana byc faktami telewizyjnymi. Wiec moze bedziecie w Matrixie i bedziecie myslec, ze jednak dobrze wybraliscie, bo przeciez w dzisiejszych czasach fakty to tylko medialne fakty, jesli nie mowia w TV ze na Twojej ulicy sie pali to mocno sie zdziwisz jak zobaczysz to przez okno... Jak to kurcze jeszcze o tym nie mowia? I mozesz czekac w nieskonczonosc, gdyz o jakims blachym pozarze moga nie powiedziec wcale... poczujecie sie troszke jak Ci ktorzy sa przez media atakowani, albo raczej jak Ci o ktorych sie nie mowi. Jestem pewien ze wiele pozarow w PO zostanie ugaszone przez TVN (oprocz "Szkla kontaktowego", ktore to akurat jest dobrym programem, mam nadzieje ze ta wladze tez bedzie krytykowac, w przeciwienstwie do reszty programow w tej stacji, ktore nazwalbym po imieniu: "POpizdowka").
Mam nadzieje ze wyjdziecie z Matrixa i newsy o rzadach partii ktora obiecala nam Irladnie poznacie z innych zrodel.
A poki co serdecznie wspolczuje, ze lykneliscie scieme. I ze glosowaliscie za "pseudodemokracja", czyli powrotem zlodziei. Mimo to: pozdro dla Was, bo przeciez zrobiliscie to nieswiadomi... Zmanipulowani. Mam nadzieje, ze czesc z Was sie o tym przekona. I to niebawem. Niestety. Elo.
Aha i PiS nie jest przegrany. Pamietajcie:

................................LOVE & PiS...

P. S. Dobrze ze ta kampania byla ostra. I dobrze ze wreszcie widac co jest czarne a co biale (i ze tak wyraznie sie bijemy w spoleczenstwie w walce o Polske - patrz tytul tego postu). Tego wyrazistego podzialu w Polsce brakowalo po 1989 roku, gdzie czerwoni sie wybielili. Kto jest kto - rozwiazanie zagadki - posluchaj synu politycznej gadki. Yol.

18 października 2007

Samotny wilk - trailer /2007/

Niniejszym na pewien czas zawieszam grafomańską działalność prozatorską niniejszego bloga (chyba, że jakieś wydarzenie mną wstrząśnie - wtedy opisze) skupiając się na niegrafomańskich lecz hardcorowych rymach.

NemezisEgo odradza się jak feniks z popiołów i wraca do korzeni. Macie tu przedsmak płyty jaką nagrywam (dwóch kawałków, które powstają). O płycie już niebawem będzie głośno, oj będzie... Aha i tekst: "pierdolić z Wami featuringi" odnosi się do łódzkiej pseudosceny rapu - tak jak nikt przez 9 lat nie zaprosił mnie do featuringu (mimo poklepywania po plecach) tak ja do tej hardcorowej płytki również... (oprócz mojego zioma Maty), liżcie dalej dupę Ostremu. Jedyny prawdziwy łódzki raper to Dedote, ale jego nawet nie śmiem pytać o featuring /poza tym to inne sceny zapraszam, szczególnie śląską, którą cenie, oraz WWA. Pozdro./

Miłego lub niemiłego słuchania, ale koniecznie na słuchawkach:

NemezisEgo - samotny wilk trailer mix 2007.mp3


Czujecie niedosyt? Cierpliwości... Nadchodzi czas dla Łodzi, bo to nie o mnie tu chodzi. Elo.

16 października 2007

Teatr mroku

Niewidomi. Jadą pociągiem. We dwoje w przedziale. On i ona. On około 30 lat, ona około 60. Jak matka i syn. Okazuje się jednak, że to małżeństwo. On przy kości, prawdopodobnie nadwaga. Ona z lekkim brzuchem, ubrana w tanie spodnie z materiału dresowego z gumką na pasku. Jej ociemniałość polega na tym, że ma zamknięte nienaturalnie oczy. Jedno oko co jakiś czas otwiera. Mało rozmawiają. On słucha radia. Wstrząsa ich wiadomość o śmierci amerykanki odłączonej od maszyny odżywiającej.

ONA: Będziesz musiał założyć czapkę jak wysiądziemy

ON: Chyba tak… ale w czapce… Jak ja będę wyglądał…

On jest jakiś taki ciamajda. Ciepłe kluski…

ONA: Jak to miło zobaczyć znów Sosnowiec, bo tak długim czasie. Zobaczyć…

Nienaturalność różnicy wieku.

A ja siedziałem i patrzyłem na nich… I myślałem, że ona mogła mu nie mówić ile ma lat /kiedyś znajomy moich rodziców – wybaczcie nie będę political corectness – pedał umówił się z niewidomym kolesiem i mu ściemnił, że ma 30 lat, a miał 50/
I tak samo tutaj on przecież tego nie sprawdził /chociaż byli małżeństwem, więc ta teoria raczej nie ma podstaw/.

Wyglądali na pogodzonych z losem, ale czy kochających się nawzajem? Rzekłbym, że raczej żyjących ze sobą z przyzwyczajenia. Pytali co chwila jaka to stacja. Wiedzieli kiedy pociąg wjeżdża na stacje. Nie wiedzieli na jaką. Nie wiedzieli czy w przedziale pali się światło czy nie. Ona powiedziała, że już chyba po zachodzie słońca naciskając na zegarek, który komputerowym głosem poinformował, że jest 19.27.

Wysiadali z pociągu. On pierwszy. Ona później. Mimo tego, że on wyglądał na ciamajdę to ona z trudem wysiadała, a on zachował się jak prawdziwy mężczyzna mówiąc:

ON: Elu dwa stopnie i później duży krok do przodu.

---
To zajebiście ciekawe… Ja jako istota empatyczna /patrz post: Sen o Warszawie /Warsaw by night/ często próbowałem sobie wyobrazić jak to w istocie jest… Jak oni odbierają rzeczywistość, jak tworzą relacje między ludźmi. Raz udało mi się przeżyć ten stan praktycznie, rzekłbym namacalnie. Otóż w Łodzi istnieje alternatywny teatr… Nie ma w nim sceny, tylko korytarze, gdzie nic nie widać kompletnie nic. Przed „spektaklem” zakłada się specjalne skarpetki, gdyż w tych korytarzach można wpaść w piasek… Leci muzyka. Jest nakaz: nikt nie może się odezwać… I nie ma aktorów. Wszyscy uczestnicy spektaklu to aktorzy. Ale mrok jest wszechogarniający, im bardziej zagłębiasz się w korytarze, tym bardziej czujesz się niepewnie. Odwracasz się a tam ciemność. Mrok we wszystkich kierunkach. Ciężka bania. Wracałem 4 razy do światła z zamiarem wyjścia z tego „teatru”. Jednak przełamałem się… Za piątym razem postanowiłem nie wracać i dotrwać do końca. Tym bardziej, że w środku byli inni ludzie (i moi znajomi), więc powiedzmy, że czułem się bezpiecznie… Chociaż nie bardzo, bo może organizator tej akcji miał noktowizor ;)

Inni ludzie budzili tajemnicę. Nie widząc ich pragnąłeś, chociaż rozpoznać płeć. I wiecie po czym niewidomi rozpoznają płeć, gdy niemożliwy jest głos? (pomijając spoconych męskich samców – czyli zapach)… Oczywiście po dotyku. Ale co dotykasz najpierw by poznać płeć? Zamknij oczy. Pomyśl. Nie czytaj następnego akapitu.


Już?


Dłoń.

Zwolennicy nowej płyty Pezeta pewnie czują się zawiedzeni, ale serio. Nie cycki, nie twarz… tylko dłoń. Gdy nic nie widzisz, a spotykasz na swojej drodze ludzką istotę pierwszą czynnością jaką robisz jest wyciągnięcie dłoni… I co ciekawe czynisz to zupełnie nieświadomie /jak pewna laska jedząca pizze przed obroną, w pewnym kawałku ;/. I druga osoba również… Intuicyjnie wyciągacie do siebie dłoń, albo chcecie właśnie dłoni dotknąć. Muzyka się zmieniła… Był most… różne kondygnacje… Ciemność… A na końcu głos jakby Boga…(niestety nie pamiętam co mówił)… I światła w teatrze się zapaliły (na szczęście przyćmione, by nie zszokować). I o dziwo przestrzeń teatru stała się mniejsza, niż w momencie, gdy zostałeś pozbawiony zmysłu wzroku…/ ała…ała…wyobraźnia działa… /
Po spektaklu było spotkanie, w którym uczestnicy dzielili się wrażeniami. Najbardziej w pamięć mi zapadły słowa dziewczyny, która powiedziała, że nie jest pierwszy raz tutaj i ze dziś ów spektakl wydał jej się mało erotyczny (btw: ktoś głaskał mnie po głowie – pamiętam, ale ciekawe… nie no chyba niemożliwe, żeby… w teatrze ktoś ten teges… nie… chociaż… heh… chyba znów się wybiorę ;) Kolega zaś stwierdził, że przez moment poczuł jak cofa się do poprzednich wcieleń…/to chyba on klęczał (sic!)/…

Cóż na końcu tylko powiem, że post ten wymaga wersji w mp3, także zamknijcie oczy i wczujcie się raz jeszcze, tym razem bez użycia wzroku. Pozdro.

wersja audio: teatrmroku.mp3

11 października 2007

Cudowny napój / fate drink /

Plan filmowy przygotowany. Światła rozstawione. Pomost specjalnie na potrzeby owej etiudy studenckiej wybudowany. Można iść spać, by nazajutrz raniuteńko wstać.

Pobudka.
5 rano. Świta.

Wstajemy. Jedziemy do Domu Dziecka po młodego 10-letniego aktora. Wybrałem go z bidula, żeby trochę ubarwić życie biedakowi, a taki plan filmowy to raczej przeżycie niezapomniane do końca życia. Wszystko ustalone z dyrektorką, więc lajcik. Fajny nastrój, no może oprócz przytłaczającej wszech i wobec senności niszczonej łapczywymi łykami Coca-coli (to nie o tym napoju będzie mowa, ale macie racje ten post to wredna kryptoreklama, niczym w filmie „Pearl Harbor” oddawanie krwi do butelek wyżej wymienionego napoju. Tylko, że w przeciwieństwie do filmu mi korporacja za nią nie zapłaciła grubych milionów, ani za tą nazwę, ani tą, która pojawi się w późniejszej części tego tekstu. A chciałbym..)

Wchodzimy do sierocińca i na wstępie dostajemy informacje, że chłopiec wyjechał na kolonie… Żesz kurwa jak to? – pytam nieco łagodniejszymi słowami… Dyrektorka mówi, że przemyślała sprawę i że postanowiła nie dać nam aktora. Ale nie postanowiła poinformować o tym odpowiednio wcześniej /teraz jak to piszę to się zastanawiam, czy na tym domu dziecka nie wrzucić graffiti, dzieciaki się ucieszą a szurnięta dyrektorka wkurwi ;) / Pertraktacje trwały kilkanaście minut. Dyrektorka nie uległa nawet urokowi kobiet, nie poczuła solidarności jajników, gdy dyskutowała z charakteryzatorkami (jechały z nami, bo wcześniej odebraliśmy je z dworca). Suma sumarum plan gotowy, wszystko zapłacone a najważniejszej osoby – dzieciaka nie ma (dla hejterów tego bloga – był to nie porno, tylko psychologiczny film). Zostaliśmy na lodzie… Co robić?
Przede wszystkim wracać na plan i tam się pomyśli. No ok. To jedziemy. Nagle… samochód się zatrzymuje… Co jest? – pytam kierowcę. – Nie zatankowałeś?

On mówi, że ma pełny bak, zatem to coś innego. Wysiada i zagląda pod maskę.
Ja patrzę na charakteryzatorki siedzące na tylnim siedzeniu i prawie mam łzy w oczach (i to bez ich specyfików do wywoływania płaczu, typu zakraplana nitrogliceryna, o której pisał Kieślowski w "Autobiografii").

Powoli zaczynam się godzić z faktem, że raczej nie zrobię tego filmu.
- Linka paliwowa się zerwała… - mówi kierowca utwierdzając mnie w powyższym przekonaniu do reszty…
Nagle jednak urocza charakteryzatorka chwyta mnie za ramię (a już miałem się na dobre rozpłakać) i mówi:
- Nie łam się. Zobacz tam jest sklep. Chodź kupimy Tymbarka i zobaczymy, co jest pod kapslem. To będzie wróżba dnia.
Ja mówię, że to nie ma sensu, ale koleżanka nalega, więc idę. Ona kupuje napój, a ja (dół 10 w skali U-bota) już wyciągam telefon, żeby odwoływać całą akcję kręcenia filmu, ale przerywa mi charakteryzatorka mówiąc:
- Nie rezygnuj z marzeń.
- Co? – pytam odpalając od peta następnego peta.
Ona pokazuje mi kapsel, a tam napisane: „Nie rezygnuj z marzeń”.

Rzeczywistość zawirowała. Wróciły wspomnienia z dzieciństwa, gdy z wielką kamerą na kasety VHS jako 12 latek zapieprzałem wraz z ziomalami z dzieciństwa kręcąc jak się zabijamy… Kapsel zadziałał. Postanowiłem posłuchać jego rady i nie rezygnować.
Klapki w mym zrytym berecie się otworzyły i wykminiły, że w Katowicach jest agencja castingowa /nie mylić z postem o innej agencji, tamta była w Łodzi/.
Telefon. Mamy chłopaka, który zagra. Drugi telefon – taksówka – jedziemy na plan.

Tymbark rulez. Udało się. Film powstał. Uff... /kolegę z zerwaną linką musiała odcholować laweta/

Od tej pory zawsze w kryzysowej sytuacji jest ze mną ten napój /może dacie adres mego bloga na butelkach skoro tak Was tu reklamuje?/. Wróżby ma pod kapslami. I to działa. Przy czym trzeba wybierając napój poprosić Wyższą Istotę z góry, by wybrać właściwy (polecam formułkę: „Bądź wola Twoja…”) – w przeciwnym razie nie zadziała i skutek może być odwrotny (jeśli będziemy wierzyć, że to magia, a to nie magia – patrz post: „Rozmowa /Maga z Kapłanem GGadka/”).

Ci co pukają się w czoło po przeczytaniu powyższych słów niech pukają się nadal może coś wypukają sobie, że im coś zaskoczy i jednak uwierzą. Dla ułatwienia podam jeszcze kilka przykładów:

Pijemy w czwórkę /wraz z naszym profesorem, znanym reżyserem/ piwko,
- Idę na stacje do kibelka – mówię po chwili i podążam w wypowiedzianym celu.
A oni krzyczą za mną /profesor na czele/ – to postaw jeszcze browara! A że miałem mało kasy, a ich było trzech, a profesorowi nie wypada odmówić to kupiłem po Tymbarku zamiast browków. Dla każdego… z jego własną wróżbą. – mówię wręczając. Kolega, który cały czas truł, że dziewczyna na niego czeka i że musi zaraz lecieć, pod kapslem miał: „Gaś pragnienie” (hehe). Kolega znany z postu „Mój ziom: kłamca” /i teraz uwaga…o ironio!/ odczytał dwa słowa: „Zaufaj mi” (serio, nie wkręcam ;), ja nie pamiętam co miałem, ale co ciekawe nasz profesor pod kapslem wyczytał: „Jest nas więcej”… i wyobraźcie sobie nie upłynęło 5 minut, jak rzeczywiście było nas więcej. Przyjechała samochodem dziewczyna kolegi od „Gaś pragnienie”! Pogadaliśmy chwilę i zjawił się… bezdomny. Długa siwa broda… Spytał czy może zabrać butelki i puszki po piwie. Powiedzieliśmy, że spoko. Zaczął zbierać i rozmawiać z nami.
Ewidentnie było nas więcej.
Gdy bezdomny odszedł do pobliskiego lasu profesorowi udzielił się nastrój cudownego napoju z przesłaniem, gdyż rzekł wskazując na majaczącą w oddali postać bezdomnego:
- To był Bóg.
O dziwo, żaden z nas się nie zaśmiał.

Drugi przykład, dużo świeższy… Można by powiedzieć "fresh news from NE"
Tymbark zadziałał, gdy podczas pobytu w ubiegły weekend w pewnym dużym mieście /ale na jego obrzeżach/ nie pozwoliłem koledze wyjechać i poddać się /życie to nie jebaka ziomuś, trzeba walczyć, a nie się poddawać/. Kupiłem mu Tymbarka. Otworzył przekręcił kapsel do góry nogami i wyczytał: „Uda się!”.

Zostaliśmy /fajna szkoła, swoją drogą – vlepki macie wlepione w niej, więc pewnie czytacie to, zatem więcej o Waszym koledze z roku nie wspomnę, bo się na mnie obrazi/

Reasumując.
Czasem nie rządzi nami przypadek. Coś jest zapisane odgórnie, tylko my to ignorujemy, nie docierają do nas przesłanki, czy znaki rzeczywistości. Wolimy iść swoją drogą, a nie tą przeznaczoną. I spoko, tylko, że wtedy jest ciężej. Warto, zatem czasem wspomóc się w czytaniu przewodników-znaków /ostrzegawcze, informacyjne, nakazu, zakazu itp./ na przeznaczenia szlaku. Nawet, jeśli są to jedynie hasła z kapsli pod popularnym napojem. Bo dla jednych zostały napisane i wylosowane (za pomocą kupna butelki) czysto przypadkowo i zaraz po wypiciu lądują w koszu, a dla innych mówią coś więcej. Ci drudzy zbierają je niczym cenne skarby. Do nich właśnie należę... I Wam też tego życzę.


PostScriptum Nie zawsze to jednak działa… kiedyś po powrocie z Poczta Polska S. A. /wysłaniu pewnej rzeczy… ważnej rzeczy do pewnej osoby/ kupiłem sobie Tymbarka i miałem napisane: „Reszta to już pikuś!”. Niestety nie sprawdziło się. Wręcz odwrotnie nawet.
Choć z drugiej strony jestem przekonany, że ta osoba (z którą miało być już pikuś ;) czyta tego bloga. Mimo to milczy głucho… Widocznie nie jest zdolna do odczytania znaków, jakie rzeczywistość do niej wysyła /no, bo przecież nie tylko do mnie, skoro mowa o przeznaczeniu/. A może to ja się mylę i żyję bzdurną ułudą… Może to właśnie moje Ego w tym wypadku jest tymbarkowym /i nie tylko/ analfabetą. Może kiedyś się dowiem i wyrwę z tego snu. Oby nie było za późno. 3majcie kciuki. Ja za Was trzymam. Elo.

P. S. 2 Jakiego będziecie mieć kapsla po przeczytaniu tego postu? Sprawdźcie. To działa. Czasem.

7 października 2007

NiszczEgo /o goryczy Arkadii słów kilka/

10 piętro wieżowca...
Siedzisz na parapecie, patrzysz w dół. Już nie pamiętasz siebie jako uśmiechniętego, lekko zwariowanego kolesia, który rozbawiał wszystkich swoją dziecinnością...
---
Tory kolejowe... Ich nagrzana metalowa substacja grzeje Cię w tyłek. Czekasz na pociąg...
Już nie pamiętasz siebie nachalnie podrywającego panienki... Nie masz ochoty na kobietę. Nie masz ochoty na nic.
---
Do pokoju wpada matka, chwyta Cię za pasek u spodni. Schodzisz z parapetu.
---
Pociąg przejeżdża. Patrzysz stojąc obok. Odchodzisz w stronę domu wyrzucając sobie jakim jesteś tchórzem, że nie odważyłeś się na czyn Anny Kareniny...

--------------------------------------

Bóg mnie opuścił niedawno.

Zrobił sobie wakacje...

Ale wrócił. Thnx Mu za to.


Dzięki temu, że zniknął na chwilę z mego życia mogłem sobie uświadomić wiele rzeczy, a przede wszystkim jedną: w drodze do mitycznej Arkadii, upragnionego przez siebie szczęścia nie można myśleć o sobie. To co nas niszczy to Ego. To prawie jak w Kabale: "Największym wrogiem Ciebie, jesteś Ty sam", albo w buddyzmie - Nirvane osiągasz przestając czuć, że isniejesz (w uproszczeniu) i wreszcie w chrześcijaństwie - zbawienie uzyskasz pomagając innym, a nawet jak Chrystus poświęcając za nich życie, czy cierpiąc jak Jan Paweł II, w ostatnich dniach swojego jestestwa... Amen.

Zawsze pragnąłem być sławny. Nie ważne, czy w filmie, hip-hopie, czy w innych rodzajach sztuki (na szczęście politykę olałem gęstym moczem, gdyż raczej mało w niej artyzmu). Mogło tak być ze względu na kompleks Prometeusza, o którym pisałem wcześniej... I wiecie co nadal chcę być sławny... ale inaczej. Nie jako ja, nie jako jakiśtam ziomek z imienia i nazwiska, ale jako NemezisEgo... Innymi słowy nie chcę być sławny dla siebie, dla lansu, szpanu i wyrywania laseczek, tylko dla wyższego celu. Żeby pomóc innym. Żeby im coś przekazać... Przestałem chcieć szczęścia dla siebie (cały czas walczę z pokusami, bo jednak ciężko się oprzeć myślenia o sobie, to ciągła walka z samym sobą jak w filmie "Revolver" Guy`a Ritchiego), a zacząłem pragnąć Arkadii dla innych. Ale nie pozwolę wchodzić sobie na plecy przez to, więc nie liczcie że jak się fałszywie uśmiechniecie pomogę - pseudoAnioleckom mówię gorące spierdalaj, jak przytną w chuja...
Gorycz, której niedawno zaznałem zmusiła mnie do myślenia o innych, nie tylko o sobie. Są plusy i minusy tego stanu. Do plusów niewątpliwie należy fakt, iż pozbyłem się zawiści i zazdrości. Do minusów, że coraz więcej kutasów i pseudoziomów chce wykorzystać moją naiwną dobroć (lub chęć jej czynienia, bo czasem czyniąc dobro... patrz motto).
Dlatego też nawet jakbym wylądował w więzieniu, cieszyłbym się z tego faktu... /tym że są wokół ludzie którym mogę pomóc. /Dlatego szkoła w k-c może wynająć grafologa i zbadać moje tagi. Pierdolę Was serdecznie. Zamknijcie mnie, jak za PRL-u za street-art, może więcej zrobię w pudle niż na wolności... /sory, za pompatyczność wypowiedzi, bo pewnie skończyłoby się to tylko grzywną, ale co byście zrobili gdybym nie zapłacił? A powiem Wam, że nie mam zamiaru płacić, mało tego uważajcie na moich ziomków i prawdziwe graffitti, prawdziwą sztukę malowaną... Gdy puszki ze sprayami pójdą w ruch - nie ma przebacz, więc lepiej przebolejcie mojego czarnego markera i cieszcie się życiem... Nie boję się... Mogę być zamknięty jak pewien dziennikarz, czy producent, czy bohater filmu "Symetria", czy inny gość, pewien osądzony niegdyś morderca, którego miałem okazje poznać, który po wyjściu z więzienia, gdy zaczął pracować w pewnej gazecie do napisania jednego z artykułów o polskich więzieniach sam popełnił wykroczenie by go znów zamknęli na 48 h. Nie ma sprawy. Zamykajcie mnie. Jeden warunek tylko. W pudle chce mieć internet, by kontynuować tego bloga. Tyle./

Gdy wyzbyłem się myślenia o sobie. Wyzbyłem się Ego - przestałem się bać. Pewna mądra Księga mówi: "Nie lękajcie się", a ewangelizując "Bądzcie przebiegli jak węże"... I wtedy Istota Wyższa sprzyja... Natomiast jak myślisz o sobie ktoś inny bierze górę...

Odkąd wyznaje te zasady, życie zaczyna się układać. Wam też radzę przestać myśleć o własnym szczęściu, rozejrzyjcie się wokół i pomóżcie osiągnąć Arkadię, tym którzy bardziej niż Wy jej potrzebują, a wtedy może kiedyś ktoś pomoże Wam, gdy w Waszym życiu nastaną czasy Goryczy...
Bo przecież Arkadia i Gorycz są jak pory roku...
W naszym życiu występują na przemian.

Na koniec, by utrzymać audiowizualną konwencję tego art-bloga dwa kawałki z mojego nielegala z 2001 roku: NEIVIL - NemezisEgoIVendettaILuminatti, jakże pasujące do powyższego postu. Miłej rozkminki. Elo.

Arkadia.mp3 ------v.s.------ Gorycz. mp3
/aby zapisać kliknij prawym i wybierz zapisz element docelowy jako.../


P. S. W razie problemów piszcie... Zawsze jest jakieś wyjście z sytuacji, bo "jeśli Bóg zamyka drzwi otwiera okno", gorzej jeśli jest ono na 10 piętrze, wtedy ktoś musi podsunąć drabinę... Ten blog nie jest lanserski, ten blog chce pomagać, tak jak jego autor /choć nie zawsze mu wychodzi/. Taka prawda. Pozdro.
/neivil@gmail.com/

Dodano dnia 5 grudnia 2007: Najnowszy kawałek pt. NISZCZ EGO ---> NemezisEgo-niszcz-ego.mp3

2 października 2007

Pies też człowiek /CHWDP inaczej/

Pewnego pięknego wieczoru (w ubiegły czwartek) odprowadziłem dziewczynę po spotkaniu na kawie do domu. Buzi, buzi. Papa, te sprawy. Odwracam się i lekko przyspieszonym krokiem udaje w kierunku przystanku autobusowego
/Przyspieszony krok spowodowany był godziną 23 i próbą złapania ostatniego autobusu/
Mijam osiedlową pijalkę piwa… Zapite mordy zerkają na mnie spod kufli. Ignoruje to i zarzucam słuchawki na uszy.
Play. Rzeczywistość wokół zaczyna falować w rytmie „Silesi na śląskich bitach”… I nagle przestaje. Cisza /szczekanie psa w oddali/. Co jest? Padła bateria w mp3. To jest. Kurwa...
Lekko podkurwiony idę dalej. I nagle słyszę za plecami:
- Proszę pana.
Przyspieszam. Nie raz dostałem wpierdol, dziś nie mam na to ochoty.
- Proszę pana! – męski głos powtarza swe wołanie z tyłu. Jest coraz bliżej.
Nie odwracam się (mając w pamięci pewną bajkę/baśń).
- Proszę pana!
Nie reaguje. Idę dalej.
Wtem po chwili ręka szarpie mnie za ramie.
Tym razem muszę się odwrócić.
- Czemu pan nie reaguje? – pyta mężczyzna w policyjnym mundurze.
- Myślałem, że ktoś szuka zaczepki – odpowiadam.
- Czemu pan się nie zatrzymał na nasze wezwanie? – pies ponawia pytanie, jakby moja odpowiedź go nieusadysfakcjonowała. Patrzy mi w oczy.
Sam nie jest. Obok stoi dwóch innych. Ich wzrok, przeszywa na wskroś. Brrr...
Ja się uśmiecham, bo nie mam nic na sumieniu .Oni nie. Smutasy.
- Nie krzyczał pan, że policja. – mówię.
- Ma pan jakieś dokumenty?
- Mam.
- Proszę pokazać.
- Ale o co chodzi? Przecież idę sobie spokojnie ulicą.
- Proszę ze mną nie dyskutować..
Ok. Nie dyskutuje. Podaje dowód. Tamten nawet go nieogląda podaje koledze po lewej.
- Proszę teraz wyjąć wszystko z kieszeni spodni.
Policjant z moim dowodem oddala się i mówi coś do krótkofalówki. Ja nic z tego nie kumam, więc mówię:
- Ale o co chodzi, odprowadzałem koleżankę do domu przecież…
- Wiem, widzieliśmy. Proszę wyjąć wszystko z kieszeni – mendziarz ma minę pokerzysty.
- Ale czemu? – nie daję za wygraną.
Policjant przestaje być łagodny:
- Proszę ze mną nie dyskutować. Jest pan podejrzany i zostanie poddany kontroli osobistej..
Buahahahaa – myślę sobie.
- O co podejrzany? – pytam, ale wyjmuje wszystko z kieszeni i kładę na chodniku.
Ten nie odpowiada na pytanie, zamiasta tego mówi:
- Teraz niech pan opróżni kurtkę i położy wszystko na ziemi obok tamtych rzeczy.
W kurtce mam tylko portfel. Wyjmuję go. Pies karze mi go otworzyć. Świeci latarką.
- Teraz proszę otworzyć plecak…
W tym momencie trochę wydygałem… W plecaku mam grube zapięcie do roweru – potężny łańcuch. /Jak mówiłem - za dużo razy dostałem wpierdol... już nie mam na to ochoty.../ Pies świeci latarką, ja obmyślam co powiem… Więc zepsuło się i zanosiłem do naprawy… Pies gasi latarkę. Łańcuch był na dnie plecaka. Nie znalazł go… Uff.
- Teraz proszę się odwrócić i rozłożyć ręce. – mówi chowając latarkę.
Rozkladam ręcę. Maca mnie. Czuję się jak na filmach.
Policjant łagodnieje. Mówi, wskazując na kolegę w oddali z moim dowodem:
- Jeszcze tylko sprawdzimy pana dane i będzie pan wolny.
- Ale o co chodzi? Przecież nic nie zrobiłem.
- Rutynowa kontrola. Był pan podejrzany o posiadanie narkotyków.
- Aha… Dlatego, że mam szerokie spodnie, czy jak? – pytam.
- Nie. Ja też mam szerokie spodnie… Pierwszy raz taka sytuacja? – pyta.
- Nie nie pierwszy. Kiedyś jeszcze przed Cubem jak byłem z kumplami nas sprawdziliście. Ale wtedy pod ścianą trzeba było się ustawić… - mówię /ale to była akcja… przed naszym koncertem piliśmy... i nie tylko piliśmy... ale Opatrzność jednak czuwała… pozdro Mateusz/
- Aha, czyli na ostro… heh… no widzi pan w porównaniu z tamtym to dzisiaj lajcik…
Debil – myślę sobie, ale jestem spokojny. Udany wieczór był przecież…

Epilog

40 minut czekałem, aż sprawdzą moje dane.
I w tym czasie sobie z nimi pogadałem /a konkretnie z tym jednym/. Powiedziałem, że niedawno w sobotę mi rower ukradli i żeby to tych jebańców ścigali, a nie mnie. A tamten na to, że jemu też ukradli rower. I to też w sobotę, ale z piwnicy. Heh. /"Sobota złodziei rowerów" - nowy film DaSici niedługo w kinach ;/
Zapytałem czy widział "Raport Mniejszości" Spielberga, on że tak i uśmiechnął się mowiąc, że takich możliwości jeszcze nie mają... ale chcieliby… heh... A czy „Pitbula”? Nie widział niestety, ale obejrzy.
Młody chłopaczyna…
Opowiedziałem mu o spoko policjantach z Warszawy, gdzie nie spisali nas za picie piwa pod Pałacem Kultury /patrz post: Sen o Warszawie /Warsaw by night/. Uśmiechnął się i burknął w żarcie: no tak tutaj to, co innego niż Warszawa. Heh. Twardziel.
A tamten z krótkofalówką w oddali ściskając ją w dłoni nie może się połączyć z centralą.
A my gadamy dalej. O juwenaliach w Łodzi w 2004 roku... itd.
Po chwili mój interlokutor podchodzi do tamtego z krótkofalówką i mówi, że odpuść. Odwołaj. A tamten, że nie, że jeszcze chwila. I nie daje za wygraną przez następne 20 minut. Mam mordę gangstera, czy jak?
Mówię:
- Widzę, że kolega nie daje za wygraną.
- Ta. Uparty jest. Jeszcze trochę cierpliwości...
- Nie chcę go martwić, ale traci czas - mówię.
I stracił. Ja też...
Przeprosili i poszedłem do domu.
Pieszo. Bo już na ostatni autobus nie dane było mi zdążyć...

Wnioski

Powiem Wam, że ten koleś gdyby nie to, że jest psem mógłby być moim ziomkiem, bo spoko nam się gadało /może, dlatego, że miałem dobry humor – pozdro Emilka/.

I tak się zastanawiam np. czy policjanci słuchają polskiego rapu? Może jak słyszą CHWDP to tłumaczą sobie ten skrót nieco inaczej /patrz postscriptum postu: CHWDArtystom/. Może…

Tak sobie myślę, że ten pies co ze mną gadał słucha.
Ale ja za dużo myślę.
/Innymi słowy: nienawidźmy się, ale mimo to szanujmy/
Pozdro.

1 października 2007

Skrzaty /skit/

Siema. Zamieszczam taki dawny skicik, który nagrałem z ziomkami, dla jaj... Heh. Umieszczam tutaj dla rozładowania napięcia powagi pseudointelektualnej tego bloga. Posłuchajcie:

skrzaty.mp3
(aby zapisać kliknij prawym i wybierz zapisz element docelowy jako...)

Wystąpili:
Skrzatus Długouszus (Drocha),
Skrzatus Ciotasus (Jarek),
Skrzatus Grooboos Bęcfallus (ja)