20 listopada 2007

ZŁE UCZYNKI DOBREGO CHŁOPAKA

Kiedyś tajny blog był płatny, ale już nie jest. Lecz nadal pozostaje tajny. Mój drugi blog ZŁE UCZYNKI DOBREGO CHŁOPAKA znajduje się pod tym adresem www.nemezisego2.blogspot.com i mogą w obecnej chwili wejść na niego Ci, których lubię. Nic ciekawego tam nie ma, oprócz tego że ujawniam kim jestem. Kiedyś będzie kontynuowany zamiast tego. Bo ten blog kiedyś zniknie. Zniknie, ale może pojawi w innej formie. Kiedyś. Pozdro.

Non omnis moriar

Witam, przed Wami próbna wersja powstającego kawałka "Non omnis moriar". Zapraszam na featuring /ale tylko konkretnych kolesi, którzy dużo osiągneli w rapie. Zapodawajcie na maila jeśli macie zajawkę nagrać coś w łódzkim podziemiu/ Pozdro.

19 listopada 2007

Konfident?

Ostatnio pojawiają się komentarze, w których zostałem nazwany konfidentem. Teraz zaczynam rozumieć dlaczego część osób z ośki nie bije ze mną piątki. Ktoś im sprzedał jakąś chujową plotkę.
Bzdurną i durną.
Bo co jak co, ale ja wiem co znaczy słowo honor, czego najlepszym dowodem może być fakt że póki mój ziom z Eudezet oraz pobyt na Śląsku nie nauczył mnie ulicznego życia i bicia się - wynajmowałem ziomali do powiedzmy "zleceń wpierdolenia komuś".
Pamiętam jak niegdyś w wieku 16 lat chodziłem do mojej pierwszej niuni i za każdym razem od jej ziomali dostawałem wpierdol (pozdro Bazarowa). Kiedyś jednak wkurwiłem się. Ale nie strzeliłem z ucha i nie zadzwoniłem pod trzycyfrowy numer /nigdy tego nie zrobiłem tak swoją drogą - no może raz - jak mi rower ukradli/ tylko poprosiłem osiedlowego killera /znajomego z podstawówki, o którym krążą już legendy: o tym, że dostał z ostrej od policji i faktycznie był okres czasu że utykał, albo że musiało go trzymać pięciu mędziarzy tak się wyrywał na komisariacie i w efekcie tak go utrzymali, że rozjebał im szafkę, albo napierdalał kolesia to ten spierdolił do taksówki a Mareczek za nim i taksówkarz zaczął krzyczeć że tapicerkę mu zabrudzi krwią - wtedy podobno się przestał i powiedział, że to nie on zabrudził tylko to ścierwo - i poszedł. Pozdro dla Niego./
Wracająć do tematu - wtedy jak dostawałem wpierdol w rejonach Bazarowej zapłaciłem Mareczkowi, żeby dorwał niejakiego Orgiego lub Siwego. Nie wiem czy dorwał, mówił, że złamał jednemu z nich nogę, nie mogłem jednak tego zweryfikować, bo akurat rozstałem się z tą niunią i miałem to już w dupie.
Liczy się fakt, że w takich ulicznych sprawach nie uciekłem się do psiarni. Mam honor.

Zatem skąd może pochodzić owe posądzenie o koneksje wśród mędziarzy i bycie konfidentem?

Hmm... jak miałem około 12 lat zaczępiło mnie dwóch dużo starszych kolesi z osiedla. Wystraszyłem się i ściemniłem im, że mój stary jest policjantem. Może to pamiętają? Wszech i wobec ogłaszam, że jest to ściema - mój stary jest pisarzem i dziennikarzem. I oczywiście w zawodzie tym ma znajomych wszędzie (np. Jego przyjacielem jest zabójca księdza Popiełuszki... ale nie ma się czym chwalić, choć jak dla mnie to ów ziom odpokutował i każdy zasługuje na wybaczenie, miłosierdzie itp. dlatego nieraz mu rękę podałem i uważam go za niezwykle sympatycznego człowieka, który po prostu niegdyś zbłądził).

Wątpie jednak, żeby chodziło o tą rozmowe.
Może zatem chodzić o inne wydarzenie, również związane z moim starym... Hardkorowe wydarzenie, po którym faktycznie przyznaje - złożyłem zeznania na psiarni. Ale nie żałuje.
Słuchajcie:

Otóż, gdy miałem 15 lat (a jedyny hip-hop jaki królował wówczas był to Liroy, Wzgórze Ya-Pa 3 oraz T-raperzy z nad Wisłą)... wtedy to robiłem konkretny biznes na giełdzie komputerowej w Łodzi. Kupowało się wtedy na rynku od ruskich płyty za 15 zł, a sprzedawało na giełdzie za 50 zł! Hajs był z tego konkretny. Ludzie kupowali czasem nawet po 10-20 sztuk... Miodzio. Można by rzec - prawdziwy kapitalizm: kup taniej, sprzedaj drożej.
Jednak interes jak się zaczął szybko tak szybko musiał się skończyć. Na giełdzie pojawiła się mafia... Kilku przypakowanych kolesi chodziło po giełdzie i "pilnowało porządku". Podbili też do mnie.
- 50 złotych - powiedział Grubas. Ja mówię:
- Słucham?
- Musisz mi zapłacić 50 złotych, bo inaczej wypierdalaj! - krzyknął (do dziecka z tak wulgarnym językiem? Nie ładnie, nie ładnie).
- Dlaczego? - zapytałem nie zważając na wulgarny język.
- Musisz nam płacić, bo my tu pilnujemy porządku...
Zaśmiałem się. Niepotrzebnie.
Gruby sprzedał mi gonga w ryj. Poszła krew (wokół było pełno ludzi! Jak to na giełdzie komputerowej! Lecz nikt nie zareagował. Jak to w życiu).
Gruby zabrał wszystkie rozstawione przeze mnie płyty do swojego plecaka. Obok stało dwóch innych kolesi. Jeden z nich chwycił mnie za ucho.
- Wypierdalaj - powiedział. - Nie sprzedajesz już tutaj.
Pokiwałem głową.
Czasem trzeba się poddać.
Wyszedłem z giełdy tracąć płyty, honor i mając rozjebany nos.
Ponieważ nawet w wieku 15 lat byłem impulsywny nie mogłem tego zostawić. Idiotyzmem byłoby dzwonienie na psiarnie, bo sprzedawałem pirackie płyty. Z kolei moi ówcześni znajomi byli pizdusiami, albo zbytnimi hardcorowcami dla mnie (gdybym wtedy zadzwonił do Mareczka to raczej by mi wpierdolił niż pomógł ;)
Coś jednak musiałem zrobić.
Zadzwoniłem do ojca. Pamiętam jak dziś. Z budki telefonicznej na Andrzeja Struga... Tak, tak moi drodzy, to były czasy bez telefonów komórkowych. Powtarzam: NIE BYŁO WTEDY TELEFONÓW KOMÓRKOWYCH! (ciężko uwierzyć, co?)

Przyjechał. W szarym płaszczu.
- Wejdźmy na giełdę. Będę szedł za tobą, ale nie przyznajemy się do siebie. Podejdź i pokaż mi którzy - powiedział mój dawca życia.
Weszliśmy. Akcja jak w filmie. Ojciec szedł za mną ale w dużej odległości. Podszedłem do Grubasa.
- Powiedzieliśmy ci żebyś wypierdalał! - ryknął na mnie.
Odwróciłem się. Pokazałem głową ojcu, że o niego chodzi. Tata kiwnął, że wychodzimy.
Spojrzałem na Grubego. Jebany widział to. Nie stał już koło mnie, tylko obok swoich ziomali. Rozmawiali wskazując na mnie.
Wyszedłem pospiesznie.
Mój ojciec był daleko. Szedł do punktu naszego spotkania po wyjściu z giełdy (tak się umówiliśmy). Olałem jednak ustalenia i zacząłem biec w jego kierunku. Odwróciłem się. To było jasne co zobaczyłem: szli za mną.
- Tato! Idą za nami - krzyknąłem jak debil. Ojciec odwrócił się.
- Mówiłem ci, żebyśmy się nie przyznawali do siebie! - krzyknął. (czyżby był wydygany? Hmm.. niech sobie przypomne... Już. Był. Zdecydowanie był...)
- No tak ale idą - odwróciłem się.
Nie szli.
Stali obok.
Mój ojciec dostał z liścia od grubego.
Drugi go popchnął.
Tata upadł.
- To mój ojciec! - krzyknąłem nie wiedząc co robić (leszcz byłem wtedy, przyznaje).
- To zabieraj tatusia i więcej się tu nie pojawiajcie! - krzyknął gruby i kopnął leżącego.

Dziwne uczucie zobaczyć jak własny ojciec dostaje wpierdol. Naprawdę dziwne...
Odwrócili się i zaczęli iść śmiejąc się do siebie. I wtedy mój tata przemówił:
- Dostaniecie 5 lat!
Gruby odwrócił się z cynicznym uśmiechem:
- Strasz se strasz, aż się zerasz. - powiedział.

Problem polegał na tym, że mój tata nie straszył.
On obiecywał.
- Jedź do domu. Ja jadę na obdukcję - powiedział.
Po drodze na obdukcje pobił się, rozciął łuk brwiowy itd., żeby lekarz stwierdził jeszcze większe obrażenia... Przynajmniej tak opowiadał.

Cóż. Chłopaki dostali więcej niż 5 lat. I to dzięki mnie również, gdyż ojciec zabrał mnie na komisariat i kazał składać zeznania. No co jak co, ale rodzinie się nie odmawia. Poza tym powiem Wam, że należało się skurwielom. Pobili mi staruszka, zatem składałem te zeznania z zimną krwią. Czy to oznacza, że jestem konfidentem? Otóż nie. Gdyż pominąłem parę ważnych szczegółów. Nie opisałem pewnego faktu: na giełdzie oprócz sprzedaży pirackich gier i programów sprzedawano także... narkotyki. Ten fakt w swoich zeznaniach pominąłem. Dodam jeszcze, że na rozprawie w sądzie odstąpiłem od oskarżenia. Kolesie mieli tyle zarzutów, że było mi ich żal... /Zresztą oficer operacyjny policji, wydział przestępczości zorganizowanej, który spisywał zeznania od dawna prowadził sprawę owej mafii z giełdy komputerowej... Mówił, że po tajniaku widział jak pobili kiedyś kolesia lagą od kierownicy... nie reagował jednak, żeby więcej rzeczy na nich zebrać... Swoją drogą ten oficer to dopiero hardkorowiec... jakie on rzeczy opowiadał... Jak kiedyś z Uzi wyskoczył na maskę jakiegoś samochodu... albo jak wpadli do domu jakiegoś mafioza o 5 rano... skuli go wsadzili do samochodu. I nagle jeden z nich mówi: Co tu tak śmierdzi? A ten z tyłu mafiozo stwierdza: - Zesrałem się... Co jak co ale dla mędziarzy też należy się respekt. To hardkorowcy i ulicznicy- patrz film "Pitbull". To jak w meczu. Obie drużyny rywalizują, ale szanują przeciwnika.../

No. To był jedyny moment, gdy sprzedałem kogoś psom. Ale nie byli to moi ziomale. Konfidentem zatem nie jestem.

Konfident to ktoś kto sprzedaje kumpli, a ja gdybym miał wydać przyjaciół wolałbym siedzieć.
Taka prawda.
Zresztą...
...jakich przyjaciół?
Pozdro.

12 listopada 2007

Pierwszy śnieg...

Zawsze, gdy spadnie pierwszy śnieg przypomina mi się historia, którą opowiedziała mi moja przyjaciółka na pewnej imprezie... Z historii tej stworzyłem opowiadanie ubarwiając co nieco i wymyślając puente... Zapomnijcie o dissach i sprawdźcie to podczas pierwszej zimowej dzisiejszej nocy. Niech Was ogrzeje:



DZIEŃ W KTÓRYM NADZESZŁA ZIMA

Karolinie


Opowiedziała mi tą historię w dniu, w którym nadeszła Zima i spadł pierwszy śnieg.

Dwudziestoletnia Clara po dostaniu się na studia postanowiła wyjechać na wakacje do Włoch. Na trzy miesiące. Do pracy.

Było to pierwszy taki wyjazd w jej życiu. Towarzyszyły temu pewne lęki i obawy a jednocześnie skryte wizje i marzenia. Obawiała się samotności jednocześnie mając nadzieje na świetną rozrywkę. Pocieszała się perspektywą przeżycia niezapomnianych wrażeń z pobytu we Włoszech.

Włosi...

Tak...

Marzyła o szalonym romansie z potomkiem rodu Capulettich. Chciała być Julią, choć do romantyczek nie należała. Marzyła jedynie o przeżyciu bajkowego dreszczyku emocji doprawionego diaboliczną namiętnością. Kipiała w niej chęć przeżycia bajki, którą ludzie opowiadają sobie za pomocą słów w literaturze i obrazów w filmach – bajki o „prawdziwej miłości”.

Ów książę z bajki w marzeniach Carly jadącej do Włoch jawił się jako potężny czarnowłosy, dobrze zbudowany, opalony, młody Włoch na słonecznej plaży – iście jak z reklamy, lub serialu „Słoneczny patrol”. Włosi są najlepszymi kochankami – przeczytała przed wyjazdem w gazecie – ze względu na ciepły klimat i wszechobecne słońce, które oddziałuje na och ciało (we Włoszech nie ma radykalnej zimy). Swoją drogą gazeta ta była szmatławcem.

Wsiadła do autokaru i przez całą drogę myślała.

Lęki o pobycie we Włoszech, stworzone w podróży...:

Praca...

Pracaaa...

Sen.

Jedzenie... mm ciastka, lody...; chwilowa przyjemność i...

Praca.

Nuda.

Samotność...Samotność...Samotność...Samotność...
Samotność...Samotność...Samotność...Samotność...
Samotność...
Samotność...Samotność...Samotność...
Samotność...Samotność...Samotność...Samotność...

....były niczym w porównaniu z miażdżacą siłą Czterech słów Marzeń:


Włochy

Słońce

Przystojny... (powiedzmy) Tony…

Miłość

Carla nie była pesymistką, więc cały czas udawało jej się bez trudu stłumić lęk tkając w wyobraźni marzenia dotyczące przyszłego pobytu we Włoszech. Nie zdawała sobie sprawy, ale dokonywała Aktu Kreacji.

Akt Kreacji, czyli planowanie odbywa się w innym wymiarze. Nie możemy zmieniać rzeczywistości całkowicie. I dlatego właśnie marzenia Carly wydostały się z jej umysłu i poszły w nieco innym kierunku.

Poznała Franka.

Myślicie Franka??? Chyba raczej poznała Franco? Otóż nie. Franka.

Był typem Casanovy. Uwodzicielski, szarmancki, wodzący na pokuszenie...

Niemiec.

Nie Włoch.

Mimo to, wydawało jej się, że to ów książę z bajki, ten z marzeń, z planów związanych z tym wyjazdem.

No trudno, myliła się w marzeniach... nie jest Włochem ale Niemcem. Źle to wymyśliła.

Poznała go 16 dnia swojego pobytu.

