31 grudnia 2007

Nie bój się zmiany na lepsze

Pamiętam, że jako dziecko chodząc po chodniku musiałem czasem bardzo uważać. Uważać na linie dzielące płyty chodnikowe. Nadepnięcie na linie zabierało punkt jak w grze komputerowej. Gdy uzbierało się ileś tam punktów ginęło się. Trzeba było postawić stopę na środku płyty. Ze względu na moją ówczesną wagę i ciężki chód ginąłem wiele razy. Zawsze mnie to wkurzało. Pozytywnym aspektem owej zabawy był fakt, że podróż z jednego miejsca do drugiego była wyjątkowo interesująca. Czas leciał szybko, przemieszczanie przypominało teleportację. Tęsknie do tego. Tęsknie do przemierzanych tras gdzie jedynym światem były płyty chodnikowe i linie, które ich dzieliły. Teraz to już się nie powtórzy nie tylko ze względu na fakt, że zamiast kwadratowych płyt kładzie się teraz kostkę, ale też przez to, że teraz idąc z jednego miejsca do drugiego mamy inne rzeczy na głowie niż taki chodnik. Teraz nie zwracając uwagi na chodnik giniemy cały czas.

Na szczęście są krawężniki. Idąc po krawężniku jak po linie trzeba było uważać na ogień i przepaść. Ogień był od strony trawnika, a przepaść ulicy bądź chodnika. Nie zdziwcie się, zatem widząc czasem postać idącą po krawężniku. Nie przerywajcie jej, gdyż budzą się w niej wspomnienia i czysta wyobraźnia nie przytłoczona zmartwieniami rzeczywistości.

Beztroska.

Pierwszą pełnometrażową bajkę jaką widziałem był animowany „Piotruś Pan” Disneya na kasecie VHS. Był to prawdopodobnie 1989 rok, gdyż wtedy w domu pojawiło się wideo (- Synu mamy wideo jako jedyni na osiedlu – mówił ojciec, a po latach dodawał – Mieliśmy wideo jako pierwsi w mieście), a zatem miałem wtedy siedem lat. To była dziecinna miłość od pierwszego obejrzenia (mówię o bajce oczywiście). Nie wiem ile mieliście wtedy lat drodzy czytelnicy, ale was to pewnie też dotyczy. Żaden z nas nie rozumiał, ze to miłość, tak jak nie rozumiał, dlaczego Piotruś staje się Panem. Wielu pewnie i dziś dziwi się dlaczego dzieci i młodsi zaczynają mówić do nas „per Pan”, dlaczego owa bajka staje się rzeczywistością. Dzieje się tak zapewne przez owo zakochanie może nawet nie tyle w bajce, ale w postawie Piotrusia, który postanowił, że nigdy nie stanie się dorosły. Pierwsza miłość nie rdzewieje, a niestety rzeczywistość podobnie jak zakończenie filmu zmusza nas do popsucia w nas samych szlachetnego metalu dzieciństwa, do zerwania z pierwszą miłością.

Chciałem być „szlabanistą”. Przed rozstaniem rodziców mieszkaliśmy niedaleko torów i był tam przejazd z zaporami. Pamiętam jak z mamą chodziliśmy do „pani szlabanistki”, która zamykała szlabany, gdy nadjeżdżał pociąg. Byłem tym dogłębnie zafascynowany. To było dużo przed Piotrusiem Panem i fascynacją bajkami na wideo, miałem 6 lat i mimo to pamiętam jak kiedyś pozwolono mi zamknąć szlaban… pociąg przejechał i otworzyłem szlaban kręcąc korbką (oczywiście pewnie ktoś mi pomagał, ale na owy czas byłem przekonany, że to było moje dzieło)… Pamiętam, że mama zostawiła mnie z „panią szlabanistką” (teraz mogę powiedzieć, że prawdopodobnie poszła na zakupy, wtedy nie wiedziałem dlaczego sobie idzie, ale nie bałem się, byłem szczęśliwy że zostawia mnie „w pracy”). Pani w budce do zamykania szlabanów piła jakiś płyn, była wtedy okrutna zima i powiedziała, że to na rozgrzewkę i chyba mnie poczęstowała. Był okropny… bleee… na owe czasy… oczywiście. I pomyśleć jak z biegiem lat smak się zmienia… ;) Oczywiście mama musiała mieć nosa, bo strasznie krzyczała jak wróciła z zakupów. Krzyczała na „szlabanistkę”.

Więcej już nie zamykałem szlabanów.

Znalazłem jednak substytut, gdyż analogiczna fascynacja jeśli chodzi o kręcenie korbką nastąpiła w teatrze. Widocznie jako dziecko musiałem mieć swego rodzaju „korbkomanie”. Najbardziej z całego przedstawienia teatru lalek, do którego zabrali mnie rodzice, byłem zafascynowany… kurtyną. Wtedy postanowiłem zostać „kurtyniarzem”. Zasłaniać i otwierać kurtynę. Pamiętam, że poszliśmy za kulisy i tym razem pan pozwolił mi pokręcić korbką bym mógł własnoręcznie zasłonić i odsłonić miejsce sacrum. Fascynujące przeżycie. Można powiedzieć, ze był to pierwszy moment zainteresowania sztuką…

Ojciec jednak prawdopodobnie postanowił mi ułatwić wybór wśród tych dwóch wyśnionych zawodów, gdyż gdy przyjeżdżał z Warszawy, gdzie pracował przywoził mi kolejkę. Wagoniki, tory, semafory i… szlabany. Pamiętam jak w jego gabinecie składaliśmy dworzec… Zawsze oczekiwałem jego przyjazdu, myśląc co tym razem przywiezie do kompletu (zawsze przywoził kolejkę). Aż pewnego razu przywiózł wideo… na początku byłem zły, że nie kupił nowej lokomotywy, ale gdy obejrzałem Piotrusia Pana (wideo marki Sanyo) fascynacja koleją minęła bezpowrotnie. A trzy lata później pojawiła się kamera nie miałem wątpliwości kim chcę być. Gdyby nie to prawdopodobnie byłbym bezrobotny, bo szlabany już zamykają się automatycznie, podobnie chyba jak kurtyny.

Świat się zmienia. My się zmieniamy. Marzenia lat dziecięcych także.

Już nie wiem, czy chce być filmowcem, kurtyniarzem, czy szlabaniarzem. Jedno jest pewne chce tworzyć. A jaka będzie tego forma – czy rap, czy film, czy literatura, nie ważne. No właśnie: forma.

Wszystko się zmienia, a jednocześnie wraca tylko w zmienionej formie. No bo przecież pamiętam kasety VHS na bazarach pirackie filmy jeszcze przed wejściem ustawy o ochronie praw autorskich. Teraz też można kupić pirackie DVD, ale wtedy było tego od groma stoisk. Oni działali jak wypożyczalnie. Setki kaset na stoiskach. Kupowałeś od nich film a potem mogłeś go wymienić za dopłatą na inny (ale warunkiem było kupno). Dzieckiem byłem wtedy a do dziś to pamiętam. I te szalone tytuły filmów: Rambo, Commando, Terminator, Amerykański Nina, Karate Kid itd… Teraz też mamy piractwo na wielką skalę i to darmowe – w internecie. Wszystko wraca w zmienionej formie.

Kiedyś posiadanie komórki to był luksus. Pamiętam, że pierwszy był mój ziomek – miał zielonego Ericsonna z klapką. Śmieszny telefon w porównaniu ze współczesnymi. Nie chcąc być gorszy też zaszalałem i zapodałem sobie Siemens S cośtam – wieeelką cegłe. Ale wtedy w liceum jedynie dwie osoby miały komórki…

A teraz? Człowiek bez komórki przestaje istnieć… Nie pamięta, że tyle lat istniał wcześniej bez tego urządzenia … Komóra stała się normą.

Nie zauważamy zmian wokół… Bo nie chcemy zmian…

Koniec roku za każdym razem zmusza mnie do sięgania pamięcią wstecz. To fajne uczucie. Wspomnienia nas tworzą. Dzięki nim istniejemy.

Koniec roku zmusza też do zmian. Uwielbiam je. Gdyby nie zmiany rzeczywistość byłaby nudna.

Jednak mam wrażenie, że większość z nas się tego obawia. Lęk przed nieznanym.

Ten rok w jego początkowej fazie był straszny dla mnie.

Przerażający.

Właśnie ze względu na strach. Obawę przed tym co nadchodzi.

Jaka będzie przyszłość?

To właśnie zmiana pomogła.

I co ciekawe po raz kolejny. Gdyż tak sobie wspominając myślę, że 2007 r. był niezwykle podobny do 2004 r. – wtedy też dopadł mnie strach, poczucie stagnacji i marazmu. Znów zmiana pomogła (zdanie na studia do Katowic)…

Większość ludzi, których spotykam stwierdza, że nie lubi Sylwestra i końca roku… Pewnie dlatego, że nie lubią zmian, noworocznych postanowień... itd. Nie wiedzą, że zmiany mogą być lecznicze.

Usłyszałem gdzieś w TV, że nadchodzący rok jest szczególny, gdyż rozpoczyna kolejne 7 lat. Otwiera nowy etap w życiu człowieka (podobno co 7 lat człowiek się zmienia właśnie, ponadto mówi się o różnicy pokoleń, że to właśnie również tyle czasu). To ekscytujące. Ta obietnica nowości, czegoś innego. Co nie?

No bo według tej teorii żegnamy nie tylko ten rok, ale wszystkie 7 ubiegłych. To czas na nowe, na nieznane. Czas na mega-zmiany. Super.

A zatem życzę Wam wszystkim zajebistych zmian, mega totalnych, ekstremalnych.

Nie bójcie się ich. /Nie bój się zmiany na lepsze jak mawia WWO/

(a poza tym konkretnego melanżu oczywiście :)

Elo.

Brak komentarzy: