16 grudnia 2007

Stany haelucynogenne...

W swoim życiu miałem kilka doznań stanów halucynogennych.

Stan 1.

LSD. Połówka. Pierwszy raz. Zjedzone wspólnie z dziewczyną podczas Sylwestra. Bad trip.

Oj. To był błąd. Po pierwsze to, że w Sylwestra, po drugie to, że z dziewczyną.
Zasada nr 1 - pierwszego kwasa trzeba jeść z ziomalami, którzy już mają doświadczenie. Którzy wprowadzą w fazę. Z przewodnikami. Broń boże z kobietą. Kwas musi jednoczyć wszystkie jedzące go istoty. Muszą nadawać na tych samych falach. Kobieta i mężczyzna rzadko kiedy nadają na wspólnych falach. Jesteśmy z Marsa, a one z Wenus. Zjedzenie pierwszego kwasa ze swoją kobietą to jak pójście z przyszłą żoną na wieczór kawalerski.
Zasada nr 2 - otoczenie. Przyjazne otoczenie. Znane otoczenie.
Obie zasady zostały złamane. Po pierwsze ani ja ani ona nie wiedzieliśmy jak to zadziała. Po drugie byliśmy na imprezie znajomych mojego ziomka. Prawie nikogo nie znaliśmy. Na szczęście była to domówka, więc można było się mniej więcej odnaleźć. Gorzej, że mój ziom ze swoją dziewczyną zostawił mnie z moją nakwaszoną wśród obcych ludzi, ulatniając się przed północą.
I wtedy się zaczęło... Świat zawirował. Moja kobieta, która nie paliła papierosów zaczęła połykać dym... Innymi słowy brała ode mnie fajki i zaciągała się aż do zakrzsztuszenia... Paląc wyginała się przypominając węża. Zeschizowałem się ostro. Bałem się jak skurwysyn, że sobie krzywdę tym zrobi.
Zasada nr 3 - nie patrz w lustro. Nie mogąc patrzeć na połykanie dymu przez panią N. załapałem fazę chodzenia po mieszkaniu i wpatrywania się we wszelkie możliwe lustra. Nie pamiętam co widziałem w swoim ryju. Przed jednym stałem spokojnie około pół godziny i nagle zobaczyłem w nim Klauna z filmu i książki "To"Stephena Kinga. To było pierwsze skojarzenie. Potem minęło, bo zdałem sobie sprawę, że to moja kobieta.
- Chodź.... zobacz - powiedziała i zaciągnęła się dymem. Zakasłała.
- Co ty robisz! -krzyknąłem.
I nagle zobaczyłem, że wszyscy z imprezy nas obserwują. Musieliśmy uciekać. Chwyciłem N. pod ramię i skryliśmy się w kuchni. Ja usiadłem na taborecie. Ona usiadła mi na kolanach. Po chwili otworzyła szufladę i wyjęła z niej nóż. Zaczęła się w nim przeglądać, załapując lustrzaną fazę. Wyrwałem jej nóż z ręki. Odłożyłem na bok
- Uspokój się, krzywdę sobie zrobisz - ojcowskie uczucia obudziły się we mnie w wieku 16 lat, bo to dawno było, tak swoją drogą.
- Dobrze. - powiedziała, jednak znów sięgnęła do szuflady. Tym razem wyjęła z niej korkociąg i zamaszystym ruchem przystawiła mi do czubka głowy.
- Ufasz mi? - zapytała.
Paradoksalnie poczułem błogość w tym momencie. To był test zaufania. Kochałem ją wtedy, więc nie zareagowałem strachem o dziwo, tylko odrzekłem, że tak. Przeszedłem test. Odłożyła korkociąg. To niesamowite, że na kwasie człowiek kontroluje siebie tak naprawdę. Ona była świadoma swoich poczynań. Ja też. Wszystko kwestia mózgu. Kwestia neuronów. Kwestia zmian chemicznych.
- Chodźmy do ludzi - powiedziałem i to był błąd.
Zasada nr 4: ludzie skwaszeni powinni przebywać tylko i wyłącznie wśród skwaszonych. Podobnie chyba jak z jaraniem, tylko że tu jedność fazy to podstawa. Jedność odbierania na tych samych falach.
Poszliśmy i zaczęło się najgorsze.
Zaczęli pytać nas. Jak długo się znamy itd. Nie pamiętam co odpowiadaliśmy. N. odpowiadała. I faza z lustra powróciła. Znów widziałem w niej potwora z filmu "To". Wstydziłem jej się. Brrrr... Błagałem, żeby ten stan zniknął. Nie dało rady. Chciałem stamtąd spierdalać jak szybko się da. Odwiozłem N. taksówką do domu, ale faza nie przechodziła. Cały czas miałem jej oblicze. Złe oblicze - oblicze węża połykającego dym - przed oczami.
Chciałem jak najszybciej zasnąć by obudzić się. By koszmar się skończył. Jednak po kwasie tak łatwo nie jest zasnąć. Nie mogłem. Koszmar trwał. Chciałem żeby się skończył. Skumajcie - osobę którą ubóstwiałem widziałem przed oczyma jako potwora. To nie była halucynacja. To było przeświadczenie, że mi się nie podoba. Włączyłem telewizor. Zwierzenia w taksówce. HBO. Facet robi lasce minetę. Wyłączyłem TV. Znów próbowałem zasnąć. Gówno. Nie dało rady. Na zewnątrz świtało. CHCĘ KURWA ŻEBY SIĘ FAZA SKOŃĆZYŁA - krzyczałem wewnętrznie. Byłem bliski zakończenia jej w jeden możliwy sposób... ale ciii... na szczęście nie stanąłem na parapecie. Ci co popełniają samobójstwa po narkotykach prawdopodobnie robią to aby zakończyć fazę. Zakończyć bad trip. Tak mi się wydaje.
Dorwałem się do półki z kasetami. Wygrzebałem TOTAL RECALL - pamięć absolutna na podstawie Dicka (ten to miał te stany chyba codziennie, pozazdrościć). Ten film mnie uspokoił. A wiecie dlaczego? Bo na kwasie wydawał się cholernie głupi! Serio. Prawie się śmiałem oglądając go. Nieudolna gra aktorska. GRA. Wszystko w nim było sztuczne. Co dziwne jak oglądam go na freszu nie widzę tych głupot które widziałem wtedy. Czyżby kwas pokazywał prawdę? Wrócę do tego. W domu domownicy zaczęli się budzić. Ani się obejrzałem a była 8.30. Na 9 poszedłem do kościoła. Po powrocie udało mi się zasnąć. Gdy się obudziłem nadal czułem lekką fazkę, ale bez koszmaru. Znów kochałem N. Znów mi się podobała. Spotkaliśmy się i fajna była. Dwuetyloamid kwasu lizergowego wyparował z organizmu. N. jako klaun z filmu "To" również. Tylko chemia miłości działała. Przeżycia związane z tym stanem opisałem w opowiadaniu pt. "Błazen przeznaczenia" z cyklu opowieści psychodeliczne ubarwiając i dodając kwestię projekcji astralnych. Do tej pory ani magazyn "Science fiction", ani "Nowa fantastyka" nie chce go opublikować. A szkoda, bo fajne jest.
Co ciekawe po rozstaniu z N. gdy przecierpiałem utratę patrzyłem na nią i nie podobała mi się. Gdy chemia miłości wyparowała widziałem w niej to co podczas owego Sylwestra bodajże 1999 roku. Kwas pokazał prawdę?
Ocena: 1

Stan 2.

LSD. Połówka. Wraz z ziomalami - Jarek, Drocha, potem PS + niekwaszący Lewariczi /nota bene ten od Sylwestra powyżej/. Pozdro.

Fajnie było. Fajna bania tym razem. Zjedliśmy u kumpla na chacie. Duży domek + Playstation nr 1 wtedy (pamiętacie te czasy szczeniaki?). Największą fazę załapaliśmy przy grze "Paparapa", czy coś w tym stylu - jak to dziś wspominam to śmiech gości na mych ustach. Pragnę wykrzyczeć pisząc: Buahahahahahahaha. Już wyjaśniam - jest to taka gierka w której steruje się hip-hopowcem, który tańczy i rymuje. Ale najlepsze jest to że ten koleżka z gry jest jakby wycięty z kartonu a jednocześnie w trójwymiarze. Czekajcie, żeby Wam to uświadomić poszukam screeena. Już mam - patrzcie - Ci co jedli kwasa skumają o co biega i jaka bania może być grając w tą grę (dodam, że wtedy wszyscy jaraliśmy się ostro i nagrywaliśmy ostro rap, więc tym bardziej).

Buahahahaa. Gdybyście jeszcze widzieli, jak Ci kolesie się ruszają. Leżeliśmy i zwijaliśmy się ze śmiechu. Serio. Masakra. Non stop przez godzinę chyba jak nie więcej. I to jest właśnie spoko - dobra wkrętka na początek fazy i nie ma mowy o bad tripie.

I wtedy zadzwonił Lewar. Okazało się, że starzy dali mu samochód i wpada do nas. Wpadł. Ale na kwasa się nie dał namówić, za to nas namówił na przejażdżkę. Wsiedliśmy do fury i jedziemy. Gęby nam nie przestały się zamykać. Ponieważ Lewar wiedział, że kwasiliśmy zabrał nas na początek w jakieś odludne miejsce /tu mały wtręt: on nie chciał jeść kwasa bo jadł kiedyś na imprezie u mnie i miał bad trip, ponieważ prawie zaliczyliśmy zgona takiej laski przyjaciółki jego laski, gdyż chłopaki ją tak upili i zjarali że piana potoczyła się z ust i straciła przytomność - ale temat imprez u mojego starego na chacie to temat na oddzielną opowieść, którą kiedyś Wam przedstawie/. A zatem chłopak chciał na zeschizować więc zabrał w pobliże jakiejś kapliczki. Mgła wokół była kurewska. Ale my się nie daliśmy, gdyż Paparapa na początek fazy zrobił swoje w czaszce i nawet duch Hitlera nie mógłby nas zeschizować (żeby być zupełnie szczerym to Drocha się zeschizował - prawda, ale nie ze względu na kapliczkę, czy mgłę ale na schizę, że jego starzy mogą podejrzewać, że ćpa... siedział na przednim siedzeniu więc widocznie Lewariczi dopiął swego i zeschizował go. Nevermind). Teraz jak na to patrzę, to rzeczywiście MR. L prawdopodobnie przyjechał po to by nam coś wkręcić. Jak to mawiają: "Psikus kurwa jego mać." Paparapa jednak wygrał z jego umiejętnościami wkręcania.

Pojechaliśmy do miasta w poszukiwaniu Paszczy /PS/. On non-stop przebywał w kawiarence internetowej. Tego wieczoru też był tam podobno, więc uderzyliśmy. Komórka jego się nie odzwywała, więc postanowiłem udać się na misje w celu wyciągnięcia go z kafejki /gwoli ścisłości jebaki leśne mnie tam wysłały/. Więc wchodzę do kafejki skwaszony. A PS opowiadał o tym kolesiu który prowadził kafejkę, młodym ziomku /Ech gdzie te czasy gdzie na każdym rogu była kafejka bo net w domu kosztował 5/h przez numer 222 cośtam TPSA i modem. Ech./ Palił on z tym ziomkiem zioło. Wtedy trzeba było wybierać kafejke jak dzisiaj puby w których spędza się czas. /nota bene tą kafejkę o której mówię zamknęli w ŁDZ bo rzekomo drukowała fałszywe banknoty. Prawdziwi łódzcy gracze wiedzą o jakim miejscu mówię. Boże kocham to miasto! Allelujah ;)/ Dobra wracając. Więc, ja wiem że Paszcza zna tego kolesia i że on powinien znać Paszczę. Więc wbijam się do kafejki skwaszony. Rozglądam. A Paszczy nie ma nigdzie. Więc w skwaszonym umyśle pojawia się pomysł. Podchodzę do kolesia prowadzącego kafejkę /nawet nie wiem, czy to ten o którym mówił PS/. Podchodzę i pytam:
- Przepraszam. Czy jest może Paszcza?
On na mnie patrzy jak na wariata (nie dziwne zresztą - skwaszenie - podobne do schizofrenii rzeknę Wam - jest) i mówi:
- Słucham?
- No czy jest PS?
On nadal nie kuma, więc ja na największej fazie mówię:
- No... on cię zna.... mówił o tobie, więc ty też go znasz, więc czy jest może?
Bełkot straszny - myśle sobie - ale patrzę na kolesia. Ten kiwa przecząco głową. No to ja mówię dzięki - nara i ulatniam się.
Wbijam do samochodu a oni mi mówią, że Paszcza jest na przystanku nieopodal. Beka. Jedziemy. Zabieramy PSa z przystanku. Sam fakt, że on się nagle pojawił budzi niemałe kwasowe zamieszanie, a fakt że też bierze połówkę jeszcze większe... No więc jedziemy dalej. 5 osób w samochodzie i widzimy laseczkę idącą samotnie wzdłuż jezdni. No to jebaki mi wkręcają, żebym zagadał. Lewar zatrzymuje się. Ja odkręcam szybkę i pytam:
- Może podwieść?
- Nie dziękuję - odpowiada dziewczyna i uśmiecha się. Ale to dziwne nie... ona wcale się nie uśmiecha. Ona się ze mnie śmieje. Ale czemu? Nie ona się nie śmieje. Wszyscy wokół mają bekę... No dobra wkręt się udał...
Po prostu nie pomyślałem, że samochód jest 5cio osobowy, a już 5 osób w nim siedzi. Więc zlewając Buahaha oddalamy się w dalszy rajd po mieście.
I wreszcie. Ulica Kościuszki i panie przed bankiem.
- No gruby zagadaj - mówią do mnie.
- Ja zagadałem autostpowiczkę...
Paszczy włączyła się jazda więc mówi:
- Dobra ja to zrobię.
A zatem Toyotka Corrollka zatrzymuje się przy paniach lekkich obyczajów i PS wychyla się zza szybki:
- Za ile laseczka? - pyta.
- 50 zł - odpowiada kurewka ubrana w minówę.
- 50 zł to chyba na nas pięciu - ripostuje Paszcza.
- Jest was tylu w samochodzie to sami sobie poradzicie - gasi go potomkini Marii Magdaleny.
Ruszamy z piskiem opon.
uuu ale cię pojechała ziomuś. I beka. Jedynie Drocha smutny martwią go starzy.
No właśnie smutny bo właśnie wracamy do niego. Bo to całonocne kwaszenie było.
I jak w filmie i w tej historii mamy klamrę, gdyż faza kończy się przy Playstation. Tym razem przy bijatyce. Nie pamiętam tytułu ale walczyło się ludźmi, którzy przy odpowiedniej kombinacji ciosów zamieniali się w zwierzęta. Pamiętam Jarka, który grał i zmieniał się w lwa, a przy zamianie ryczał wpatrując się w TV - wrraaaaaaaauuuuuuuuuuuuuuuuu! Miał banie. Ci co nie jedli kwasika nie skumają.
Wypas zabawa była. Nie zapomnę. Pisząc to aż mam ochotę złamać moje obecne zasady. Ech....
Ocena: 5+

Stan 3

LSD. Połówka. Puck. Na plaży. Ziomal ze studiów jego ziomale z miasta + jego dziewczyna i jej koleżanki (niekwaszące).


Oj działo się.
Po zjedzeniu udaliśmy się na plaże. Po drodze kolega Łukasz, bo o nim tu mowa klękał przed obrazami i figurkami (w Pucku przy domkach dużo osób ma figurki Matki Boskiej), a gdy zobaczył zakład pogrzebowy postanowił wejść do środka.
- Przepraszam. Można wypróbować? - zapytał siedzącego na krzesełku grubego pana, wskazując na trumnę.
- Oczywiście. - odpowiedział grubas, niespodziewając się iż ów młody człowiek pyta poważnie. Zapewne dlatego miał tak zdziwiony wyraz twarzy, gdy Łukasz wskoczył do trumny a ja to kręciłem kamerą. I nagle pojawia się kobieta, prawdopodobnie właścicielka:
- Panie Kupski, co pan tu robi? - zapytała grubasa. A ten jak gdyby nigdy nic:
- Co ja robię? Co ten tu robi - powiedział wskazując na Łukasza.
Nie wierzycie? Mam to na kamerze, muszę odgrzebać kasety i wrzucić to tutaj.
Dobra jesteśmy na plaży. Faza się pojawia. Powiem Wam, że tym razem dziwnie było, bo wkręciłem sobie, że nic nie czuje. I marudziłem im że nie mam jazdy. Ale jak przejrzałem kasety z kamery to uuuuu.... miałem fazę już wtedy. Oczywiście z biegiem sekund, minut, godzin wkręt minął i jednak czułem jazdę. Oj czułem. Śmiechawa ostra. Nie pamiętam za bardzo ale działo się. Np. zamiast kąpać się w zatoce szliśmy do niej i siadaliśmy w kółku mówiąc że to jakuzzi... I chyba cygara mieliśmy. Był taki motyw.
Kolejnym motywem był fakt, że miałem przy sobie Magazyn Hip-Hop.pl i było tam strasznie chujowe zdjęcie Peji. Musielibyście to zobaczyć. Peja na zdjęciu miał zeza. A na domiar złego było na całą stronę. Jak pokazałem chłopakom to tarzaliśmy się w piasku przez półgodziny. Ale żebyście to skumali to musielibyście zobaczyć zdjęcie. Jak odnajdę kasety z kamery to wrzucę, a póki co mnie więcej wyglądało tak (gorzej bo z zezem):


W każdym razie wzięliśmy to zdjęcie i umieściliśmy w piasku. Potem zrobiliśmy kopiec i mówiliśmy ludziom wokół, a także tym którzy przechodzili, że Peja z nami leży. Że opala się z nami. To była nasza chluba. Jakieś dziewczyny przechodziły, więc nie omieszkaliśmy zapytać - Ej. Znacie Peje? Leży z nami.
Śmiały się. My też.
Beka. Heh. Może kiedyś Wam to puszczę.
Jedyne co pamiętam też dobrze, to że wokół na plaży był spokój i cisza jak makiem zasiał. To znaczy byli ludzie, ale zachowywali się jakby byli w bibliotece, cichutko cichuteńko....a my darliśmy ryja na całego!!!!!!!!!!!! Uff.
Potem zaczęło się ściemniać. Poszliśmy z plaży do miasta coś zjeść. W sklepie też jakaś akcja była. Nie pamiętam.

A gdy zrobił się wieczór ulice Pucka opustoszały. I o dziwo kluby nie były czynne. Więc spacerowaliśmy wśród kamienic. Wtedy to po raz pierwszy w mym umyśle narodziła się jazda zwana fazą makiety. Kwasik działał nadal ale jego szczyt minął. To było lekkie zejście. I rzekłbym lekko bad-tripowe. Już wyjaśniam. Otóż faza makiety polega na tym, że wydaje ci się że wokół wszystko jest makietą. A ty jesteś maleńkim ludzikiem chodzącym wśród kartonowych, makietowych atrap budynków, ulic sklepów. Widzisz siebie jakby od góry. Czasami faza makiety wraca do mnie gdy zasypiam. Widzę wtedy jakby nie było ścian. Wiem, że blok wokół to karton w którym poupychane są malutkie ludziki. Widzę to jakbym patrzył na miasto, blok, dom od góry. Brrr.
Potem miałem zejście. Tym razem zasnąć było w miarę łatwo.
Ocena: 4+

Stan 4.

LSD. Połówka. Garaż u mojego taty. Inauguracja studia nagrań.


Wziąłem sprzęt do taty i mieliśmy nagrywać płytę w garażu. Na rozpoczęcie zrobiliśmy imprezkę. W sumie nie miałem bad-tripa, ale przyjemnie też nie było. Grill rozpaliliśmy na zewnątrz garażu. Fazka się wkręcała, ale ponieważ byłem w miarę u siebie, musiałem pilnować wszystkiego wokół, więc wyluzowany nie byłem. Zatem nie pamiętam fajnych motywów w trakcie. Pamiętam koniec - efekt mojego niedopilnowania ziomali. Chłopaki wzięli podpałkę do grila i na ulicy nią tagowali (sic!) a potem podpalili. To mi się nawet podobało, bo ulica płonęła tagiem! To była jazda. Wszystko mogło być OK, ale przyjechała policja. Wtedy mój ojciec się wkurwił i wyjebał wszystkich z garażu. A że kolega był samochodem, a prowadzić nie bardzo mógł to chłopaki zamówili sobie pizze i policja przyjechała po raz drugi... Na szczęście dzięki mojej interwencji nie zgarnęli ich na izbę, niestety kolega po odjechaniu policji musiał jechać samochodem. Z tego co mi opowiadali to zatrzymali się w pobliskim lasku, bo nie dość że tylko on miał prawo jazdy to jeszcze był skwaszony i najebany.
Tym razem nie mogłem zasnąć. Po raz pierwszy wkurwiłem się na ziomali, bo zjebali mi doszczętnie fazę (ci sami co ze stanu nr 2, więc dziwne). Na kwasie napisałem list kończący naszą znajomość. Miałem go nawet wysłać. Ale na freszu stwierdziłem jakie to strasznie idiotyczne. Heh. Są ziomkami do dziś, choć nie mamy ze sobą takiego kontaktu jak wtedy. Pozdro.
Ocena: 3

Stan 5.
Grzyby halucynogenne. Palmiarnia w Łodzi. Ziomale z roku: Maciek, Łukasz Sz. aka Wujas, Łukasz (Ludek).

Zjedliśmy grzyby wrzucone do hamburgera i udaliśmy się do Palmiarni. Pech chciał, że była zamknięta, więc chodziliśmy wśród terenu otwartego - parku przy Palmiarni.

Był to najciekawszy stan. Bo z filozoficznym a nie zabawowym przeżyciem.
Otóż wtedy silnie zrozumiałem jaką siłę ma przeznaczenie w życiu człowieka. Opowiem Wam czemu: po krótkim spacerze zatrzymaliśmy się w altance... takiej na podwyższeniu. I jakoś tak się wszyscy ustawili, że pojawiła się schiza, że jesteśmy pionkami na szachownicy. Zaczęliśmy zmieniać ustawienie. Schiza szachów trwała długo, lecz szybko zniknęła (znudziła się?). Postanowiliśmy spacerować dalej. I czujcie do jakiego miejsca dochodzimy. Dochodzimy do miejsca gdzie w parku z ławkami, gdzie ludzie grają w szachy! Tam była szachownica, teraz szachy! Przypadek? Czy przeznaczenie? I pojawiają się skojarzenia - szachy - zabawa - zabawa - dzieci. Zaczęliśmy rozmawiać, czy psychicznie jesteśmy dziećmi... Potem temat zszedł czy każdy z nas mógłby mieć dziecko. Rozmawiamy o dzieciach i nagle widzimy dziadka, który idzie z dzieckiem... I nie uwierzycie - to dziecko podbiega do nas! Autentycznie! Rozmowa o dzieciach, a tu mały kajtek patrzy na kolegę. No szczena mi opadła. Szachownica - szachy, rozmowa o dzieciach - dziecko!
- Idź do dziadka! - krzyknąłem bo napięcie było dość duże i ktoś je rozładować musiał (wszyscy z opadniętymi szczenami nie mogliśmy wiecznie trwać na tej stopklatce z dzieciakiem w roli głównej).
Dzieciak przestraszył się uciekł.
Wracając do domów kolega Ludek (pozdro białasie!) tak to interpretował: że mózg nasz wysyła sigille. Podświadomie o czymś myślimy i to się spełnia. Myśleliśmy o szachach przyciągnęliśmy miejsce z szachami. Myśleliśmy o dzieciakach - przyciągnęliśmy dzieciaka. Bania.
Ja jednak tłumaczę to inaczej - to było przeznaczone, a wszelkie rzeczy wcześniejsze były znakami co się zaraz zdarzy (schiza że stoimy jak na szachownicy antycypowała wydarzenie, że trafimy w miejsce w którym ludzie grają w szachy ; rozmowa o dzieciakach antycypowała, że spotkamy dzieciaka itp.)
Zwał jak zwał ale dziwne doświadczenie.

Ze względu na to ocena: 5

Stan 6.

Nic. Na trzeźwo. Wrażenie wychodzenia z ciała. Dom.

Zasypiając swego czasu parę razy zdarzyło mi się doznać przedziwnego uczucia.
Ból w klatce piersiowej. Wrażenie obecności... Ktoś stoi obok. I nagle. Wiem, że mam zamknięte oczy a widzę swój pokój. Oraz czuje, że oprócz leżącego ciała jest w nim drugie. Podnoszę rękę. Jedna ręka zostaje nieruchoma, ta druga, jakby astralna odrywa się od tej w ciele. To samo czynie z drugą. Jednak nie udaje mi się to z resztą ciała. I strach przy tym. Uczucie niewytłumaczalnego strachu... Zdarzyło się parę razy w różnych miejscach - w Łodzi i w Katowicach, zawsze po położeniu się spać. I zawsze po tym doświadczeniu budzisz się, ale nie tak jak z normalnego snu... nie jest się ani rozespanym, ani półprzytomnym. Obudzenie po tym zjawisku jest jak wyrwanie ze snu. Ma się mnóstwo energii. Dziwne.
Sprawdziłem w necie - stan ten psychologowie nazywają desocjacją, a inni fanatycy - out of body expierience, czyli projekcja astralna. Niektórzy specjalnie ćwiczą umiejętność wychodzenia z ciała i na jakiś przedziwnych forach mówią, że po wyjściu mogli być na księżycu, cofać się w przeszłość, obcować z duchami... Więc albo to tłumaczyć jako świadomy sen, albo rzeczywiście jako kontakt z tą drugą niewidoczną rzeczywistością. Ciekawe. Ale obecnie - nie praktykuje. Boje się.

Ocena: 5



Stan 7 - last but not least...

Przyspieszony rytm serca.
Niemożność zaśnięcia.
Myśli wokół tego samego.
Przyspieszony rytm serca. Puls podwyższony.
Amfetamina??? O nie. Coś dużo lepszego - bo bez zwały (przynajmniej na początku, bo po już tak)
Koka? O nie coś dużo lepszego - bo nie okłamujesz siebie, że jesteś Bogiem. Ktoś inny jest dla Ciebie Bogiem.
Odpowiedź jest prosta: miłość...
Raz mi się zdarzyła - ta mocna wersja tego narkotyku (później już słabsze, albo jakieś ściemnione). Raz się zdarzyła i jak szybko pojawiła tak szybko zniknęła. Generalnie polecam, najbardziej ze wszystkich stanów. Nawet ze względu na efekt uboczny - zwałę rozstaniową.

Ocena: 6+

2 komentarze:

m. pisze...

Ja osobiście uważam że dragi nie są mi potrzebne aby dobrze coś przeżyć. Odkryłem na swoim, że wystarczy odpowiednie nastawienie, odpowiedni klimat i silna psychika aby mieć dobre fazy. Tak jak na przykład ostatnio będąc na domówce i nie pijąc prawie w ogóle wkręciłem sobie (i znowu coś z lustrem) że moje oczy mają zupełnie inny kolor. W pewnym momencie nawet zacząłem się tego bać. Rano na szczęście wszystko wróciło do normy. Możnaby opowiadać, wiele miałem różnych jazd i większość w trybie full conscious czyli jak to mówisz: na freszu.

Z rzeczy nie-chemicznych to miłość przyniosła u mie tylko negatywne skutki. Fajne były tylko sny z tamtego okresu (bynajmniej nie erotyczne). Polecam także udar słoneczny choć może to głupio zabrzmi ;)
Te i kilka innych rzeczy opiszę niebawem u siebie. Zapraszam.

Pozdrowienia,

Anonimowy pisze...

puki pamietam co chce napisac.a nie skonczylam jeszcze czytac mniejsza o to.co do fazy piatej to nie zgadzam sie z toba co do przeznaczenia.Twoj koles ma racje.a to o czym on mowil to afirmacja.wiecej?masz chcec znajdz w goglach i poczytaj sobie;)pozdro