20 dnia przyjechała w odwiedziny do Carly mama.

Dziewczyna przedstawiła mamie Franka. Był bardzo miły i uroczy. Rzucał czary spojrzeniem. Carla poszła do pokoju przebrać się, miała iść z Frankiem na dyskotekę.

W efekcie mama Carly poszła razem z nimi.

Gdy wyjeżdżała do Polski powiedziała córce by namówiła Franka, aby przyjechał do nich. Wyraźnie była dziwnie zdenerwowana i sprawiała wrażenie jakby chciała zostać…

Frank miał 40 lat.

Dla Carly było to nowe doświadczenie. Z jednej strony niesamowite z drugiej przerażające. Prawie tak jak lęki i marzenia w autokarze.

Po wyjeździe mamy między Carlą a Frankiem wydarzyło się dużo. Można by nawet rzec o dużo za dużo. Chociaż było to z pewnością przyjemne...

To był szok. ON PODOBAŁ SIĘ MAMIE !!!!!!!!!!!!! BYŁ ZATEM BOSKI....

A ja, biedna zagubiona w obcym kraju.... tfuu co ja mówię – OSTRO...TAK... TAAAAK... MOCNIEJ... diablica... Nie! STOP. Raczej.... zagubiona dziewczynka, szukająca oparcia w męskim (prawdziwie, 40-letnio -męskim) ramieniu. Bezpieczeństwa ...tfu SZALLLONEJ ROZRYWKI...eee spaceru wśród gwiazd.... seksu seksu seksu sekus. Stoooop. Kontrast… w niej kontrast w nas…

Była sama

On podobał się mamie!

Była sama

Sama....

Musiała...

- Gówno prawda! – odezwało się któregoś poranka, gdy suszyła włosy, jej własne odbicie lustrzane – chciałaś tego, a nie musiałaś !

- Tak chciałam! – rzuciła suszarką w lustro. Szkło rozsypało się na podłodze. Rozbiło w drobny, lustrzany, według przysłowia przynoszący 7 lat nieszczęścia, mak.

Carla nie przerwała suszenia włosów.

- I NIE ŻAŁUJĘ !!!

Odłożyła na bok suszarkę, usiadła na ziemi, odgarnęła krótkie czarne włosy z twarzy i rozpłakała się.

On przynosił codziennie kwiaty.

Uśmiechał się zabójczo.

Ulegała mu w pełni.

Aż zbliżył się dzień rozstania. 3 miesiące skończyły się, skończyła się praca we Włoszech, skończyły się szalone wakacje. Wraz z nadchodzącą jesienią zaczynały się obowiązki.

Carla nie wiedziała, co ma robić. Podobał jej się, ale perspektywa wyjazdu przynosiła wątpliwości, które zmieniały się powoli w pewność... nie... to nie to.... pozwoliła sobie na szaloną rzecz. Wakacje muszą być szalone. I Koniec. Finito.... eee raczej SchLUSS !

Jedyną rzeczą, która powstrzymywała to postanowienie był fakt... że to był pierwszy raz...

Jak można skończyć coś co nigdy się nie zaczynało i wreszcie się zaczęło. Popęd miłości. Głód seksu. Narktoyk zakochania.

- CHCĘ JESZCZE !!! – krzyczał jej cień rzucony na piasek, gdy żegnała się z Morzem Śródziemnym spacerując po plaży.

- Nie! To koniec… – rozmawiała z cieniem. – Postanowiłam! Jutro rano wracam do domu. Tam... wszystko wróci do normy. Zapomnę o tej przygodzie... będę miała wspaniałe wspomnienia…

- Po co wspomnienia skoro można je mieć jako rzeczywistość – nie dawał za wygraną cień.

- Muszę wrócić do domu. On mówi po niemiecku...ma żonę i dzieci /czy jako narrator zapomniałem Wam o tym powiedzieć? – przyp. NE – wybaczcie, teraz już wiecie…/ - to jest jak kochanek z BAJKI ! Nie może być jak w bajce. Bajki nie są rzeczywistością !

- Są! I w dodatku kończą się happy-endem !

- Nie !!! Kończą się MORAŁEM !

Tego samego dnia, wieczorem umówiła się z Kamilem, chłopakiem w jej wieku, z którym siedziała w autokarze, który też przyjechał do Włoch, do pracy..

Zrobiła to tak, aby Frank się o tym dowiedział.

Poszła z Kamilem do lokalu, w którym Frank był barmanem. W ten sposób chciała zakończyć związek z Frankiem.

Kamil zamówił drinki. Frank nalał drinki bez mrugnięcia okiem.

Carla myślała, że będzie ignorował sytuację cały czas, więc pozwoliła sobie na gierkę. Chciała sprawdzić jak bardzo Frankowi na niej zależy. Kokietowała Kamila. Gdy ten w którymś momencie ją objął Frank nie wytrzymał.

- Gówno ! – krzyknął po niemiecku i rzucił się na Kamila. /wybaczcie to spolszczenie ale po niemiecku brzmi chujowo…/

Nie był cierpliwym człowiekiem i dyplomatą. Nie był też uroczym, spokojnym, pokojowym, nie-agresywnym, księciem. Tu Carla się pomyliła.

Pobił Kamila do nieprzytomności.

Carla opuszczała Włochy z poczuciem winy za złamany nos swego kolegi.

Stała przede mną gdy zaczął padać śnieg. Trzęsła się z zimna.

- Chodzi ci o to, że on pobił Kamila? Nie możesz tego sobie wybaczyć?– zapytałem zapalając papierosa.

- Nie. Nie chodzi o Kamila, chodzi o Franka.

– Zobacz śnieg zaczął padać – zaciągnąłem się głęboko. – Po prostu nie wiesz czy coś jeszcze do niego czujesz po tym jak pobił Kamila, zgadza się?

- Nic nie rozumiesz. Ja... gdy wróciłam, cieszyłam się że Frank pozostawił w moim życiu wspomnienia. Wspaniałe wspomnienia, ale tylko wspomnienia. A on pozostawił coś więcej...

Zaczął wiać mroźny wiatr. Objąłem Carle, aby dodać jej ciepła.

- Tej nocy zmieniają się pory roku... Pierwszy raz spadł śnieg.

Uśmiechnęła się smutno:

- Jestem w ciąży – szepnęła.

KONIEC /a może początek?/

9 listopada 2007

Po co Rah swiatu? / RAHdiss /

_______________

rymy & mix: NemezisEgo
bit: chujowy - rymy się liczą
"Po co Rah światu":
youtube



Diss jest odpowiedzią na komentarze Rahima w moim blogu, ukrywającego się pod ksywką HAR.
Jak wiemy w 3xKlan chłopaki mieli zajawkę na odwracanie ksywek - patrz ---> kawałek "Ohtam Zemadar" (od tyłu to składaj). Czyli HAR=RAH. Nie byłem tego pewny, więc zapytałem na Jego forum nie uzyskałem odpowiedzi... Za to pojawił się drugi komentarz (oba pod spodem) znów jako HAR, nie mówiąc o dzisiejszym.
Później natomiast założyłem temat na forum Rahima "LUC vs. Fokus vs. Rah" z ankietą który jest lepszy MC. Gdy Fokus zaczął miażdżąco prowadzić temat został zamknięty a ja zbanowany. Jakem NemezisEgo nie mogłem sobie na to pozwolić.
A to te komentarze, które zmotywowały mnie do nagrania dissu:

har pisze...
Śmiesz mnie pouczać na moim forum? Szczyt bezczelności. Do MaxFlo wstępu nie masz, choćbyś płacił nam i po 100zł/h. Oszołomów nie wpuszczamy, szczególnie po tym co zaprezentowałeś swoją osobą. Jeśli dla ciebie psychorap to odmiana triphopu to wybacz ale nie można cię szanować. Ponadto przejrzałem z grubsza ten twój blog i żałuję teraz tych kilku straconych minut. Jego poziom jest żenujący, podobnie jak tej twojej zwrotki oraz zajawki twoich nagrywek. W samej Łodzi znam co najmniej kilkunastu lepszych textopisarzy i nawijaczy. Ochłoń bo brak ci pokory. Jeśli naprawdę kochasz hip hop to zajmij się jedynie jego słuchaniem. Mam nadzieję, że weźmiesz to sobie do serca bo zaręczam, iż wiem co mówię. Pozdrawiam. 28 październik 2007 18:23


tym razem bez xyf ;) pisze...

Nie doceniłem cię... Nie spodziewałem się, że możesz narobić takiego szumu z powodu mojego komentarza. Chciałem wyjaskarawić ci pewne rzeczy, ale widzę że przyniosło to skutek odwrotny. Cóż, twoja wola jak potraktujesz moje słowa i jak je już potraktowałeś. Jak widzisz mimo mojego zabiegania (showbiz;) znalazłem dla ciebie chwilę czasu i to na więcej jak trzy słowa więc doceń to. Przemyślałem swoje projekcje i postanowiłem dać ci jednak szansę gdyż każdy człowiek, nawet słaby mc powinien ją mieć. Będziesz mógł nagrywać w naszym studiu po normalnej cenie jednak pod pewnym warunkiem - nie będziesz swoich kawałków firmował naszym logo. Przykro mi. Może kiedyś kiedy się podszkolisz zniosę ten szlaban a ty zrozumiesz moje intencje. Naprawdę rapujesz prawie 10 lat? To prawie tak jak ja z tą jednak różnicą, że ja przez ten czas zgromadziłem prawdziwą armię (jak widzisz moi "żołnierze" na forum na zawsze lojalni) a ty jesteś "sam przeciw wszystkim". Czy to aby o czymś nie świadczy? Ponadto przestań mi się podlizywać jak zacząłeś to robić. Twoja zwrotka jest słaba i słodzenie mi tego nie zmieni podobnie jak mojego zdania na ten temat. Jak więc widzisz pomimo twoich disów, prowokacji i nikłych umiejętności okazuję ci łaskę. Uświadom to sobie i zdejmij bielmo... Tym samym ucinam dalszą dyskusję. Chyba nie muszę ci sugerować, że nie życzę sobie publikowania tej wiadomości? Jest ona przeznaczona jedynie dla twoich gałek ocznych użyszkodniku;) Z tego samego powodu nie odpowiedziałem ci na forum. Jeśli jesteś inteligentny to się domyśl z jakich pobudek. Liczę na twój rozsądek. Pozdrawiam 31 październik 2007 01:02


Do Sebastiana nic nie mam jako człowieka, wkurwiają mnie jedynie jego rymy i pycha oraz bufoniastość jaką zaprezentował w swoich komentarzach. Nie jest dla mnie autorytetem, żeby tak wyniośle mnie traktować. Nie zna mnie, a ocenia. Jebać.

3 listopada 2007

Intuicja...

Pójście na cmentarz obudziło wspomnienia dotyczące śmierci...

Jak miałem 12 lat pojechałem z rodziną na pierwszą komunię mojego kuzyna (Przemas pozdro), który dziś ma już wyrok w zawiasach za dilowanie, co może oznaczać iż przez ten fakt nie stał się aniołkiem... jak każdy ;)

Owa uroczystość odbywała się w miasteczku niedaleko Wrocka. Miasteczko to wspominam z sympatią, gdyż często tam jeździłem, gdyż to w sumie bliska rodzina (moją chrzestna tam mieszka, a jest ona córką siostry mojej babci... pozdro). Pamiętam jak w późniejszym okresie niż ten o którym chcę tu powiedzieć w Trzebnicy właśnie poznałem fajną niunię... Niestety musiałem nazajutrz wyjechać do eudezet... Ale nie o tym tu chciałem (w każdym bądź razie pozdro dla niej).

Więc jak miałem 12 lat byłem na komunii kuzyna. Z rodziną tą mieszkała moja /wówczas 90-letnia/ prababcia, mama mojej babci. Była to niezwykle sympatyczna staruszka, która uwielbiała smarzony bigos i miała niesamowitą siatkę zmarszczek na twarzy... ich ilość była wprost niewiarygodna... przekraczała chyba kilka milionów, serio (mimo to prababcia poruszała się o własnych siłach i była pogodnym człowiekiem). Tak ją pamiętam.

Otóż tego dnia komunijnego przebywała z całą rodziną i gdy zaglądałem do pokoju biesiady widziałem emanujące z niej szczęście. Potem jednak wracałem do młodszych ziomali, gdzie rozkminialiśmy Warhammera /wychodzi demon i mówi dawaj kasę!/...

Biesiada skończyła się, goście poszli i nadszedł czas spania... Spałem wówczas w pokoju prababci. Gdy wszedłem do pokoju prababcia modliła się. Pokiwała ręką. Podszedłem bliżej. Spojrzałem jej w oczy. Miała w nich łzy. Swoimi pomarszczonymi rękami nakreśliła mi znak krzyża na czole.
- Dobranoc. - powiedziała i położyła się.
Ja również to uczyniłem na polowym łóżku obok. Nie mogłem jednak zasnąć... Niewiele z tego pamiętam, ale pamiętam jedno.
Pamiętam myśl.
Pomyślałem: prababcia umrze...
Wnet zorientowałem się z niefajności owej myśli... Zacząłem przepraszać, że wogóle coś takiego przyszło mi do głowy. Zacząłem się modlić, żeby tak się nie stało... /Ojcze Nasz, któryś jest w niebie.../ I zasnąłem.

Rano obudził mnie płacz.
Płakała moja babcia, a mama moja stała nade mną ze łzami w oczach i powiedziała żebym poszedł do innego pokoju...

- Co się stało? - pytam.

- Prababcia umarła - słyszę od nie pamiętam już kogo...

Późniejsze teorie były następujące: pożegnała się z rodziną i odeszła...

Ja jednak byłem za młody by stworzyć takie teorie i dzień przed śmiercią prababci o czymś takim pomyśleć. Ja po prostu pomyślałem, że umrze. A raczej wiedziałem, że umrze. I umarła. /Niech spoczywa w pokoju, dużo niebiańskiego bigosu prababciu, życzę.../

Czy to była intuicja, czy przypadek?

Powiem Wam, że często jestem czegoś pewien... Często wyczuwam coś intuicyjnie. I często się sprawdza. Nie potrafię tego wytłumaczyć. Nie twierdzę, że jestem jakimś kurwa prorokiem, wróżbitą, czy jasnowidzem. Twierdzę jedynie, że mam dobrą intuicję. Choć oczywiście czasem zawodzi.

I Wam też myślenia intuicyjnego życzę. Choć może niekoniecznie związanego ze śmiercią.
Intuicja rulez. Pozdro.

1 listopada 2007

Święci?

Chciałem Wam życzyć wesołych świąt. W tym stwierdzeniu nie ma ani krzty ironi. Dlaczego? Ano, dlatego iż dzisiejszy dzień powinien być dniem radości. Baunsowania i imprezowania. Nie ze względu na durny wczorajszy dzień Haloween, ale dlatego iż jest to Dzień Wszystkich Świętych. Dzień duchów uświęconych, o których jeśli pomyślimy i do których się zwrócimy mogą nas wspierać. Bo święci istnieją. Są obok nas. Albo w nas. Sprawdzcie co spscociłem i uwierzcie: