7 sierpnia 2009

Rozkminka teologiczna - DUSZA

Od dłuższego czasu powtarzam mojemu przyjacielowi, który ma problemy z nadwagą, że nie liczy się 130 kg, tylko 21 gram... To tyle właśnie traci ze swojej wagi człowiek w momencie śmierci.

Racjonalizm panujący na świecie zaprzecza istnieniu duszy. Spróbuję zatem zjawisko duszy wyjaśnić racjonalnie... Istota żywa jak wiemy jest źródłem energii (i to dosłownie: energii elektrycznej!), ten motyw wykorzystano w filmie "Matrix", że ludzie byli bateriami dla maszyn (nie mówiąc o filmach "Ghost in the shell" czy "Ghost in the shell 2" - maszyna coś stworzone przez człowieka nigdy duszy mieć nie będzie). W momencie śmierci ciało człowieka przestaje mieć ową energię... gdzie zatem ona zostaje ulokowana? Przecież nic w przyrodzie nie ginie.

Wg hinduizmu i buddyzmu (w przypadku buddyzmu trochę bardziej skomplikowanie, ale z grubsza tak właśnie) odradza się w innej istocie żywej - reinkarnacja. Według chrześcijaństwa idzie do nieba, piekła lub czyśćca. I paradoksalnie wierzenia o duszach w tych religiach nie są tak różne od siebie! Mam możliwe, że heretycką teorię na ten temat, którą stworzyłem gdy przeczytałem o czymś, co w buddyzmie nazywa się POWA (Poła). Istnieją mistrzowie buddyjscy, do których można się zwrócić o to, by przenieśli świadomość zmarłej osoby do duchowej Czystej Krainy!

Według buddyzmu świadomość (czyli dusza) zmarłej osoby po śmierci istnieje w stanie zawieszenia, nie mogąc przejść do następnego wcielenia (rym przypadkowy ;) Jak piszą w jednym z serwisów buddyjskich "Kiedy nasi zmarli krewni lub przyjaciele nie są w stanie spokoju, wtedy osoby żyjące często mogą doświadczać objawów cierpienia, które trudno wytłumaczyć za pomocą zwykłych/światowych rozwiązań."

Czy zatem praktyka POWA, nam Chrześcijanom czegoś nie przypomina? Dla tych, co jeszcze się nie skapnęli, mały cytacik: "Wieczne odpoczywanie racz im dać Panie, a światłość wiekuista niechaj im świeci, niech odpoczywają w pokoju wiecznym. Amen".

Innymi słowy modlitwa za dusze czyśćcowe! Przecież w chrześcijaństwie modlimy się za zmarłych. Tak jak w budduźmie POWA, czyli przeniesienie świadomości zmarłych do Czystej Krainy, tak my za sprawą modlitwy z Czyścca do Nieba! (Ogień czyśćcowy oczyszcza więc świętych przed spotkaniem Ognia, który pochłania - Boga (Hebr. 12,29).

Są nawet msze gregoriańskie za dusze zmarłych (przez 30 dni - koszt 1000 zł) lub msze wieczyste (codziennie całe życie tego co odprawia mszę i koszt tylko 30 zł). A więc pojawiły się koszty i wszyscy mówią - no tak - chrześcijaństwo ech... kasa kasa.... kościół blee! Ale ale uwaga - praktyka POWA w buddyzmie też jest płatna http://www.mahajana.info/powaservis.htm

Zaprawdę powiadam Wam warto modlić się za zmarłych jak ja to czynię za moich dziadków i ostatnio zmarłą babcię od strony taty (oraz za zmarłych znajomych), bo albo są w stanie zawieszenia do następnego wcielenia (buddyzm), albo w czyśćcu! (a wielce prawdopodobne, że to jest jedno i to samo...)

Ale miało być o duszy, więc wybaczcie dygresję odnośnie modlitwy. Skoro już przywołałem niedawno zmarłą babcię poświęcę jej chwilę uwagi, tym bardziej, że blog ów zaczynał się od misji jaką powziąłem pogodzenia jej z moim tatą. Niestety nie zdążyłem. Mimo ich skłócenia mój tata (ateista) doznał swego rodzaju metafizycznego uczucia. Otóż w nocy jej śmierci nie mógł spać! Cóż, możnaby to wziąć za przypadek gdyby nie fakt że tydzień wcześniej przed jej drugim udarem również nie mógł spać! (pierwszy udar miała przy nim...) Nie mógł spać dwie noce! Raz gdy dostała udaru (rano telefon ze szpitala), drugim razem gdy odchodziła z tego świata (analogicznie rano telefon ze szpitala). Jak to wyjaśnić? Tata tłumaczy to więzią emocjonalną między matką a synem, a ja kolejnym dowodem na istnienie duszy! No bo czym jest więź emocjonalna między matką a synem? Czym jest odziedziczone DNA? Przecież dokładnie tego nie wiemy (a propos DNA mam kolejną lekko heretycką teorię, mianowicie w modlitwie "Wierzę w Boga" jest zdanie "Wierzę w Świętych Obcowanie, Ciała zmartwychwstanie". I wszyscy pukają się w czoło - jakie ciała zmartwychwstanie? Toż to niemożliwe! Cóż chyba jednak możliwe, bo w obliczu nowych naukowych informacji wiemy przecież, że można sklonować człowieka. Czy Bóg zatem nie może z DNA sklonować zmarłego? Ciała zmartwychwstanie jest czymś możliwym naukowo! Może DNA to klucz do zrozumienia duszy, bo może miłość jaką czujemy do wybranki/wybranka jest tym co podpowiada nam podświadomość że dane DNA powinny się złączyć by powstało nowe DNA... dobra bo to już korba lekka, spokój! Uff!).

Więzi jakie czujemy między osobami emocjonalnie z nami związanymi są dowodem na komunikację pozamaterialną! Komunikację dusz (ja ostatnio czułem wczoraj i dziś takie połączenie, niestety nie wiem czemu związane z bólem, ale pozdrawiam...)

Czemu mój ojciec nie spał? Babci dusza odchodziła z tego świata. Raz nie odeszła całkowicie - udar, drugi raz zmarła... (Ubolewam tylko, że pogrzeb miała świecki, ale zamówię za nią mszę wieczystą...)

Wróćmy do reinkarnacji i chrześcijaństwa. POWA i modlitwa za zmarłych bez wątpienia jest czymś co łączy obydwie religie (brak Boga w buddyzmie jest czymś co dzieli), ale można pokusić się o jeszcze inne połączenie związane z owym ciała zmartwychwstaniem w Chrześcijaństwie. To już jest bardziej heretyckie, ale tylko sobie teoretyzyję przecież, więc mam nadzieję, że zostanie mi wybaczone. Otóż skoro jest owa wiara, że na Sądzie Ostatecznym będzie ciała zmartwychwstanie to może zmartwychwstaną różne ciała, w których zamieszkiwała jedna dusza!!! I w ten oto sposób można połączyć to z reinkarnacją, oraz wiarą w różne karmy człowieka, bo może piekło, niebo są na ziemi! Może odradzamy się po śmierci w innych ciałach i mamy takie życie jakie zasłużyliśmy poprzednim! A przecież według Chrześcijaństwa istnieje coś takiego jak grzechy pokoleniowe, czyli że odpokutowujemy grzechy naszych przodków! Innymi słowy jedna dusza przez cały czas w różnych ciałach. Dobra pojechałem ostro w tej teorii. Nie wkręcam się jednak w nią, bo Kościół działa pod wpływem Ducha Świętego zesłanego na Apostołów, więc trzeba zostać przy tej obowiązującej, że dusze przechodzą do nieba, lub piekła, lub są w stanie zawieszenia, czyli czyśccu, ale nie rozkminiać zbytnio czym owo niebo, piekło lub czyściec jest. Dowiemy się kiedyś :)

I jeszcze kwestia zwierząt. Bez wątpienia też mają dusze, jednak nie zerwali owocu z Drzewa Poznania Dobra i Zła jak Adam i Ewa, ich dusze trafiają niezależnie od czynów (choć podobno zwierzęta mają przypisanych aniołów! - serio! Przeczytałem to w magazynie "Któż jak Bóg" :). My natomiast jesteśmy istotami rozumnymi, to dusza włada ciałem naszym, a nie odwrotnie, więc to dusza będzie rozliczana za czyny w nim popełnione. Zarówno w Chrześcijańskiej religii jak i buddyzmie (tam "oświecenie" można osiągnąć poprzez dobre uczynki! - kolejna zbierzność w religiach).

Reasumując: dusza istnieje. W każdej religii (choć buddyzm oficjalnie wypiera się nazywania tego duszą nazywa "świadomością zmarłych") co potwierdza fakt, który ostatnio zrozumiałem, że to nie my tworzymy religie, tylko religie są obrazem Jednego Boga, przez ograniczoność umysłu ludzkiego różnie przez nas interpretowanego.

Dobrych dusz wokół. Pozdro.

3 sierpnia 2009

Rozkminka teologiczna - NAWRÓCENIE

Wiara jest łaską. Nie jest czymś co MY zdobywamy, jest czymś co Bóg daje nam w prezencie, czymś czym On nas obdarza, nie MY! Oczywiście nasza jest też w tym rola by obdarzył, bo nie daje tego prezentu ot tak sobie, są pewne warunki...

Spotkałem niedawno w Katowicach chłopaka, do którego poszedłem skorzystać z internetu. Obok laptopa leżało Pismo Święte. Spytałem: "Czytasz?". On na to: "Tak. To nowe wydanie, z uwspółcześnionym tłumaczeniem, dorwałem niedawno". Mówię super, też muszę sobie zapodać, kończę rozmowę i siadam sprawdzać pocztę.
Patrzę na łóżko a tam Żywoty Świętych... No to mówię spoko myśląc, że trafił swój na swego i opowiadam że też ostatnio się nawróciłem... A on z wypiekami na twarzy: "Serio? Kurcze, a jak to się stało, bo ja próbuje i nie mogę..." - powiedział smutny.
Okazało się, że poznał kobietę swojego życia, która mu powiedziała, że nie może być z nim bo jest niewierzący, od tego momentu usilnie próbuje się nawrócić - stąd te wszystkie książki religijne - jednak biedak nie jest w stanie.
- Spowiedź i modlitwa - odpowiadam (zdziwiony sam sobą, bo gdyby mi ktoś powiedział to kilka miesięcy temu sam bym osobę tę wyśmiał, szczególnie jeśli chodzi o spowiedź...)
- No ona też mi o tym mówi, ale jakoś nie mogę się przełamać. - mówi próbujący się nawrócić ziomek.

Ów chłopaczyna jest potwierdzeniem faktu, iż to Bóg obdarza nas łaską nawrócenia [każdego dnia dziękuję Mu za to]. Możemy przeczytać milion książek religijnych, a jej nie otrzymać. Bo by otrzymać łaskę nawrócenia trzeba spełnić trzy warunki, które łączą się ze sobą:

- otworzyć się na bezinteresowną miłość do innych istot (choćby do jednej :)

- przyznać przed samym sobą, że jesteśmy grzeszni (uznać grzechy, o których mówi Pismo a nie tłumaczyć sobie co jest grzechem a co nie jak ja niegdyś stosując relatywizm moralny)

- i wreszcie odrzucić miłość do samego siebie (to jest we wszystkich religiach, nawet w buddyzmie - owo niszczenie własnego Ego, czyli uświadomienie przed samym sobą, że jest się pyłem marnym, marnością nad marnościami, a nie super hiper wspaniałym. Jak w historii Gedeona, o której już pisałem uznać, że sami licząc na własne możliwości nic nie zdziałamy, że jesteśmy tylko narzędziami w rękach Boga, że to wszystko nie MY, że to wszystko ON, jak pisze ks. Dajczer:"Odwrócenie się od zła oznacza nie tylko odwrócenie się od samych grzechów, ale również od ich źródła, jakim jest nieuporządkowana miłość własna" lub "Smutek jest szczególnym przejawem miłości własnej, podcinającym same korzenie wiary, korzenie zawierzenia". [ale jak to uczynić? No np. w przypadku pięknych kobiet - nie mówcie sobie: jesteśmy piękne, tylko mówcie - Boże stworzyłeś nas pięknymi byśmy wykorzystały to na Twoją Chwałę / w przypadku poetów nie mówcie sobie - Piszę zajebiste wierszę, mówcie Boże obdarzasz mnie natchnieniem (Duchem Św.) byśmy pisali zajebiste wiersze na Twoją Chwałę :)]

Chłopak z Katowic spełnił na razie jeden warunek, mianowicie otworzył się na miłość do innej istoty ludzkiej, prawdopodobnie jednak nie jest w stanie wyzbyć się miłości do samego siebie. Kocha tę dziewczynę, ale kocha również samego siebie, gdyby miał wybierać między swoim a jej życiem, wybrałby swoje, miłość do samego siebie sprawia też, że nie jest w stanie pokochać Boga.

Zbyt rozbuchane ego sprawia, że nie jesteśmy w stanie otworzyć się na wiarę, bo to przecież My kierujemy tą planetą, to My przepowiadamy pogodę (ile razy TVN24 mnie wkurwiło i zmokłem ech...) to My wiemy najlepiej jaka jest prawda istnienia, świata, że przecież to My zdobyliśmy kosmos, że to My jesteśmy Bogiem, a nie że to Bóg jest w nas i nas prowadzi.

A skoro to my jesteśmy Bogiem, to przecież My wiemy co jest dobre a co złe. Miłość własna zasłania spełnienie kolejnego warunku, a mianowicie przyznania się do grzechów. Grzechy traktujemy jako "takie nic", no bo przecież ruchając wzrokiem na ulicy niewiastę nie zabiliśmy jej... Nie zabiliśmy, ale potraktowaliśmy w wyobraźni jako lalkę dmuchaną. "Kto pożądliwie spojrzał na kobietę juz dopuścił się z nia cudzołóstwa.." - mówi Chrystus. Chodzi o to, że patrzenie na kobiety w ten sposób, jak ja rówznież niegdyś czyniłem, prowadzi do tego, że nie traktujemy ich jako istot w wymiarze społecznym i duchowym, tylko jako przedmioty. Odwrotnie też to działa. Generalnie traktowanie innych istot jako przedmioty zaprzecza pierwszemu warunkowi, czyli otworzeniu się na miłość. Ruchając się dla sportu, kasy i własnej przyjemności nigdy nie pokochamy...

Bo kochać oznacza dawać dobro drugiemu, a nie sobie samemu. O kwestii przyznania do grzechu mówię na powyższym przykładzie, bo właśnie w moim przypadku pożądanie i żądza nie dawały mi w pełni się nawrócić. Ale Bóg dał mi tę łaskę i po prostu wszelkie pożądliwe myślenie zniknęło (choć czasem wraca, ale nie w takim stopniu jak niegdyś). A myślałem że to kwestia zbyt dużego testosteronu. A to nieprawda! Teraz pożądliwe myślenie może wrócić ale tylko do istoty, z którą będzie mi dane się zestarzeć, wróci po to by dać jej rozkosz, a nie sobie, wróci po to by dać nowe życie, a tym samym poprzez seks wielbić Pana. Będę się starał by tak było...

Bóg dał mi łaskę i wyzwolił z testosteronu dopiero jak spełniłem trzy warunki. Przyznałem, że jestem grzeszny [spowiedź], pokochałem bezinteresownie inną istotę ludzką (choć było ciężko, uznać że to bezinteresowne), oraz zniszczyłem swoje ego, zwracając się o pomoc do Istoty Wyższej [modlitwa].

W tej chwili czuję niesamowite szczęście. Jak śpiewa Ras Luta (http://www.youtube.com/watch?v=QNlTlRYYEaM) "każdy krok, który robię wiem że widzisz / Jah Jah czuję Twoją dłoń na mej głowie" :) Polecam każdemu ten stan.

Na koniec warto przyjrzeć się etymologii słowa "nawrócenie", które oznacza powrót. Jako dzieci przyjmujemy chrzest. Potem wierzymy dziecinnie w aniołki w łóżeczku, Świętego Mikołaja, Calineczkę itd. Sprawia to, że gdy dorastamy wydaje nam się, że powinniśmy wyzbyć się dzieciństwa, że to co nam mówili jak byliśmy dziećmi było bajką.

Kiedyś tak myślałem i byłem u swojego psychologa i mówię mu że "tak jak z bajek tak wyrastamy z wiary", a pani psycholog mówi: "Oj, tego nie byłabym taka pewna, bo do wiary się często wraca". Nie mogłem pojąć wówczas, że usłyszałem to z ust psychologa... Osoby wykształconej, naukowca. Phi. Stwierdziłem, że chyba jest niekompetentna... Była bardzo kompetentna. Skubana miała rację, bo to nie od nas zależy powrót tylko od Boga właśnie. Calineczka nie istnieje, więc nie może sprawić, że wrócimy do wiary w jej istnienie, ale Bóg istnieje i sprawia, iż ów wspaniały powrót jest możliwy :)

Z owego myślenia, że z wiary się wyrasta korzystają złe moce, ugruntowując nas że wiara jest iluzją. Łatwo im to idzie, bo życie w wierze wymaga wyzbycia się pewnych doczesnych przyjemności, więc złe moce łatwo się do nas dobierają, gdy przestajemy być dziećmi. Ale czy tylko złe moce?

W Księdze Hioba, to Bóg wzywa do siebie szatana, z którym zawiera zakład. Szatan ma zesłać na Hioba moc nieszczęść, a Bóg twierdzi, że mimo to Hiob nie przestanie wierzyć. Szatan twierdzi, że będzie inaczej i stara się niezmiernie zniszczyć biedaka zsyłając klęskę za klęską. Mimo tylu nieszczęść jakie przeżywa Hiob, jego wiara nie ustaje. Szatan przegrywa zakład (choć niestety nie zawsze przegra muszę wam rzec, bo Bóg w swej miłości dał nam wolność - możliwość wyboru - wolną wolę, a jest powiedziane, że odrzucenie wiary mimo wielu wezwań do nawrócenia, które zsyła Bóg jest najcięższym grzechem prowadzącym do potępienia i niewybaczalnym)

W tej oto historii Hioba szatan jest na usługach Boga, podobnie jak w "Fauście" Goethego. W obu przypadkach szatan "jest istotą która wiecznie zła pragnąc wciąż czyni dobro..." Paradoks? Otóż nie. Jak pisze ks. Dajczer: "Bóg nie chce zła, ale może chcieć jego skutków, ponieważ skutki zła niosą łaskę, niosą wezwanie do nawrócenia".

Coś w tym jest, gdyż przecież dopóki się nie sparzymy nie będziemy wiedzieć, że coś jest gorące!

Ks. Dajczer pisze jeszcze, że grzechy człowieka są możliwością dania Bogu frajdy przez to że może je wybaczyć przez sakrament spowiedzi! Że trzeba grzeszyć by umożliwić Bogu okazanie miłości poprzez wybaczenie grzechu. Oczywiście grzeszyć do momentu kiedy zrozumiemy i przyznamy przed własnym ego, że jesteśmy grzeszni, gdy tylko to zrozumiemy Bóg nam przebaczy i da łaskę nawrócenia i nie będziemy chcieli trwać w grzechu. Bóg wybaczy zawsze. Bez względu na grzech, ale pod warunkiem, że się go szczerze żałuje i obieca postarać o zaprzestanie trwania w nim!

Zawsze wkurzały mnie osoby święte od zawsze. Wydawało mi się to nieautentyczne, a nienawidzę ściemniania, dlatego do tej pory nie lubię dewotów, którzy de facto udają wierzących a nie czują łaski nawrócenia. Blee. Bo nie wierzę, że istnieją ludzie bez grzechu, a jeśli to powinni zgrzeszyć, zepsuć się, by później zrozumieć błąd i móc trwać w Bogu. Wtedy i tylko wtedy nie będą chcieli więcej grzeszyć, bo gdy jest się w stanie łaski uświęcającej walka z pokusą jest na maksa lajtowa (choć czasem Bóg specjalnie zabiera łaskę wiary i wtedy znów hardcorowa, ale tylko po to by hartować ducha człowieka).

Reasumując po wyzbyciu się chęci trwania w grzechu zaczynamy trwać w łasce w której pragniemy się modlić, jednoczyć z Bogiem (jak w hinduizmie bhakti) i kochać wszystkich (oddawać duchowe orgazmy Bogu!)

Ale z nawróceniem jest jak z rzuceniem palenia, bo grzechy wciągają i uzależniają - nie jest łatwo otworzyć się na tę łaskę, dlatego gdy rozmawiałem z kolegą z Katowic oprócz spowiedzi powiedziałem o modlitwie. Porównanie z rzuceniem palenia jest też o tyle mam wrażenie trafne, że odrzucenie grzechu wiąże się ze sprawdzeniem swojej woli. Walką z samym sobą.

A zatem, zaprawdę, zaprawdę powiadam wam, że warto się otworzyć na łaskę nawrócenia, warto sobie powiedzieć, że może Bóg nas zaskoczy, nawet negując Jego istnienie spróbować pomodlić się do Niego i poprosić o wiarę (zagryzając zęby, że przecież w to nie wierzymy). Warto to uczynić, by poczuć jedność z wszelkim istnieniem.

Obecnie miłość mnie wypełnia jak nigdy w życiu. Polecam każdemu. Alejalahtale. Pozdro.

1 sierpnia 2009

Piękno cierpienia

Ostatnio miałem ostry zabieg na gardle. Najpierw kłują... potem przecinają... a potem rozwierają przecięcie... Potem plujesz krwią i ropą.
Podczas tych akcji walczyłem z własną duszą o swoją wiarę niedawno otrzymaną od Pana. No bo ta medyczna rzeczywistość (kroplóweczka, strzykaweczka, skalpelek...) wokół sprawiała, że zacząłem myśleć, że może nie ma Boga, że może jednak jesteśmy zwierzętami o większym mózgu i wiara to wszystko ściema przez mózg nam zapodana... Czytałem w szpitalu książkę ks. Tadeusza Dajczera "Rozważania o wierze". I nic. Znów wątpliwości.
Następnego dnia znów rozwierają przecięcie w gardle. Jednak podczas tego zabiegu zacząłem wspomniać kadry z filmu "Pasja" Mela Gibsona. Starałem się by wiara wróciłe. Ofiarowałem cierpienie Panu. Ciarki przeszły mi po plecach, gdy Pani doktor poszerzała nacięcie w gardle, w głowie obraz biczowanego Chrystusa, ból targnął całym ciałem, krew chlusnęła wypluta do szpitalnej nerki. O dziwo ból stał się piękny... Zacząłem znów czuć ciarki łaski Bożej na plecach... Gdy nachodzą mnie wątpliwości i mówię modlitwę ich nie czuję, wtedy po zmówieniu "Ojcze nasz" znów poczułem ciarki. Wróciło? Nie do końca jeszcze, ale...
Gdy wróciłem do pokoju otworzyłem "Rozważania o wierze" na fragmencie analizy starotestamentowej opowieści o zmniejszeniu wojsk Gedeona przez Boga: Przeciwnik Gedeona ma 135 tys. wojska, a Gedeon 32 tys. - cztery razy mniej. Jednak w historii zdarzały się zwycięstwa przy takich dysproporcjach. Dla Pana Boga jest więc to dysproporcja za mała. Najpierw karze zmiejszyć do 10 tys. a potem do 300 osób! (taki film "300" kojarzycie?) 300 osób przeciwko 135 tys. wojsk! Czemu Bóg to robi? Po to by Gedeon zaufał mu. Chciał go sprawdzić. Gedeon zaufał i wygrał. Bóg jednak nie zrobił tego tylko po to. Zrobił to też po to aby Gedeon nie przypisał sobie tego zwycięstwa. Gdyby miał 32 tys. nawet 10 tys. mógłby sam chełpić się zwycięstwem nie oddając chwały Bogu. Gedeona Ego mogłoby przybrać wielkie rozmiary. W przypadku 300 osób wojska Gedeon wiedział, że to nie on zwyciężył, że zwyciężył Bóg.
Zacząłem rozumieć, czemu mimo mojej ostatnio głębokiej wiary Bóg zesłał na mnie cierpienie szpitalne. Ostatnio założyłem profil na nk, wpiszcie sobie Nemezis Ego. Gdy zacząłem docierać do niewiernych na tym portalu z fragmentami z Pisma, aby próbować zmieniać ich cielesne podejście do rzeczywistości zacząłem sobie przypisywać hipotetyczną ich zmianę. Czytałem też ostatnio żywoty świętych i zacząłem sobie myśleć - "jestem święty". Kurwa. Co za bzdura! Ze mnie taki święty jak kurwa z ul. Kościuszki. Złe podejście. Zamiast powiedzieć z pomocą Boga będę dążył do świętości zacząłem upajać swoje ego. Zacząłem sobie przypisywać sukcesy w namawianiu innych do wiary. Sukcesy w jej trwaniu. Bóg zabrał mi łaskę, poprzez cierpienie bym za bardzo nie polegał na sobie.
Po wyjściu ze szpitala czuję się jak nowo narodzony i to bynajmniej nie przez kroplówki. Czuję większą obecność Pana niż przed pójściem do szpitala. Gdy mówię modlitwę ciarki przechodzą przez całe ciało nie tylko przez plecy... Dziś dziękuję Mu za cierpienie jakie mi ofiarował. Czuję się przez nie silniejszy. I widzę, że cierpienie może stać się piękne jeśli ofiaruje się je Bogu. Bo chartuje ducha i daje siłę. A po cierpieniu może nastać już tylko radość, która nas wypełni :) Alejalahtale. Pozdro.

P. S. Od dziecka byłem w szpitalach i pewnie nie raz będę, jednak jestem na to gotów, bo jestem gotów na Wolę Boga. Uwierzcie w to niewierni, choć wiem że to ciężkie, ale prawda jest taka - albo autostrada do potępienia, albo wąska dróżka do zbawienia. Elo.