Na dobiegającym końca festiwalu Camerimage zapadly mi w pamiec filmy o milosci.
Miłość może mieć rożne oblicza okazuje się. Jednak ta romantyczna ta ponadczasowa nie zawsze jest spelniona... I chyba właśnie niespełniona miłosc budzi najwięcej emocji. Owo wyczekiwanie na spełnienie (w sensie bycia z drugą osobą zawsze), niemożność zapomnienia...
Tak tez rzecz sie przedstawiała w filmie "Pokuta". Rozdzieleni przez kłamstwo i wojnę nie mogą płynąć razem w morzu szczęścia. Mimo to zastosowano quasi happy-end: pierwsze zakończenie sugeruje, że jednak została spełniona. Że po latach po wojnie dwoje kochanków mogło nadrobić zaległości. Zaraz jednak ów czar pryska, gdyż dowiadujemy się, że to tylko wymysł bohaterki, owej siotry która skłamała w przeszłości - to jej wyobrażenie, chciałaby aby miłość tych dwojga była spełniona, bo to przez jej kłamstwo cierpieli nie mogąc być ze sobą... Dlatego napisała takie zakończenie swojej książki, w której opowiada tą historię (w filmie udziela wywiadu dziennikarzowi, jako znana pisarka). Napisała to zakończenie, by chociaż w książce ofiarować im możność bycia razem, by odpokutować, gdyż tak naprawdę jej siostra zginęła... on również...
Czemu zastosowano taki zabieg? Wydaję mi się, że widz, każdy z nas oglądając historię o miłości pragnie jej spełnienia. Reżyser postanowił zatem ofiarować mu tą namiastkę w postaci owego podwójnego zakończenia...
Co jest jeszcze w miłości niesamowite to fakt, że jak się kogoś pokocha, można czekać lata na akceptację.
Prawdziwe uczucie nie gaśnie, bo miłość cierpliwa jest, nie zazdrości, nie szuka poklasku...
Tak też rzecz się przedstawia w innym filmie "Milosc w czasach zarazy". Bohater kocha i czeka na tą jedyną 53 lata... Co prawda by zapomnieć, a raczej przetrwać owo cierpienie oczekiwania współżyje z wieloma kobietami, jednak robi to tylko ze względów fizjologicznych (motyw ten jest przerysowany w filmie, bo liczba kobiet z którymi spał przekracza 600 heh)...
W filmie tym jednak po tych latach, gdy oboje są staruszkami (choć ową kobietę gra młoda atrakcyjna aktorka nieznacznie postarzona...) dochodzi do spełnienia w przeciwieństwie do filmu "Pokuta". Bohater znajduje ukojenie w tej jedynej, mimo, że śmierć puka za rogiem... Mimo wszystko zakończenie to pachnie sztucznością. Tak bardzo przyzwyczailiśmy się do tego, że miłość jego jest niespełniona, że tym razem nie wierzymy, że jednak się udało. Podobnie jak w "Pokucie" nie jest realny ów happy-end, przy czym w "Miłości w czasach zarazy" jest pokazany jako realny a w "Pokucie" wyjaśnione, że było to jedynie wyobrażenie autorki książki. Ale przecież "Miłość w czasach zarazy" to adaptacja książki Marqueza... Moja intuicja podpowiada mi, że sukces tej książki polegał na tym, że autor przelał swoje doświadczenia. To on był tym bohaterem, to on kochał i swoje przeżycie umieścił w owym bohaterze ubarwiając je znacznie (600 kobiet jest raczej niemożliwością...) I uważam, że finał wymyślił. To jego wyobrażenie, że ta miłość została spełniona. Szczerze mówiąc jednocześnie chciałem takiego finału, a jednocześnie nie... bo z jednej strony cieszę się, że się udało (i żyli długo i szczęśliwie etc. etc.) a z drugiej... spełnienie sprawia, że uczucie przestaje być ponadczasowe... przestaje być nieśmiertelne. W walce o spełnienie uczucia samo spełnienie staje się banalne. Choć z drugiej strony mówi się, że miłość czyni cuda.
Większość osób pewnie nie wierzy w to iż można czekać na drugą osobę latami, ale w tym wszystkim chodzi tak naprawdę o zapomnienie... Jak się nie zapomni może trwać i trwać.
W naszych czasach jednak w przeciwieństwie do czasów bohaterów powyższych filmów łatwiej jest zapomnieć. To nie czasy odręcznie pisanych listów... pytania o zgodę rodzinę... To czasy łatwej miłości. Wtedy o uczucie trzeba walczyć, teraz uczucie często myli się z przyzwyczajeniem, namiętnością... W dzisiejszych czasach miłość pozbawiona jest magii...
I na koniec jeszcze jeden film o miłości. Perełka. Współczesny film (w miarę współczesny bo lata 70-te). Czy zastanawialiście się kiedyś czy miejsce w sercu przeznaczone jest jedynie dla jednej osoby? Otóż bohatera owego filmu miłość do dwóch istot wietrznych i niemożność wyboru między z jednej strony stabilizacyjną miłością (żona), a z drugiej szaloną namiętnością - (kochanka zza granicy) doprowadza do depresji... i w efekcie do samobójstwa. Przerażające i prawdziwe o tyle, że opartę na faktach. Tak skończył lider zespołu Joy Division, a mówię o genialnym czarno-białym filmie zrobionym przez jego przyjaciela - filmie "Control".
Kochał obie. Choć przy tym filmie można się zastanawiać, czy bohater kochał obie, czy też kochał jedną, a z drugą wiązało go przyzwyczajenie i stabilizacja - ale to przecież też jakiś rodzaj miłości... wcześniej ją kochał, więc... może po prostu wygasło w nim uczucie? On sam nie wie czy tak, czy nie. Traci kontrole nad podejmowaniem decyzji. Niemożność zdecycowania w sprawach miłości i wyboru jednej z tych dwojga kobiet, oraz choroba jaką jest epilepsja doprowadzają go do samobójstwa... (choć bardziej to miłość, bo choroba to tylko bodziec do czynu).
Kobietą to trudno zrozumieć, bo w naturze mają zakodowane, że są stworzone do płodzenia i opieki nad potomstwem a to może zapewnić im jeden samiec, nie potrzebują innego, więc długo wybierają, ale gdy już wybiorą będzie to ten najlepszy i nie będą chciały innego (chyba, że mają duży popęd i tylko w kwestii fizjologicznej). Faceci natomiast z natury mają zakodowane by rozdawać plemniki gdzie się da, mówiąc łopatoogicznie, bo jest czwarta nad ranem i nie mam siły na wyszukane metafory. Co ma zrobić facet, gdy nie może wybrać? Bohater filmu "Control" wybrał ucieczkę od wyboru w postaci śmierci...
Statystyki mówią, że faceci w 90 % zdradzają żony... i że 70 % tych żon wybacza im ów czyn... Może zatem nie mam racji we wcześniejszym poście z września "Single Mormoni Piaski vs. Platon"? Może w niektórych wypadkach kobiety (lub faceci choć to rzadkość) powinni się godzić na innego partnera swojego ukochanego? W przypadku wokalisty Joy Division napewno uratowałoby mu to życie... bo zagubił się chłopak i w wieku 23 lat przestał istnieć.
A co za tym idzie może lepsza szczerość, niż kłamstwo (ukrywanie przed kimś innego związku).
Generalnie związek z innym partnerem, mając już kogoś wypełnia niedobór, owo pustę miejsce tego z którym się jest. Coś czego ten nie ma. Dlatego zdrada... Dlatego też zazdrość, bo osoba zdradzana czuje się mniej wartościowa, zdradzając pokazuje się jej braki... Ale przecież miłość, prawdziwa miłość ignoruje niedostatek, wady, kocha się kogoś takim jaki jest... Ale czy to nie idealistyczne myślenie?
Zazdroszczę tym co kochają prawdziwą miłością wybaczającą, tolerującą wady, idealną. Pozdro dla Was. Jesteście farciarzami. Ja powoli przestaje w taką wierzyć. Pocieszam się jednak stwierdzeniem: "nigdy nie mów nigdy", oraz tym że miłość spada jak piorun z jasnego nieba.
Jednak w najbliższym czasie zapowiadają jedynie śnieg, a nie burze... Ale kto wie... Zima w Polsce lubi platać figle...
Elo.
1 grudnia 2007
Na białym płótnie miłości cienie
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz