20 grudnia 2008

PLANETA METAFOR

Recenzja płyty PLANET L. U. C.



L. U. C czyli Eluce znany z projektów takich jak Kanał Audytywny, czy solowe płyty uraczył nas najnowszym wydawnictwem. Jest to wydawnictwo multimedialne jednak w niniejszej recezji chciałbym się skupić głównie na jednym jego elemencie czyli płycie. Uważam, że jest najważniejszy, a film i książka to tylko dodatek (no bo jak traktować książkę, w której połowa to teksty piosenek...). Oprócz tego, że jest to nietypowo wydana płyta (razem z filmem, a raczej jak wieści napis na płycie fragmentem filmu i książką, a raczej książeczką) posiada ważną różnicę w stosunku do pozostałych Planeta L. U. C. mianowicie jest płytą najbardziej autobiograficzną. Czemu? Otóż dowiadujemy się, że prawdopodobnie L. U. C ukończył wyższe studia („Tu się kręci, pędzi a ja siedzę / pozostaje dzieckiem mimo że mam magistra wiedzę” O karuzel życia i puszystym sosie szusów) i można mniemać, że to wiedza prawnicza ("Miałem byc mecenasem sobą pozostałem" Happy End And Up Happy Hands – choć akurat to sugeruje, że nie skończył studiów). Możemy też przypuszczać, że miał ciężkie przejścia w Azji (pozornie tekst "Kiedy nie będzie lekko / stawiaj czoło inwazji / powiedz nie takie piekło pokonaliśmy w Azji / Kiedy nie będzie lekko / stawiaj czoło inwazji / powiedz nie takie piekło L. U. C pokonał w Azji" w kawałku "O Tym Co Należy Sobie Mówić, Gdy Jest Ciężko" wydaję się bez sensu, bo przecież czemu mamy sobie mówić że pokonaliśmy piekło w Azji, skoro wcale nie pokonaliśmy, chyba, że przyjąć że to autobiograficzne przeżycie i L. U. C. rzeczywiście przeżył piekło w Azji, gdzie przecież każdy może pojechać mając troszkę hajsu).

Ponadto L. U. C. przedstawia nam (jak zwykle barwnie) swoją wizję rzeczywistości, udziela rad, oraz zwierza się (jak zwierze) w barwny sposób że ma problemy (jak każdy) nad podejmowaniem decyzji (zapętlone kilka razy wyplute jak karabin maszynowy do mikrofonu słowo "wybory wybory wyobory..." w kawałku "O półobrocie Czaka", czy też psychodeliczna końcówka kawałka "Sen Tymenty W Magazynie Wspomnień" o tym, że stoi sam na chorym rozwidleniu swoich jaźni, by skończyc wyciem "nieznośnych wyborów i spraw" przechodząc tym krzykiem do utworu "Transplantacja biosu", gdzie tekst "Rozdwojone paranoje" powtarza się na niezwykle szybkim bicie... To wszystko sprawia, że niemal widzimy chaos w głowie człowieka, który musi podjąć decyzję i nie może jej cofnąć mimo że by chciał - pozostaje mu tylko wspominać, ale nie wróci do przeszłości by podjąć inną decyzję - jak w kawałku "Sen Tymenty W Magazynie Wspomnień"... Innym słowy nie mamy przycisku "undo" w sobie, wybór nie zostanie cofnięty - to mój zwrot copyrights itd. ;)

Jak widać na powyższym przykładzie płyta PLANETA L. U. C. jak większość wydawnictw tego artysty jest bardzo spójna i nie da się słuchać osobno poszczególnych utworów by zrozumieć jej sens (czego brakuje w polskim hh, gdzie większość płyt oprócz wyjątków to zbiór kawałków niepowiązanych ze sobą w żaden sposób).

Mówiąc o spójności płyty trochę się zawahałem, bo nie do końca tak jest. Wg mnie płyta dzieli się na dwie części: mroczną o ciężkim klimacie i jasną o niezwykle pozytywnym przekazie (co swoją drogą jest też nowością w twórczości tego twórcy nie licząc może płyty "Haelucenogenoklektyzm", choć też bardziej mroczna od tej). Jednak obie te części są bardzo spójne, jeśli je traktować osobno. Jednak fakt, że zostały umieszczone na jednej płycie może powodować, że płyta momentami jest nierówna. Tak pomyślałem po pierwszym przesłuchaniu, ale potem przypomniałem o swoim dawnym pomyśle jeszcze za czasów kaset magnetofonowych - mianowicie aby nagrać kasetę, której jedna strona byłaby jasna a druga ciemna i zacząłem się zastanawiać, czy w przypadku PLANETY L. U. C. zmieszanie mroku z jasnością nie jest celowe. Bo tą płytę można opisać w taki oto metaforyczny sposób: gdy zaczyna się jej słuchać jest ponura noc, która gdy mijają kolejne utwory stopniowo zbliża się ku wschodzie słońca, by w jej końcówce zaświeciło słońce w swej pełnej okazałości. I jak się nad tym zastanowić to tytuł płyty PLANETA może to sugerować, bo przecież na planetach raz świeci słońce a raz nie - jak w życiu. Ta metafora ma o tyle ma sens, że L. U. C mówił w jednym z wywiadów (TV4), że nagrywał ją gdy wychodził z trudnego okresu w życiu (czyt. depresji), czyli od mroku do słońca. Amen.

I tutaj mały zgrzyt. Teoria L. U. C`a o jedności sztuk niestety upada, bo podział płyty na dwie części mroczną i jasną nie koresponduje z pozostałymi dodatkami do płyty audio. Okładka płyty z napisem „poczytaj mi Lucu”, nawiązuje do serii książeczek dla dzieci „poczytaj mi mamo”, podobnie jak treść książki (oprócz tekstów piosenek) – są to stylizowane na dziecinny absurd teksty mocno halucynogenne, napisane zapewne po ostrym jaraniu. Obecny w nich absurd i ironia, oraz „zielony” humor odnoszą się tylko do części wesołej płyty, nijak nie zgadzając się z kawałkami takimi jak „Ścieżka, której nie wciąga się nosem”, „Sen Tymenty W Magazynie Wspomnień”, czy „Transplantacja biosu”. To dołujące psychodeliczne kawałki, raczej nie kojarzące się z dziecinną beztroską. Film tak samo jest zabawny i przypomina swego rodzaju „jackassy”, zabawę jako źródło kultury...Te rzeczy pasują idealnie z drugą częścią płyty i ją uzubełnieją bo nawiązanie do serii „poczytaj mi mamo” ma też taki sens, że te utwory z „jasnej strony”są oparte na samplach z bajek... Czemu jednak ani w filmie ani w książeczce nie ma akcentu mrocznego nie wiadomo.

Wróćmy jednak do pozytywów tego wydawnictwa, a mianowicie metafor. Jest to jedna z najmocniejszych stron płyty. Po kolei zatem: należy pochwalić L. U. C`a za jego metaforę przewrotności losu, którą jest Chuck Norris, z którym podmiot liryczny walczy w kawałku "O Tym Co Należy Sobie Mówić, Gdy Jest Ciężko" . Jest to przewrotna i zabawna personifikacja przeciwności i kłód losu jakie natrafiamy w życiu. Chuck jest swego rodzaju fatum które L. U. C tępi, i jak słyszymy to nie tylko fatum, ale też pokusy typu heroina (u mnie tylko natura /na heroine to bunt - fuj/ zarzywasz przegrywasz jak z Brisem smród / Wtedy dopada mnie jego [Chucka Norrisa - przyp. NE] but - srut -/ w takich chwilach mówię: Kiedy nie będzie lekko/stawiaj czoło inwazji..."])

Ponadto idea Chucka (czy jak chce autor płyty Czaka) jest kontynuowana dalej w kawałku "O półobrocie Czaka czyli o przyczynie pędu", w którym dowiadujemy się że przeciwności losu są tak naprawde tym co daje power do działania, gdybyśmy ich nie mieli nie musieli walczyć - byłaby stagnacja ("Przepraszam, że tak pędzę ale to półobrót Czaka zamienił moje serce na głowice Kasprzaka"). Dodam tylko, że utwory te pochodzą z jasnej części płyty :)

Najbardziej wyrazistym utworem na płycie jest "Co z tą Polską - Soviet Menel Kisiel" z gościnnym udziałem Fokusa i Rahima. Szacunek dla tego kawałka za ciekawą teorię dla L. U. C`a odnośnie piractwa płyt (znów super metafora). Otóż wg niego (i Rahima) kradzież i oszustwo mamy w genach, bo musieliśmy wkręcać Sovietów by przetrwać (zawsze walczyliśmy z systemem, czy to zabory czy PRL i rzeczywiście w większości z Sovietami właśnie czyli „Soviet mental kisiel”). Ponadto w mentalności mamy zakodowane, że lepiej mieć coś za darmo (każdy łasy na frikowe rarytasy). Problem ten jednak należy szerzej rozpatrzyć może niekoniecznie przy okazji tej recenzji, ale w jakimś innym artykule, można tylko zaznaczyć tu problem - po prostu coś takiego jak płyta Audio CD odchodzi do lamusa i to czas mp3... Swoją drogą zastanawiam się, czy L. U. C montuje swoje teledyski na legalnych programach do montażu czy koloryzacji które kosztują od 2000 do 10000 dolarów..? Więc jak to jest z tym piractwem ziomuś, co? ;)

Dobrze, jeśli chodzi o płytę audio CD (nie mówiąc o książeczce i filmie) wymieniłem same plusy jak do tej pory - czas więc na minusy (żeby nie zostać posądzonym o "product placement"), które zostawiłem na koniec, bo rzeczywiście jest ich niewiele i duża ilość zalet sprawia, że można na nie przymknąć oko. Przede wszystkim główny minus to kawałek "Remont - Na Arteriach Mego Życia" nie ze względu na jego treść i flow, tylko na fakt, że to odgrzewany kotlet, bo dokładnie ten sam kawałek słyszałem już wcześniej w teledysku, który bynajmniej nie promuje tej płyty (http://www.youtube.com/watch?v=OXb2ENif4u0&feature=related) Wiem, że pasuje do koncepcji, bo jest o remoncie życia (i znów teoria przejścia od ciemności do jasności – wraca, bo chodzi o to, że po remoncie życia nastaje jasność... coś o tym wiem... ech...), ale jednak z nową płytą słuchacze czekają na nowe rzeczy... Co jeszcze? Tym co drażni najbardziej to niektóre niezbyt wyszukane metafory L. U. C`a typu "mózgi (...) wyprane odwirowane(...) na kolorowych kapitalizmu sznurkach, jak majtki powywieszane" - początek zapowiada się super a potem wchodzi porównanie z majtkami. No sory, ale w tak poważnym kawałku to porównanie z majtkami drażni (czemu majtki?). Inny przykład to "Więc jak TVN, codzień beztrosko ciska nam w oczy kałem". Porównania z gównem nie brzmią fajnie po prostu. Poza tym do płyty pełnej zagadek i takiej której nie można określić mianem realistycznej takie naturalistyczne i prymitywne porównanie nie pasuje. Albo jest to zabawa słowem, jak u poetów dadaistycznych, albo rap z ulicy, konsekwecja w sztuce powinna być najważniejsza (jeśli płyta byłaby uliczna albo imprezowa nic nie miałbym do takich porównań). Drażni też "żart Strasburgera", który pojawia się przynajmniej w trzech utworach a w jednym jako metafora popkultury. Każdy zna ten zwrot choćby z programów Majewskiego, który twórczo to przekształcił na "żenujący żart prowadzącego" i wszyscy i tak więdzą że o Strasburgera chodzi, więc mało oryginalne i denerwujące. Pani Ula Dudziak też mam wrażenie pojawia się jakoś na siłę (wydaję mi się, że L. U. C chciał zaznaczyć swoją filozofię produkcji utworów gdzie wokal jest integralną częścią podkładu muzycznego a czasem nawet go zastępuję, jednak wprowadzenie Pani Uli jest nieco żałosne: "Zaufaj mi życie to bajka jeśli zamarzysz zagra ci nawet pani Ula Dudziak". Można było lepiej tą postać wykorzystac...). Noi ostatnie do czego mogę się przyczepić to zła wymowa angielskich słów przez L. U. C - "Happy happy End and up happy hands". Rozumiem, że to gra słów w rymach z "happy" i "up", jednak słowo "happy" czyta się "hepy" a nie "hapy"... ale to już rzeczywiście "czepianie się, więc zakończmy.

Reasumując o ile poprzednie płyty L. U. C`a można nazwać "futurystycznymi" (mówię o futuryzmie jako prądzie w sztuce z lat 20-tych) o tyle tą spokojnie zostając w tamtych czasach można nazwać "dadaistyczną" autobiografią (zabawa słowem, metafory - wypisz wymaluj sztuka rymów niczym "manifest dadaistów" – mówimy o części drugiej płyty), bo to dadaiści uwazali, że tworząc powinniśmy być dziećmi, a autor powyższej płyty kilka razy nas informuje, że "pozostaje dzieckiem" (może oprócz pierwszej części płyty, która "lekka łatwa i przyjemna jak dziecięca zabawa" nie jest, ale pod koniec owszem).

P. S. Ile ja tobie tyle ty jemu temu co mi to odda / energia jak bumerang wyrzucony z okna / Ile ja tobie tyle ty jemu temu co mi to odda / dziś ja naleje sobie jutro sam wypije do dna... /TAK TRZYMAC :) Elo.

28 października 2008

Wkrótce


Antologia komiksu o bogini Nemezis

UWAGA! Termin wydania antologii uległ przesunięciu na STYCZEŃ 2009. Spowodowane jest to koniecznością zadbania o dobrą promocję oraz dystrybucję tego komiksu, niestety media, z którymi rozmawiamy, co chwila przesuwają decyzję odnośnie patronatu medialnego tego projektu. Nadmienie, ze plakaty tej antologii znalazly sie na Festiwalu Komiksu w Lodzi, byl to pierwszy etap promocji, teraz planujemy realizacje teledysku promujacego komiks (emitowanego w stacjach muzycznych). Prosimy uzbroic sie w cierpliwosc.

Szczegóły publikacji: http://wydawnictwoaudiowizualne.pl/

27 października 2008

Początek końca

I.

Konflikt w Gruzji...
Zimna wojna "odgrzewana" na nowo...
Kryzys finansowy... Krachy na giełdach... (kiedyś przyczyną wojny przecież...)
Zmiany klimatyczne...
Co jeszcze?
Może przepowiednie mówiące o magicznej dacie 2012 się sprawdzą? I nie będzie Euro w Polsce, nie będzie Euro nigdzie, co najwyżej Fallout wszędzie. Od pewnego czasu mam wrażenie, że żyjemy w czasach początku końca... Ale znamy już historię daty 2000, gdzie wszyscy również w panikę popadli, że komputery zwariują, więc spoko, pewnie tak samo będzie i z tą datą. Ale ale... niekoniecznie... bo jeśli w USA wygra McCain a nie Obama (wbrew sądażom) moja intuicja mnie nie zawiedzie (a coś mi mówi, że tak będzie), bo ten ziomuś nienawidzi Rosjan i bum Czernobyl wszędzie. Nie ma to jak rozruszanie gospodarki wojenką... Jeśli w tym się mylę to intuicja o końcu świata też mnie zawiedzie. Może nie 2012, ale wkrótce. Coś wisi w powietrzu. Takie mam wrażenie. Niestety.
A może po prostu mam paranoje jak zwykle? Uff. Tym się pocieszam... :) Póki co...

II.

Minął rok od powstania tego bloga. Dużo się zmieniło w moim życiu i przestałem mieć czas na prowadzenie drugiego życia. Przestałem mieć czas na Nemezisa i "jego misję", a co za tym idzie na ten blog. Teraz tożsamość jawna ma swoje 5 minut (Ci którzy mnie znają wiedzą o czym mówię - ech jest pięknie, mój czas nastał :)
Nemezis zatem zawiesza swoją działalność (jak pewnie już zauważyliście zawiesił od jakiegoś czasu, bo mało tu piszę, ale to przemyślane działanie). Niniejszym informuję, że to początek końca. Blog ten z założenia miał przedstawiać rok czasu z życia tej wymyślonej przeze mnie postaci w masce... A potem miał zniknąć... A zatem...
Pojawi się tu jeszcze kilka informacyjnych wpisów (odnośnie antologii komiksu i teledysku z nią związanego i kilka innych o działaniach twórczych mojej osoby), jednak później wszystkie wpisy znikną, bo niniejszym zapowiadam - początek końca tego bloga... Ale nie martwcie się, nie triumfujcie przedwcześnie, nie tęsknijcie za mocno, bo przecież każdy koniec ma swój początek... Elo.

2 września 2008

Antybohater

- Pomóżcie, ludzie...napadli mnie!
Słyszeliście to kiedyś?
Bo ja wczoraj. To jest Eudezet nie Hollyłódź, taka prawda...
Dwóch naćpanych ziomali napierdalało jednego kolesia.
Nie pomogłem. W myśl zasady "nic nie wiem nie widziałem z boku stałem". I co z tego że chciałem? Szans nie miałem. Tamci ewidentnie byli naprochowani... było ich dwóch (ech, chyba się tłumaczę)
- Pomóżcie, zaraz przyjedzie policja! - mówi kolo na ziemi i po chwili dostaje z buta w ryj...
Jak on zdążył ich wezwać? Obok stoi 50-letni facet z wąsami i też tylko patrzy, też nie reaguje. Bity koleś ewidentnie krzyczy do mnie i tego kolesia, bo wokół nie ma oprócz nas żywej duszy...
Jak przyjedzie policja to tym bardziej lepiej odpuścić. Jeszcze ciebie pomyłkowo aresztują. Poza tym jeśli ci kolesie, co biją są z twojej ośki (a było to wielce prawdopodobne), to lepiej nie mieć u nich przejebane. Pomożesz, a potem cię znajdą.
Cóż, znów się tłumaczę. Tchórzliwa wymówka.
Czuję się podle. Następnym razem ja będę napierdalany i też mi nikt nie pomoże.
Nie jestem Nemezis. Nikt nie jest.
A może fajnie by było założyć maskę na ryj i do akcji, jak w komiksach... Nemezis. Superbohater posiadający ego tej bogini. Mroczny rycerz... Fikcja. Rzeczywistość to nie je bajka. Może następnym razem...
Gówno. Dół. Tchórzostwo. Tak się czuje. Chociaż prawda jest taka, że jakby robili coś jakiejś lasce to bym nie odpuścił, ale koleś powinien sobie dać radę. Takie prawo dżungli. Prawo samców. Tym bardziej, że napierdalany ziom przeważył szalę mojego zawachania mówiąc:
- Bij tamtego! Nie mnie! Zobacz! - wycharczał wskazując na wąsacza.
Zdecydowałem. Odpuszczam. Koleś nasyłał ich w moją i wąsacza stronę, w akcie desperacji. Przestał prosić. Poszedłem do domu...

Policja podjechała - widziałem z balkonu. Zatrzymali oczywiście nie tych co trzeba... Może lepiej było pomóc?
A Wy? Pomoglibyście? Wam ktoś kiedyś pomógł?
Polski naród to bohaterowie, czy anty?
To chyba pytanie retoryczne, choć chciałbym się mylić.
Pozdro.

6 sierpnia 2008

Generacja "Piotrusia Pana"

Część z Was zna pewnie tekst Kuby Wandachowicza z CKOD pt. "Generacja nic" (http://www.ckod.com.pl/wywiad007.htm)

Zastanawiając się nad tym tekstem, oraz obserwując moich znajomych mogę śmiało stwierdzić, że częściowo również należę do tej generacji. Częściowo, gdyż moje pokolenie (ur. 1982) charakteryzuje się jeszcze inną właściwością - mianowicie infantylnością, nierozwinięciem emocjonalnym i niemożnością oderwania się od pępowiny rodziców. Innymi słowy reprezentuje pokolenie dużych dzieci, które nie może dorosnąć.

Większość moich znajomych była rozpieszczana przez rodziców. Być może jest tak dlatego, że zostaliśmy spłodzeni w czasach stanu wojennego, a nic tak nie scala więzi między kobietą a mężczyzną jak życie w zagrożeniu. Nie mówiąc o tym, że nie było prądu, zatem jedyną rozrywkę jaką mieli to siebie nawzajem. Może zatem to skierowanie uczuć przez naszych rodziców na siebie przez fakt stanu wojenny spowodowało, że dzieci spłodzone w tych czasach stały się ich "oczkiem w głowie".

Nadmierna opiekuńczość i przywiązanie do potomka skutkuje tym, że nadal czujemy się dziećmi, bo tak jesteśmy traktowani przez rodziców. Do tego skłania pewnie także aspekt społeczno-polityczny, czyli fakt, że mieszkania są koszmarnie drogie i nie mamy możliwości wyprowadzenia się od rodziców do własnego lokum. Musimy mieszkać z nimi. No właśnie czy musimy? Może po prostu chcemy? Może więź ta jest tak mocna że nie tkwi tylko w fizycznym aspekcie niemożności posiadania swojego własnego mieszkanka tylko w psychicznej niechęci odcięcia się od bliskich. Psychicznej chęci pozostania dzieckiem. Może po prostu chcemy mieszkać z rodzicami, bo mieszkając z nimi nadal czujemy się dziećmi... a to piękne uczucie...

Jako przykład mogę podać fakt znajomych, którzy wyjechali do pracy do Anglii ale i tak ciągnie ich chęć powrotu. I mają zamiar wracać. Ale za czym tęsknią: za Polską? Nonsens. Tęsknią za byciem nadal dzieckiem. Za beztroską jaką mieli mieszkając w domu rodzinnym. Nie musieli pracować, żyć na własną rękę... Myślą, że praca za granicą to stan przejściowy, ba każda praca to stan przejściowy, a potem znów odpoczynek z mamusią i tatusiem... Bredzę? Cóż mogę rzec że sam doświadczyłem podobnej paranoi.

Wyprowadziłem się na studia do innego miasta. Mieszkałem tam sam, ale więź jaka mnie ciągnęła do rodzinnych stron była tak silna (patologicznie silna), że w końcu znów wylądowałem u rodziców, mimo iż żyłem 2 lata na własnym garnuszku. Ale miałem dość. Zawsze to życie na własnym garnuszku traktowałem jako stan przejściowy... Zawsze w głowie był powrót do rodziców... Chore wiem, ale mam wrażenie, że wiele osób z mojego pokolenia myśli podobnie... A przecież tak nie powinno być. Przecież życie samemu, czy założenie własnej rodziny nie jest stanem przejściowym, nie ma później powrotu do rodziców i do beztroski dziecka (np fakt powrotu po latach, czy to z zagranicy, czy z innego miasta na osiedle na którym się wychowało nie jest tylko powrotem do sentymentu, ale próbą wskrzeszenia na nowo w sobie dziecka poprzez ten powrót). Odejście od domu rodzinnego, a tym bardziej rodziców to jest stan na zawsze. Będziesz sam, albo ze swoją partnerką i nie wrócisz do rodziców. Musisz stworzyć coś nowego, przestać być dzieckiem. No właśnie, może w nas tkwi ta patologia tak głęboko, że nawet w kwestiach związków znajduje potwierdzenie. Bo przecież większość moich znajomych nie trwa
dłużej w związku niż 2-3 lata, a i tak jest to sukces. Może nie chcemy związków, ślubów, zaangażowania, bo wiąże się to z faktem odpowiedzialności, a w naszej głowie nadal tkwi chęć bycia dzieckiem, niepodejmowania własnych decyzji, tylko beztroskiego życia.

Życie z partnerem, nie jest życiem z rodzicem. Tu wchodzą w grę wymagania, odpowiedzialność, a przecież lepiej jest jak ktoś za nas zrobi zakupy, wypierze, czy zapłaci rachunek. Stąd w związkach biorą się kłótnie. Bo zarówno kobieta jak i mężczyzna chce nadal być dzieckiem i relacje z partnerem przekłada na relacje z rodzicem. A jeśli partner się nie dostosuje, nie będzie
jak rodzic, nie pozwoli poczuć beztroski to nara, wracam do mamy/taty (niepotrzebne skreślić) i rozwód, płacz i zgrzytanie zębów, ale stłumione przez radość ponownego bycia dzieckiem (mamusia/tatuś pocieszy...;/

Mama/tata kocha bezwarunkowo, partner wymaga. Partner jest bee bo wymaga, nie zgadza się.
Chora sprawa, ale należe do takiego pokolenia. Stąd tak mało trwałych związków, stąd rozwody, - z niemożności wydoroślenia. Z niemożności usamodzielnienia, z chęci bycia dzieckiem.

Dziewczyna która nie miała ojca (miałem okazje poznać 3 takie przypadki) w swoich chłopakach szuka ojca. Często gęsto jeden jej nie wystarcza, musi mieć kilku partnerów bo każdy odpowiada za inny aspekt ojca: opiekuńczość, autorytet itd. Jeden jej nie da wszystkich cech ojca, więc ma ich wielu... W każdym z nich widzi jedną cząstkę ojca którego jej zabrakło... Ponadto chcąc mieć swoje własne dzieci szuka dla nich ojca który będzie miał wszystkie te cechy, jednak wie że nie znajdzie, bo jeden jej nie wystarczy. Udowodniono, że kobiety są w stanie kochać więcej niż jednego mężczyznę, mogą dzielić uczucia (patrz film "Marzyciele" Bertolucciego), faceci nie. Choć paradoksalnie przyjęło się że mają więcej partnerek, jednak w odstępie czasowym, gdyż wolą jedną rzucić by zająć się następną. Nie dzielą uczuć. Kobiety mogą mieć kilku partnerów naraz...

To skrajny przypadek, ale w normalnej sytuacji, gdy dziewczyna ma ojca też szuka w partnerze rodzica. To znany psychologiczny schemat, jednak w moim rozumieniu nieco inny. Wg mojej teorii kompleks Edypa i Elektry nie interpretuje w tym przypadku jako kompleksu w sferze seksualnej tylko kompleksu chęci traktowania przez partnera siebie jako dziecka. Czyli partner=rodzic.

Teza jaką tu stawiam jest prosta - nie możemy dorosnąć. I wszystkie powyższe przykłady to metody jakie stosujemy by zatrzymać w sobie "wewnętrzne dziecko": mieszkanie z rodzicami,
partner=rodzic, czy powrót do miejsc z dzieciństwa.

Kolejną metodą jest palenie trawki. To zioło właśnie wielu umożliwia zatrzymanie rozwoju emocjonalnego, pozostawienia w sobie dziecka. Dlatego wielu tak bardzo je lubi... Ci co chcą jakoś "dorosnąć", próbują je rzucić, jednak chęć pozostania w fazie dziecka jest tak duża że często im się nie udaje. Przyczyna tkwi w podświadomości zbiorowej pokolenia dużych dzieci a nie w uzależnieniu od THC... To nie przez THC stajemy się dużymi dziećmi, tylko THC umożliwia nam stanie się nimi, bo tego pragniemy...

Moją ulubioną bajką z dzieciństwa (zaraz po "He-man" i "Smurfach") był "Piotruś Pan". Sam wielokrotnie powtarzałem, za Piotrusiem Panem, że chce być dużym dzieckiem, że nigdy nie wydorośleję. Wolny zawód jaki wybrałem mi to umożliwia, jednak od jakiegoś czasu ten fakt zaczyna mnie mocno wkurwiać. Fakt bycia dużym dzieciakiem. Próbuje wydorośleć i nie mogę. I wiem, że wielu z Was również. I nic w tym nie byłoby złego, gdyby nie fakt, że kiedyś trzeba, choć niekoniecznie do końca, bo jednak warto pozostawić w sobie odrobinę uśmiechu dziecka, lecz o bezstrosce bycia dzieckiem warto zapomnieć, bo "to se ne wrati". Niestety. Pozdro.

30 czerwca 2008

Krwawy festyn

Poniżej mój teledysk promujacy płytę PROJEKT EUDEZET - W JEDNOŚCI SIŁA, która niebawem w sprzedaży [składanka łódzkich składów hiphopowych - szczegóły: http://www.wjednoscisila.prv.pl oraz http://www.hip-hop.pl/news/projector.php?id=1199269280 ]





Mirror 1: http://wptv.wp.pl/wid,10082988,teledyski.html?ticaid=1629e
Mirror 2: http://teledyski.onet.pl/0,3651114,teledyski.html


REŻYSERIA: NemezisEgo / ZDJĘCIA: Rafal Czekajewski, Pawel J. Rodan / MONTAŻ: NemezisEgo, Rafal Czekajewski / PRODUKCJA: NOIZZ INC, POKAZZ

W roli dziewczyny: Monika Buchowiec

Składankę będzie promować więcej teledysków, między innymi już gotowy klip SPINACHE do obejrzenia tu: http://wptv.wp.pl/teledyski.html?wid=10082995
Mój klip powstał niejako bonusowo po kosztach, ze względu na możliwość wykorzystania materiału archiwalnego z tamtych wydarzeń. Czekajcie na klipy innych obecnych na składance (tracklista tu: http://www.hip-hop.pl/news/projector.php?id=1199269280). Pozdro

31 maja 2008

10 lat robie rap

Najnowszy kawałek.

30 kwietnia 2008

Wyniki konkursu na komiks o Nemezis

Wydawnictwo Audiowizualne NEMEZIS i DOBRE UCZYNKI ZŁEGO CHŁOPAKA mają zaszczyt ogłosić wygranych w konkursie na komiks o bogini Nemezis i jej wysłannikach. Pracę niżej wymienionych autorów zostaną opublikowane w antologii komiksu, która pojawi się na rynku księgarskim w październiku 2008 roku:


/nazwiska laureatów przedstawiamy w kolejności alfabetycznej/


  • Łukasz Bogacz - scenariusz / za scenariusz komiksu pt. Tato/
  • Zuzanna Dominiak - scenariusz i rysunki /za komiks pt. Nemezis/
  • Stanisław Skulimowski - scenariusz i rysunki /za komiks pt. Nemezis/
  • Radosław Smektała - scenariusz, Piot Michalczyk - rysunki, Piotr i Ewa Chaińska - półtony / za komiks pt. Armaya/
  • Radosław Smektała - scenariusz, Marcin Pietraszewski - ilustracje /za komiks pt. Nemezis/
  • Dariusz Pogoda - scenariusz i rysunki /za komiks pt. Nemezis/
Wygranym gratulujemy! Dla zachęty przedstawiamy początki trzech z wygranych komiksów:

Radosław Smektała ARMAYA

/kliknij na obrazek aby powiększyć/


Zuzanna Dominiak NEMEZIS

/kliknij na obrazek aby powiększyć/


Radosław Smektała NEMEZIS


/kliknij na obrazek aby powiększyć/


Tak właśnie zaczynają się trzy komiksy z nadchodzącej antologii, ich dalsze historię są niezwykle ciekawe... Nic tylko uzbroić się w cierpliwość i czekać na antologię komiksu o boginii NEMEZIS i jej wysłannikach. Już w październiku!

Patroni medialni: Gildia Komiksu, Aleja Komiksu, Reymont.pl

28 kwietnia 2008

BRAK WAM OGNIA!

Mój najnowszy kawałek. Zapraszam do posłuchania poniżej

/wymagany Flash Player/




20 kwietnia 2008

Konflikty - reaktywacja

Doszły mnie słuchy, że Rahim chce nagrać odpowiedź na mój diss z tamtego roku. Nie wiem, czy dla zlewki czy mu się nudzi po prostu, ale podobno ma taki zamiar. Postanowiłem zatem zrezygnować z prezentu wigilijnego, w którym przestałem upubliczniać ów diss w geście pojednania - jest on znów dostępny na youtube tutaj Skoro chłopak chce odpowiadać to niech ma na co i gdzie. A jak!

Ponadto przesłuchałem kawałek Ostrego pt. Zamach na Ostrego... I albo to moje przerośnięte ego, wrodzona megalomania, albo niezawodna intuicja, ale mam wrażenie, że zainspirowałem chłopaka do napisania tego kawałka. Pozwolę sobie przytoczyć rozmowę w komentarzach tego bloga jaką toczyłem z osobą podpisującą się nickiem Ostrowski w listopadzie ubiegłego roku, a wnioski wyciągnijcie sami po przesłuchaniu najnowszego kawałka Adama:

Komentarze z posta datowanego na 22 listopada 2007:

ostrowski pisze...

Jeden z moich ziomkow doniosl mi ze probujesz walczyc z lodzka scena a nawet zdisowac moja ikone.

Radze ochlonac ziom i przemyslec wszystko raz jeszcze jak nie chcesz zostac przygnieciony ciezarem moich panczy.

Przyjdz na koncert, podbij jak cos masz do mnie i przekonamy sie ile jestes wart. Chociaz slyszac twoj dis na Raha wnioskuje ze niewiele.Aha wez przyprowadz tez kolegow ziom, niech beda swiadkami twojej kleski.

NemezisEgo pisze...

Do Ostr: No prosze jak plotki sie szybko rozchodza... Nie chce walczyc z lodzka scena, po prostu jestes jej krolem i kiedys ktos musi przejąć koronę ;) Ale nie mowmy o tym teraz. Za wczesnie na to... Poza tym to tylko plotka... Na razie nie mam zamiaru nikogo disowac, bo i tak nie uzyskuje odpowiedzi, wiec nie chce mi sie walczyc z wiatrakami... Pozdrawiam.

ostrowski pisze...

No to zes mnie wkurwil teraz. Odebrac mi korone? Czym? Tym twoim belkotem do mikrofonu a moze swoja dusza za 9 zloty? Modl sie zebym nie chcial czegos nagrac na ciebie bo cie zajebia gdziekolwiek bys sie nie pojawil.

Poza tym jaka plotka? Kurwa wierze swoim ziomom a nie jakims lamusom z bloga. Ziom mi mowi ze na forum rozprules sie ze chcesz mnie zdisowac. NO TO KURWA CZEKAM TCHORZU! DISUJ! BRAK CI JAJ WACKU? POTRAFISZ TYLKO PIERDOLIC NA FORUM? Zreszta chyba tak bo chowasz sie na jakims tajnym blogu.

Od dzisiaj Nemezisego bedzie dla mnie synonimem tchorza i typa z frajerem w ksywce.

Koncze. Masz fart ze nie mam w domu internetu i nieco wiecej czasu bo bylbys regularnie dojezdzany. NA TEO JESTES SPALONY LAMUSIE!

Dla takich jak ty pizd jest kawalek ziom za ziomem. Naucz sie go na pamiec frajerku i sluchaj na okraglo zawistna kurwo.

NemezisEgo pisze...

Uuu... jaka agresja. Wez na wstrzymanie.. Co, myslales ze wszyscy Cie kochaja? Coz jesli tak to musze Cie uswiadomic, ze zyles w iluzji.
Zeby sprawa jasna byla - pierwsza plyta Twa spoko, druga tez, trzecia... juz gorzej bo to samo wciaz, kolejne... i wciaz to samo. Ty wogole sie nie zmieniasz. Ciagle to samo, zero progresu. Kiedys lubilem Cie sluchac, ale ile mozna sluchac tego samego. Przyda Ci sie orzezwienie stylu. Poza tym powiedz co zrobiles dla lodzkiej sceny? Promujesz innych wykonawcow oprocz siebie? Dopiero ostatnio zaprosiles Zeusa do featuringu. A wczesniej? Zrobiles jakas skladanke z lodzkimi raperami, umozliwiles wybicie sie komus? (nie liczac Twoich ziokow z Afrontu)
Pilnujesz tylko tego bys sam blyszczal. Taka prawda. Nie jestem zawistny - pragne jednak sprawiedlwiosci i wypromowania prawdziwej lodzkiej sceny takiej jak niegdys VDMC, BHZ.
Zemsta Nemezis Cie dosiegnie niebawem. Ale jeszcze nie teraz. Teraz mozesz spac spokojnie. Poki co.

P. S. Poza tym ja tez wierze swoim ziomkom i kiedys podobno zle sie wypowiedziales na temat naszego nielegala z 1999 roku - Triada OTP - "Omne Trinum Perfektum". Ale tamta sprawa ulegla przedawnieniu. O co innego tym razem bedzie chodzic, bo ja juz nie jestem Neivil - ja jestem Nemezis, ktorego oswiecona vendetta dosiegnie wszystkich rapu grzesznikow zadufanych w sobie. Elo.

Noi jak myślicie, czy Nemezis był swego rodzaju natchnieniem, Muzą dla Ostrego przy powstaniu kawałka "Zamach na Ostrego"? Jest to prawdopodobne, co nie? Muszę powiedzieć Adam, że jeśli to prawda to zobacz jak twórczo działają konflikty... Nic personalnego. Jeśli bym cię zabił to zmartwychwstaniesz i o to w disach chodzi. Gorzej jeśli nie... Dlatego zamach ten jak każdy dobry (patrz 11 września w Stanach) musi być dobrze zaplanowany... Co nagle to po diable... albo wcale.
Pozdro.

17 kwietnia 2008

Deja vu teoria własna

Za każdym razem uczucie deja vu ma u mnie charakter metafizyczny, ba nawet przyprawia o dreszcz podniecenia. Rozmawiałem z wieloma osobami o tym i większość stwierdza, że deja vu widzą jako wrażenie, że to samo co w danej chwili się wydarza - wydarzyło się kiedyś. Natomiast ja widzę to inaczej, choć podobnie. Nie mam wrażenia, że wydarzyło się to kiedyś, tylko że kiedyś mi się to śniło. Ostatnio koleżanka też mi opowiedziała, że miała podobnie, a raz nawet opowiedziała przyjaciółce swój sen, który parę miesięcy później się wydarzył.

Jak widzicie odszedłem od medycznej teorii deja vu, która mówi, że obraz z jednego oka podczas tego zjawiska dochodzi z opóźnieniem niż obraz z drugiego, a co za tym idzie stąd wrażenie, że to co widzimy wydarzyło się kiedyś. No właśnie, wydarzyło, a nie śniło jak u niektórych...

Nie wiem też dlaczego, ale to uczucie zawsze kojarzy mi się to z kwestią przeznaczenia. Otóż za każdym razem zjawisku deja vu towarzyszy u mnie przeświadczenia, że tak miało być... Że idę po właściwej drodze przeznaczenia. To wszystko spowodowało, że wymyśliłem sobie własną teorię na temat deja vu, fikcyjną teorię, niepodpartą żadnymi badaniami.

Żeby ją jednak przedstawić najpierw należy przywołać opowieści ludzi, którzy przeżyli śmierć kliniczną. Mówią oni, że przed śmiercią widzieli całe swoje życie w przyspieszonym tempie. Zacząłem się zatem zastanawiać do jakich wniosków można by dojść, jeśliby odwrócić tą sytuacje.

Może nie tylko przed śmiercią widzimy całe swoje życie... Może będąc płodem w łonie matki również... Może przez te 9 miesięcy widzimy swoją własną przyszłość, tą właściwą przyszłość. A zatem być może uczucie deja vu jest po prostu naszym wspomnieniem z łona matki. Wspomnieniem o przyszłości. Niezła korba. Ale kto wie, może i prawdziwa. A jeśli to hipnoza regresyjna i powrót we wspomnieniach do łona matki stałyby się otworem do przewidywania przyszłości.

Dużo uczuć deja vu życzę zatem. Mogą oznaczać, że coś wydarza się tak jak powinno... O cholera... ale mam deja vu pisząc to! Masakra.... :)
Pozdro.

13 kwietnia 2008

Pochwała T(v)ANDETY

Popularność w dzisiejszych czasach zyskują krety czytające pogodę, dziwki puszczające się w reality show, prezenterzy programów o showbiznesie, którzy robiąc wywiad z artystami sami stają się gwiazdkami. Tfu. Pluje na to jakem Nemezis.

Ktoś kiedyś napisał, że niebawem każdy będzie artystą. I to chyba zaczyna się spełniać. Tylko, żeby być artystą nie wystarczy pokazać mordę w tv, trzeba jeszcze mieć talenty. Więc tylko fragment tego się spełnia - teraz każdy może być popularny, ale na szczeście nie każdy artystą.

Co to za świat, żeby Zanussi musiał zniżać się do poziomu Dody-Elektrody, żeby przypomnieć o swoim istnieniu? Może i dobrze zrobił bo tępaki-fani tej pani o nim usłyszą, bo wcześniej jedynie Radka Majdana biografie znali na pamięć, a tym razem może poczytają też coś o Krzysiu, może nawet sięgną po genialne filmy (Iluminacja czy Barwy ochronne rulez)... Dziś Zanussi nie istniałby bez Dody i to jest w tym wszystkim żałosne. Gościa, który powinien być autorytetem, który zrobił genialne filmy nikt nie zna i nie chce poznać, bo nie był w reality show, nie zapowiadał pogody i nie nosi latexu (choć akurat w tej kwestii cholera go wie ;).

Dziś w mediach istnieją beztalencia. Prawdziwi artyści, sztukmistrze zeszli do podziemi. Ale wina nie leży tylko w mediach, ale też w owych artystach, którzy utrzymują podział sztuki wysokiej i niskiej. Dlatego respekt dla Zanu za próbę połączenia.

Idąc tym tropem tak się zastanawiałem dlaczego by nie zrobić Big Brother`a w innym wydaniu. Nie Big Brothera gwiazd, ale Big Brothera artystów z krwi i kości, albo z inteligencją polską... (np. filozof, teolog, psycholog, malarz itp.) a nie disco-polo frajerami, czy podrzędnymi aktorzynami... I myślę, że to mogłoby się sprawdzić, bo paradoksalnie tak naprawdę społeczeństwo ma dość mięśniaków-bokserów i z chęcią zasmakowali by czegoś nowego... Rozmów zamiast gołych dup o 23 (oj chyba jestem idealistą...)

Problem w tym, że inteligencja nie będzie chciała wziąć udziału w prymitywnym reality-show. Problem też w tym, że media myślą, że społeczeństwo nie chciałoby czegoś takiego oglądać. Ale przecież społeczeństwo ogląda to co serwuje im telewizja, nie odwrotnie, więc decydentom telewizyjnym brakuje po prostu jaj by zaryzykować. I tak kółko się zamyka. Prawdziwa twórczość będzie dla nielicznych, chłam dla mas.

Wkurwiają mnie też kabarety. Podrzędne beztalencia robią tam za aktorów, wdzięczą się, udają tfu nawet myślą, że "grają", a do pięt nie dorastają nawet młodym studentom choćby I-roku studiów wydziałów aktorskich w Polsce. Ale to oczywiście społeczeństwo im wybacza, bo przecież to kabaret... Hahaha... HAHAHA. I ubaw po pachy nawet jeśli widzimy, że gość Halamamalalasrala jest chujowy. Ale społeczeństwo wybacza, bo myśli, że to ekstremum talentu, myśli że media promują talent. Nie wie, że wcale tak nie jest, bo nie ma okazji zobaczyć choćby występów prawdziwych aktorów w tzw. piosence aktorskiej (ostatnio widziałem i koleś robił nawet bit-box). Gdyby media dały szanse społeczeństwu poznania prawdziwych ludzi z umiejętnościami, profesjonalistów, a nie amatorów z pewnością telewizyjne kabarety przestały by się cieszyć popularnością... przynajmniej kabarety w tym wydaniu. Kabarety lansujące amatorszczyznę aktorską...

Do cholery! Powinno być odwrotnie. To kabaret i reality show itd. powinien być w podziemiach jako sztuka niższa a nie odwrotnie!

Mam wrażenie, że dzisiejsza kultura odwróciła się o 180 stopni - stanęła na głowie.
Bo przecież kiedyś, w czasach np. Szekspira to teatr był uważany za sztukę bulwarową, dla plebsu. I wtedy inteligencja tam nie chodziła. A dziś? Dziś odwrotnie. Nikt z telewizyjniech maniaków nie chodzi bo kurwa myśli, że to nuda, że to relikt, że to sztuka wyższa, a on pragnie rozrywki a nie duchowych przeżyć... Ale przecież to gówno prawda - po prostu nikt nie zna współczesnego teatru, nie zna, bo musiałby ruszyć dupę, a Dode-Jole zna bo ma na wyciągnięcie pilota... Nikt też nie wie że teatr to frajda i że wcale nie ma w nim pseudointelektualnego zadęcia, a i bluzgi i seks się znajdą...

Ale ludzie o tym nie wiedzą, bo w mediach się tego nie mówi. Istnieje tylko to o czym się usłyszy i zobaczy w tv. Dopiero wtedy mamy świadomość istnienia czegokolwiek. Oczywiście o teatrze mówi się, ale w nadętych programach o kulturze, a nie w MTV (a często spektakle współczesne mają dużo z teledyskowych klimatów, tylko nikt o tym nie wie).

I np. taki wielce szanowny Kuba Wojewódzki czy Szymon "megatandetny" Majewski nie powiedzą w swoich programach choćby o teatrze właśnie... Bo wolą się skupić na tym co znane. Boją się czegoś innego. Boją się reklamodawców... O czym następny program? O teatrze... Co kurwa? Oj to wycofujemy reklamy, bo kto to będzie oglądał! A ja mogę powiedzieć, że wielu by oglądało! Niektórzy z ciekawości nowości, inni ze względu na to, że poznają dowiedzą się wreszcie i zdziwią, że to jest takie cool.. (ja np. widziałem kiedyś spektakl o trójce młodych ludzi co zarzucają pigułę...) To nie społeczeństwo powinno decydować o tym co ma być w tv. Społeczeństwo łyknie wszystko co im się odpowiednio opakuje, więc czemu opakowuje się tandetę w tandetę zamiast sztukę w tandetę (pod jej pozorem - dla zachęty)?

Ale kurcze, przecież tu nie chodzi o podział tego co wysokie i tego co niskie. Tu chodzi o podział tego co tandetne i tego co fajne. O podział tego co amatorskie i tego co profesjonalne!

Skoro byliśmy przy dwóch szołmenach, czas wspomnieć o jeszcze jednym, mianowicie Miśku Koterskim. No cóż powiem tak - dla jego tatusia respekt, ale tego zioma nie. On jedzie jedynie na fejmie starzuszka. Bo co on potrafi? Śpiewać? Buahahaha (patrz "Jak oni śpiewają?") Rymować? Buahahahaa (patrz "Pożycz mnie dwóch stów...") Może grać w filmach? Raczej występować, niż grać. On kurwa nic nie potrafi, może co najwyżej jarać weed w dużych ilościach (kupował kiedyś od mojego ziomka). Czemu zaistniał skoro nic nie potrafi? Bo ma styl. To fakt. Ale styl to nie talent. To nie sztuka. Nawet zwykła kurwa na Red Light District w Holandi oprócz stylu ma też talenty...

Styl zamiast umiejętności. Mięśnie zamiast mózgu. To nasza współczesna kultura. Wymuchanych manekinów, plastikowych lalek. Pewnie też dlatego telewizja komercyjna TVN nie zdecydowała się na kanał Kultura, tylko Style... Żałosne.

Może społeczeństwo woli beztalencia, bo lepiej może się z nimi zidentyfikować? Bardziej przypominają im siebie? Ale jak można być fanem beztalencia? Tego nie kumam. Fanem można być kogoś kogo się za coś szanuje. Nie za bycie i styl, ale za umiejętności... Bo ja osobiście nie chce znać nazwisk tandeciarzy, nic nieumiejących lamerów, które błyszczą w świetle reflektorów, tylko chce znać nazwiska ludzi utalentowanych - tych co potrafią śpiewać, tańczyć, pisać, co potrafią cokolwiek... Chcę mieć tych ludzi na wyciągnięcie pilota, a nie być zmuszonym chodzić do teatru czy kina...

Ale tak jest w każdym aspekcie kultury, bo przecież nawet w hip-hopie chłam typu Grupy Operacyjnej, Mezo, czy Verby zyskuje uznanie, a prawdziwy dobry rap jest w podziemiach, tak samo z każdą sztuką.

Mam nadzieje, że kogoś jeszcze to wkurwia i wreszcie weźmie się za zmienianie tego stanu rzeczy...

Co roku ze szkół artystycznych wychodzi mnóstwo utalentowanych osób. Aktorów, reżyserów, wokalistów, muzyków, tancerzy... Oni jednak nie istnieją. Nie ma ich w naszej świadomości. Dlaczego? Dlatego, że media to rzeczywistość. A to za oknem nie istnieje, istnieje tylko to co w pudle z kineskopem. A pudło to wspiera tandetę. I nie zmieni tego wymiana na plazmę...

Jeśli nie zobaczysz na TVN24, że pali się twój blok/dom, dowiesz się o tym dopiero jak staniesz w płomieniach. Ale wtedy będzie za późno, by wysłać im filmik z tego zdarzenia na "Kontakt24". Szkoda, bo wtedy byś zaistniał, nie? Proponuje byś się rozejrzał wokół, może unikniesz płomieni. Innymi słowy szukaj talentów, olej tandetę. Pozdro.

P. S. Polecam wywiad z Krzysztofem Majchrzakiem. Respekt dla tego zioma - http://film.onet.pl/0,0,1477313,1,596,artykul.html

17 marca 2008

Uśpienie

Pewnie zauważyliście, że mało wpisów pojawia się tu ostatnimi czasy. Należy Wam się zatem wpis wyjaśniający... Oto on:

Uśpienie.

Nicość.
Niebyt.
Pustka twórcza.
Wypalenie.
Gdybym używał maszyny do pisania wyrywałbym kartki jedna za drugą, zgniatał i wyrzucał za plecy, zamiast używania "backspace" i gapienia się w migającą kreskę, która chciała by pojawiły się za nią literki.
I trochę żałuję, że czas maszyn do pisania odszedł w zapomnienie. Przynajmniej wtedy widziałbym tą pustkę twórczą namacalnie w postaci porozrzucanych i pozgniecanych kartek papieru. A tak nawet nie mogę poczuć owej twórczej pustki, namacalnie dotknąć lub posmakować zapachu niezapisanego papieru...

Jest we mnie, więc czuje ją inaczej. Ona prostu to boli (znów ktoś powie, że to patos w komentarzu, ale taka prawda, niemożność tworzenia mnie boli, zżera od środka...)

Chciałbym być człowiekiem renesansu, jednak widać na coś się muszę zdecydować. Nie mogę jednocześnie rymować, pisać bajek, filozoficzno-grafomańskich przemyśleń i kręcić filmów.

A może po prostu mija mi zajawka na postać Nemezisa?
Bo kochani moi ten zamaskowany mściciel to postać, to przecież nie prawdziwy ja, choć wiele ma ze mnie... Może teraz czas zająć się prawdziwym mną kosztem tego alter ego jakim jest Nemezis... Może czas uśpić na moment Nemezisa, aż przyjdzie jego kolej...

A może potrzebuje kogoś kto da natchnienie?
Jakiejś istoty wietrznej... Ędward Ącki szuka żony versus Nemezis szuka Muzy... ;)

Póki co jednak chwilowo Nemezis zostanie uśpiony, niczym Wielki Przedwieczny z powieści Lovecrafta... Lecz strzeżcie się jego przebudzenia.

Nemezis will awake soon... very soon.

Postcriptum

No właśnie to nie jest długotrwałe uśpienie moi mili - niebawem przecież teledysk... fajny teledysk... Dziękuje mojej znajomej aktorce, że zgodziła się w nim zagrać (Monika - pozdro :)

Niebawem również rozwiązanie konkursu i powstanie antologii komiksu o bogini NEMEZIS i jej wysłannikach, choć strasznie mało prac przyszło do tej pory - wysyłajcie je do cholery!

Mam też nagrany kosior kawałek, który rozjebie Polską scenę hip-hopową w swoim czasie... Muszę jednak poczekać, aż znajdzie się hajs na kolejny teledysk... Lokalizacja już jest - kopalnia soli w Kłodawie... Będzie grubo! Sponsorzy mile widziani.

Także jak widzicie uśpienie Nemezisa jest chwilowe... Nie cieszcie się zbytnio... Mam mało czasu by zajmować się tą postacią, ale Nemezis wróci. Choć wielu z Was by nie chciało to wróci niebawem.
Mam nadzieje.
W końcu ona umiera ostatnia.
Elo.

11 marca 2008

Nie zawsze wysłuchane

.

Prosiłem o miłość...
Dostałem nieodwzajemnioną...

Prosiłem o pieśń radości w sercu...
Dostałem... lecz słyszę ją w mono...

Prosiłem o sławę...
Dostałem pięć minut tej w necie... wirtualnej.

Prosiłem o respekt...
Dostałem pogardę

Prosiłem o wiarę...
Dostałem zwątpienie

Prosiłem o śmierć...
Dostałem istnienie

Proszę o nadzieję
Umiera ostatnia


.

9 marca 2008

Wskrzeszenie

Dawno, dawno temu było sobie dziecko, które chodziło do kościoła, potrafiło klęczeć przy ołtarzu godzinami, gorąco modlić się, pacierze rano i wieczorem...

Dziecko wyrosło i tak jak przestało wierzyć w Świętego Mikołaja tak przestało wierzyć w bajkę jaką była wiara w Boga. Wydawało mu się, że z religii też się wyrasta. Ateizm go ogarnął, śmiał się z ludzi modlących, wierzących, nie szanował ich, wykpiwał. Mówił: tylko prości ludzie mogą wierzyć w Boga, pastuszkowie, prymitywy, ja jestem inteligenty, a człowiek inteligenty nie wierzy w bajki, twardo stąpa po ziemi. Jednak duchowa potrzeba dawała się we znaki - uwielbiał książki fantastyczne, wszystko co nierealne.

Pewnego razu doznał dziwnego uczucia. Przemożnej intuicji, czegoś w rodzaju myślenia deterministycznego, że to co spotyka go na drodze nie może być przypadkiem, że tak miało być. Zaczynał czuć co się wydarzy. Rzadko się mylił.

Kumulacje owego stanu doznał na Śląsku, gdzie czuł że to miejsce jest mu pisane, czuł że spędzi w nim więcej czasu... Czuł, że nie jest sam. Że jest z nim jakaś niebywała siła, która mu pomaga. Był pewien, że się dostanie na upragnione studia... To uczucie było równoznaczne z pychą, czuł że nie ma innej możliwości, że tak będzie. Niestety na początku okazało się, że gówno... lipa - nie przyjęli go... Nie mógł się z tym pogodzić. Ta intuicja była tak silna. To przeświadczenie tej siły będącej z nim. Wracał do domu, do Łodzi z myślą, że to co się wydarzyło jest niemożliwe, że przecież czuł inaczej, a rzadko czuje inaczej. Po powrocie poszedł spać. Nazajutrz obudził go telefon... Telefon mówiący, że jednak się pomylili. Że jednak dopuścili go do ostatniego etapu... Pojechał - przeszedł ten etap. Przyjęli go.

Tak miało być. Czuł to.

Ateiści powiedzą, że to siła sugestii. On jednak wie, że taki był plan po prostu...

Od tej pory znów zaczął wierzyć w transcendecję. W Boga.

Potem znów, niecały rok temu znów przestał wierzyć, znów uznał że to głupi przesąd. Upragnione studia nie dały mu szczęścia, bo nieumiejętnie je wykorzystywał. Ta samotnia bez Boga nie trwała jednak długo... Znów odzyskał wiarę, przejrzał na oczy, bo zrozumiał powołanie. Studia nie są ważne, ale dar tworzenia jaki ma... zrozumiał czemu ma tworzyć.
Został powołany jest do tego by w konsumcyjnym świecie kultu ciała głosić kult duchowości. Znów odzyskał wiarę, bez niej było ciężko, nie było sensu istnieć... Pustka.
Jednak Bóg ze swoich wakacji wrócił tym razem naznaczając go powołaniem... Wiarą w sens zmieniania świata... Wcześniej to on zaprzeczał jego istnieniu, tym razem to Bóg go opuścił, tylko po to by mógł zrozumieć...

Dwie przypowieści: niewidomy, któremu przywrócono wzrok... czy ta dzisiejsza: o Łazarzu, który został wskrzeszony...

Wiara jest łaską. Jest cudem. Nie każdy może go doznać, choć całe życie poszukuje. Ateizm nie jest czymś równym, co możemy wybrać w opozycji do wiary, nie jest na tej samej płaszczyźnie... gdyż jest na siłę zaprzeczaniem w istnienie sfery duchowej, nie pozwalaniem przyjęcia myśli istnienia Boga. Nieodczytywaniem znaków, jakie się dostaje. Zaprzeczaniem czegoś oczywistego. To ateizm jest iluzją... Nie odwrotnie. Ale by to zrozumieć potrzebny jest cud przywrócenia wzroku - wskrzeszenia...

Nie tylko teoria...

Kiedyś przeczytałem fragment książki pt. Modlitwa praktyczna. Szerzej o tym wspominam w rozmowie z ziomkiem, którą przytoczyłem w poście Rozmowa /czyli Maga z Kapłanem GGadka/
Jeśli modlisz się za kogoś w pociągu, kto jest smutny, po chwili widzisz lekki cień uśmiechu na twarzy. Modlitwa w intencji kogoś działa. Jeśli nie możemy komuś pomóc bezpośrednio zawsze możemy pomóc pośrednio - myśląc o nim/modląc się. Wielu z Was puknie się w głowę. Powie: "ten ziom oszalał".
I nie dziwię mu się, bo pewnie ja jakiś czas temu powiedziałbym to samo o osobie, która wygłasza takie poglądy.
Jednak zostałem wskrzeszony na nowo i już tak nie powiem... Doświadczyłem tego. Wiem na wielu przykładach, że to działa, bo modliłem się za wielu i widzę w nich zmianę. Teraz pewnie przemawia pycha przeze mnie. Chcę, rzec jedno jestem prochem marnym i w proch się obrócę, bo to nie dzięki mnie się zmienili, tylko oczywiście dzięki łasce Boga. Ja o nią jedynie prosiłem. Nie zawsze można być jednak wysłuchanym i trzeba to przyjąć w pokorze. Tym różni się modlitwa od magii. W jednej prosisz i wiesz, że nie musisz być wysłuchany. Nie od Ciebie to zależy, ale przyjmujesz to z pokorą. W drugim wypadku ty jesteś bogiem i wydaje ci się, że dzięki swojej mocy zmieniasz i jeśli się nie uda to do siebie masz pretensje (jednak w przypadku magii w istocie to nie jest twoja moc, tylko moc sił zła, które są niewidoczne, wmawiają ci że to dzięki tobie... Bo zło jest brakiem dobra, nawet jeśli początkowo wydaje się że jemu służy...) Zresztą w przypadku magii w większości wypadku nie czynisz tego dla drugiej osoby tylko dla siebie... Dla siebie żądasz...
Przestańcie myśleć tylko o sobie!
Módlcie się częściej za innych. Uwierzcie, że to może zadziałać. Modlitwa nie musi się objawiać w nudnej formułce znanej z kościółka - wystarczy, że po prostu pomyślicie o kimś ciepło. Powiecie, że chcecie by był szczęśliwy. Poprosicie o szczęście dla tej osoby u Siły Wyższej. Od tego zacznijcie a doznacie łaski. Pozdro.

8 marca 2008

Memory find

/post napisany pod wpływem/

Czasami jest tak, że pamięć zmusza do łez.
Nostalgia.
Sentyment.
Wracasz do jakiś miejsc i mówisz sobie: byłeś tu pare lat temu, dwa, trzy, rok... Dawno? Nie dawno niby, ale jakby cała wieczność... Byłeś tu... pamiętasz swój stan emocjonalny wtedy... Na nowo go przeżywasz... Będąc po raz kolejny w miejscu gdzie byłeś kiedyś chce Ci sie płakać... chcesz by było jak wtedy...
Ale to inny czas, to już inne miejsce...
To zderzenie wraz z wspomnieniami wyciska łzy... Krokodyle, może pterodaktyle... Nie cofniesz go. Nie pójdziesz na tą samą stacje, co niegdyś z kwiatkiem róży kupionym dla swojej ukochanej, ta stacja jest inna, ma nowe bankomaty, nowy wystrój, nie dasz już więcej kwiatka, a potem nie obejmiesz za ramię dziewczyny, słodkiego kwiata... pączka miłości, który nie chciał rozkwitnąć... Katowice to inne Katowice, niż wtedy gdy przyjeżdżała do ciebie... do mnie znaczy się.... to już inne miejsce inny czas.... ale będąc w tym miejscu, nowym miejscu nadal masz w pamięci tamto.... ale teraz czas biegnie szybciej... popęd seksualny wykorzystujesz w twórczości nie w realności... seks vs. tworzenie... masz w chuj pomysłów...
6.04 rano pociąg... jedziesz nim do tamtego sentymentów miejsca... czas biegnie szybko, bo masz mnóstwo pomysłów, które w zeszyscie w kratke spisujesz.
Wysiadasz na stacji... wspominasz...

Uwielbiam wspomnienia. One nas tworzą. Uświadamiają o naszym jestestwie. Musze zapalić... Zaraz wracam (sławetne zw w gg, elo...)

...

Tonę znów... Milion słów...

Każdy z nas pragnie szczęścia... Szczęście zawarte we wspomnieniach... Te które są piękne te wskrzeszamy... Na nową żyją... Mogą żyć dzięki miejscu w którym się narodziły... Tak jak teraz w miejscu gdzie w tej chwili piszę te słowa w pamięci mam nieziemski seks... co prawda wspomagany, bo po zielonych środkach quasi-halucynogennych, tzw. marihuany (czyli jak moja babcia mówiła: marihwany...)... był piękny tożsamy ze zjednoczeniem, tantrycznym seksem miłości jestestwem 9 lat temu.. go wspominam on we mnie żyje tu na Retkini...

Nostalgia... sentyment... wskrzeszanie wspomnień... to szukanie szczęściaktór, tego które było ale nagle (to po diable) się skończyło... wracanie do tego minionego... tego co już nie powróci...

To piękne uczucie... Aż rozpierdala wnetrze [:madmłałazel myślałem, że jesteś z Piaseczna a nie z wyższych sfer]....

Ale czy mamy żyć wspomnieniami?
Może trzeba nowe doznania kreować? Może będą piękniejsze?
Tylko czemu te z przeszłości są nadal takie fajne? Nic a nic się nie zmieniają?
Może czas by przestać monotonne, brzydalskie życie prowadzić, świńskie... może trzeba mieć lepsze wspomnienia? Jakaś mulatka... coś... kurwa.... co ja pierdole...

NON OMNIS MORIAR....

Ej...
Weź się w garść, masz dopiero 26 lat za 8 miesięcy nie całe (06.10)....
Co powiesz za 10 lat? Będziesz się śmiał, jak twoi (czyli moi) wnukowie w second life będą zlewać z tego first...
Więc nie pierdol...
Nie żyj wspomnieniami....
Żyj tym co będzie...
Staram się.
Za słabo.
Postaram lepiej.
Obiecuje.
Game over.

Downloading information...
Download copmlete.
Hurra.
Elo. I love you all. :*************************
Nie tylko wspomnienia.
Kocham co będzie.
Niech będzie cokolwiek...
Za dziesięc lat, będzie to nie cokolwiek, ale coś wypas.... Kwestia czasu. Elo...

/nie wiem co napisałem, tak naprawdę powyżej... prawdopodobnie miałem około 2 promili alkoholu we krwi... weźcie to pod uwagę czytając. Pozdro./


Yooooooooooooooooooooooł.

P. S. Ja szukam tej miłości dziiiiiś... szukam szukam... tej miłości dziiiś.... /Mes znajdź kurwa to ja też, elo!/

P. S. 2. O kurwa, ale chujowy ten post (hejting sam siebie rulez). Słuchajcie reasumując chodziło mi o magie wspomnień... uwielbiam je.... a Wy? Mam ich tysiące... całego internetu by nie starczyło gdybym chciał je przekazać więc wybaczcie... Poooooooooozdroooooooooooooooooo. /ale się najebałem.. - jak nigdy dotąd/

P. S. 3. Jeśli nie bedzie komemtarz odnośnie tego postu to prawdopodnie jak wytrzeźwieje zostanie on skasowany bo pierwszy raz piszę post tak bardzo najebany....

14 lutego 2008

Wszyscy jesteśmy pieprznięci!

Wielu twierdzi z Was, że jestem szalony. Nie ubliża mi to. Ba, mogę nawet w jakimś stopniu przyznać Wam rację! Bo normalność jest nudna!

Ludzie szaleni podchodzą pod tą samą klasyfikację co geniusze. Ani jedni ani drudzy nie są przeciętni, a zatem "normalni". Ale czy normalność istnieje? Przecież to kwestia subiektywna. Dla jednego koleś, który nigdy nie przejdzie na czerwonym jest nienormalny, dla tego co nie przechodzi wręcz odwrotnie. Jak mawia Sokół na najnowszej płycie: "Może patrzysz na kurwę, myślisz to kurwa, sam jesteś kurwą dla kogoś tam..."

Każdy twórca jest nienormalny. Mit twórcy-szaleńca od lat istnieje w kulturze. Weźmy cały Romantyzm i twórcze szaleństwo poety, czy postać Williama Blake`a, który swoje wizje religijne, które przelewał na płótno. Nie mówiąc o obrazach Witkacego, które malował pod wpływem środków odurzających by móc uchwycić, dotknąć "nienormalności".

Poza tym ludzie, którzy zaczynają tworzyć robią to z potrzeby wewnętrznej, po to właśnie by nie zwariować, sztuka staje się dla nich katharsis od zaburzeń emocjonalnych, tożsamościowych, czy innego gówna (polecam filmy dokumentalne autobiograficzne typu Tarnation, czy Takiego pięknego syna urodziłam). Twórczość pomaga pokonać szaleństwo, i dzięki niemu istnieje - ta zależność splata się nawzajem (natchnienie, wena, szał tworzenia)... Jakiś psycholog kiedyś po wydaniu pierwszej lub drugiej płyty Eminema powiedział, że jeśli ten koleś by nie nagrywał płyt to prawdopodobnie by w końcu kogoś zabił (albo siebie).

Nie mówiąc o tym, że istnieje teoria iż Bóg przejawia cechy szaleństwa: ze względu na dwoistość - Jego miłość i jednocześnie Jego gniew...

Kończę by móc zamieścić to tuż przed północą, gdyż dzisiaj dzień św. Walentego - patrona ludzi chorych na epilepsję, umysłowo, opętanych, oraz zakochanych... No właśnie a czy miłość to też nie pewna odmiana szaleństwa? I to jaka przyjemna! A zatem szaleństwa życzę! Tego przyjemnego a przede wszystkim twórczego. Pozdro.

12 lutego 2008

Molesta Ewenement - relacja z koncertu + wywiad

Zanim przejdziemy do materiału z tytułu posta kilka słów wyjaśnienia.

Wszystko się zmienia, idzie do przodu, nic nie stoi w miejscu. Miałem zajawkę na autorską audycję hip-hopową, ale wszystkiego nie można się chwytać. Z czegoś trzeba zrezygnować jeśli ma się niewiele czasu.

Od dziś zaczynam współpracować z radiami jako wolny strzelec. I tak np. mój wywiad z Mesem poleci na falach eteru Radia Pogoda w audycji Rap Klimat (świetna audycja zresztą prowadzona od lat przez Sebastiana Korkosza, konkret znawcę rapu kiedyś znana jako "Styl wolny", gdy radio znane było pod nazwą Classic - prawdziwi łódzcy gracze wiedzą o czym mówię). Dlatego też fragment tego wywiadu z 247, który był na blogu znika (pełna niepocięta wersja wywiadu na tajnym blogu)

Po tych słowach wyjaśnień przejdźmy do konkretów.
Zapraszam Was na relacje z koncertu, który odbył się 27 października 2007 w klubie Funaberia 2 w Łodzi, oraz wywiad jaki przeprowadziłem na backstage`u z Vieniem i Włodim (a wcześniej z reprezentantem składu Rap-Team). Materiał ten uległ przedawnieniu (nie z mojej winy), dlatego w radiu już nie poleci za co przepraszam wszystkich, którzy na niego czekali (w tym chłopaków z Rap-Team oraz oczywiście samą Molestę - choć akurat wątpię, że oni czekali). Ponieważ jednak jest konkret to poleci tu - na konkret blogu ;) Sprawdźcie to:


8 lutego 2008

To jest prawidziwy rap

[TU BYŁ FILMIK]

Z powodu pewnej wczorajszej akcji z psami, jestem zmuszony przerzucić ten filmik na tajny blog.
Zasady wejścia poniżej. Poozdro. I ciii.

6 lutego 2008

Wyrzeczenia

Dziś w religii chrześcijańskiej zaczyna się post. W okresie tego czasu wyrzeczenie się pewnych rzeczy doczesnych jest największą cnotą. Co ciekawe w wielu innych religiach również: i tak w buddyzmie - niszczenie ego i własnego ja to nic innego jak rezygnowanie ze świadomości bycia, a co za tym idzie z potrzeb i pragnień, a w Islamie cierpienie fizyczne nawet zbliża do Allaha. Nie mówiąc o tym, że w filozofii epikurejskiej czyli tej znanej z hasła "chwytaj dzien" nie chodziło wcale o chwytanie dnia w sposób doczesny, a czerpanie przyjemności rozumiane było ze stanem ducha, kontemplacją piękna, a nie fizycznym wyżyciem się. Gdyż krótkotrwałe przyjemności mogły prowadzić do fatalnych skutków i długiego cierpienia (np. seks = choroba weneryczna), które to było odrzucane przez epikurejczyków jako wartość negatywna (w opozycji do chrześcijaństwa, czy islamu, gdzie cierpienie umacnia i jest cnotą)

A zatem według większości religii powinniśmy wyrzekać się tego co najbardziej pragniemy, uciech, zabaw, całej cielesności... (w przeciwieństwie do satanizmu, czy nietzcheanizmu mówiących, że uleganie instynktom prowadzi do bycia nadczłowiekiem)

Idąc tym tropem można stwierdzić, że uciechy są doczesne, a powinno liczyć się to co wieczne. Możemy być bogami za życia - przez moment, lub po śmierci na wieczność...

W całej teorii postu jednak bzdurą jest kwestia niejedzenia mięsa w piątki czy nieimprezowania. To tylko symbol by rezygnować z potrzeb ciała na rzecz potrzeb ducha - ciało to larwa dusza motylem.

Powyższe myśli jednak zostały odsunięte na dalszy tor w naszym konsumpcyjnym świecie. W dzisiejszej kulturze to ciało jest czymś najbardziej istotnym - rozmaite kremy do ciała, szamopony do włosów, operacje plastyczne. Ulegamy tej iluzji myśląc, że dzięki kultowi ciała możemy osiągnąć szczęście... Kupując Nivea nie kupimy nieśmiertelności, co najwyżej odsuniemy wygląd śmierci na twarzach naszych.

Potańczyć, najebać się, poruchać. To główne cele spędzenia wolnego czasu. Nic dla ducha, wszystko dla ciała.

Kiedyś picie wina służyło komunikacji z bogami. Stan transu był stanem boskim, jak w przypadku obchodów ku czci Dionizosa w starożytnej Grecji. Dziś to jedynie lekarstwo na smutki.

Uprawianie seksu tantrycznego prowadziło do komunikacji z rzeczywistością pozamaterialną - duchową - wielu podczas orgazmów doznawało stanu wychodzenia z ciała będąc przez moment w zaświatach... Dziś to tylko stan krótkotrwałej ekstazy ciał (nie ducha)...

Doznając jedynie uciech fizycznych na chwilę jesteśmy szczęśliwi. To prawda, jednak potem ból istnienia znów dopada chwyta za gardło. Może to dusza, która została zaniedbana i upomina o swoje...

Może zatem rzeczywiście powinniśmy pomyśleć o tym, że wyrzekanie się cielesności jest czymś fajnym. Ćwiczeniem woli. Ćwiczeniem ducha.

Może nie powinno się liczyć ile kobiet się w swoim życiu przeleciało, ale ile razy udało się opanować ów instynkt... Bo przecież opanowanie tkwiącej w nas zwierzęcości to jest dopiero hardcore... to jest bycie macho - a nie odwrotnie...

Może życie doczesne nie jest końcem i nie należy przejmować się za bardzo popędami skorupy trwającej przez te mgnienie istnienia (a potem gnijącej w ziemi) bo tkwi w niej nieśmiertelna dusza, i to ona ma znaczenie.

P. S. Oczywiście w tym wyrzekaniu się nie popadajmy w skrajności, bo przecież zarówno ciało jak i dusza póki co są nierozerwalnie ze sobą związane - oddziaływują na siebie, przenikają się... Kiedy jedno słabnie, drugie również... Dobrze jest zatem zachować między nimi równowagę. Dbać o obie w tym samym stopniu. Elo.

31 stycznia 2008

28 stycznia 2008

Co słychać?

...

Ciszę natchnienia…


Szept samotności…


Śpiew nadziei


Chrapanie nudy


Jęk rozkoszy


Szelest miłości


A czasem wrzask bezsensu…


A u Was?

26 stycznia 2008

Baju baju..

Po tych ostatnich lekko smutnych wpisach, czas na jakiś pozytyw, żeby nie było że smutas jestem. Pewna wyprawa z ziomkami do Holandii (polishteam rulez!) a potem "na stopa" do Brukseli (oj, działo się) natchnęła mnie do nagrania kawałka. Właśnie jestem w trakcie nagrywki, ale nie mogłem się oprzeć, żeby Wam tu fragmentu nie zapodać. Jak tylko dokończę zmienię ten wpis zamieszczając pełną wersję, bo puenta kawałka jest istotna heh (dobra akcja była oj dobra ;). Kozackiego odbioru (czekajcie na ciąg dalszy). Pozdro.


wymagany Flash Player

CIĄG DALSZY NASTĄPI !!!

17 stycznia 2008

E-mail do Koryntian

Temat: Hymn o miłości - dziś

Miłość popędliwa jest, mściwa jest.
Zazdrości
Bywa na pokaz /kwiaty, prezenty/
Unosi się dumą,
Wyuzdaniem
Z seksu się rodzi
Nie zaznaje spokoju
Nienasyceniem kieruje
Wybucha gniewem
Pamięta krzywdy
Nie wszystko znosi
Nie wszystkiemu wierzy
Nie ma nadziei
Nie wszystko przetrzyma
Czasem w powietrzu rozpływa
Ustaje

data wysłania: 17 stycznia 2008 r.

10 stycznia 2008

Insomnia

Post przeniesiony na tajny blog.

9 stycznia 2008

Panta rhei

Czas płynie. Ludzie się zmieniają. Stają zupełnie inni, niż parę lat temu. Podobno co 7 lat ulegamy metamorfozie. Podobno.

Nie można dwa razy wchodzić do tej samej rzeki. Trzeba poznać dalszy jej bieg.

Coś co zostało wspomnieniem, niech nim pozostanie, dajmy mu blaknąć. Trzeba iść do przodu. Ostatnio trzy nurty rzeki chciały, z powrotem mnie porwać. Na szczęście się nie dałem i więcej nie dam... Oto one:

Na Camerimage spotykam ex, jest barmanką. Myślę sobie po co wzięła tą pracę? Chciała mnie spotkać? No więc najebany mówię sobie, no to spoko i uderzam. Chcę ją nawet odprowadzić do domu... Na szczęście ona nie chce. Uff. To nie byłaby rzeka, to byłoby bagno (mąż i dziecko wyklucza cokolwiek)

Potem odzywa się dziewczyna, którą poznałem parę miesięcy temu. Prawie się zakochałem. Prawie robi wielką różnicę. Cóż, inspirowała mnie, więc z chęcią chciałem wróćić do wspomnienia jednego jedynego spotkania i wznowienia znajomości. Nie ważne, że już wtedy zrobiła mnie w chuja i pojechała sobie z byłym na Sycylie. Już wtedy zakończyliśmy znajomość. A ja głupi znów pakuje się w to samo. Na szczęście sama mówi, że znika. Pobawiła się trochę, pośmiała ze mnie i spoko idzie się ruchać z byłym. Heh. I dobrze. Lepiej teraz, niż jakbym znów za bardzo wszedł w zbyt głęboki nurt tej rzeki. Mógłbym utonąć. Niech tylko jeszcze jej wspomnienie zniknie i spoko. Myślę, że pomoże w tym kawałek, który nagrywam pt. "Femme fatale". Już niebawem. Dobrze, że istnieje coś takiego jak sztuka. Inaczej bym zwariował, a tak oczyszczę się z tego. Zapisze. Wykrzycze z siebie. Całe wspomnienie przestanie istnieć. Pójdzie na bit. Rap-Katharsis.

Trzecia powracająca rzeka to moja pierwsze szkolna miłość. Moi koledzy odkryli ją na jakimś portalu. Wszystko się zmienia, płynie. Zaczęła im się podobać. A wcześniej wrzucali na nią... i zlewali ze mnie że jestem z taką laską. Ja to miałem w dupie, bo naprawdę kochałem. Wtedy myślałem, że to iluzja miłości pozwala mi widzieć w niej piękno. Dziś wiem, że widziałem prawdę. Miłość jest zajebista. Z larwy wyrósł motyl, a ja tego motyla już wcześniej widziałem, dzięki miłości... Czyżby to profetyczna jej funkcja? Mówię Wam, zrobiła się taka niunia, że szok. Mógłbym nawet znów się w niej zakochać, ale jestem odporny, bo wszystko płynie... dwa razy nie wchodzi się do tej samej rzeki. Mój ziom z nią nawet kręci teraz. Heh. Ironia losu. Wcześniej śmiał się z niej, a teraz dała ostre zdjęcia i zaczął myśleć kutasem. Panta rhei.

Niech myśli. Niech kręci. Niech ruchnie sobie. Co mnie to obchodzi? Dla mnie to przeszłość.

W sumie też nawiązałem z nią kontakt, bo byłem ciekaw. Ma dziewczyna przejebane w życiu. Cóż. Nie cofnie czasu. Mogła mieć wszystko, a wybrała 2 rozwody. Jej strata. Rzeka płynie nadal, a wspomnienia blakną.

Panta rhei.
Myślicie podobnie?
Pozdro.

P. S. Jeszcze mnie taka refleksja naszła odnośnie tego że mnie nic nie obchodzi, żadna z powyższych rzek próbujących zalać... Jednak obchodzi i nawet mógłbym spróbować jakoś pomóc - nawet miałem plan pomocy, ale przecież chcąc pomóc można tak naprawdę zaszkodzić (o czym świadczy motto tego bloga), więc jednak nie będę się wpierdalał. Chcąc dobra, nie uczynie zła. Modlitwa musi wystarczyć. Amen.

P. S. 2. Blog ten uczestniczy w konkursie w kategorii literatura - jest to dobre miejsce by wyjaśnić zatem, że wszelkie bluźnierstwa i używanie slangu jest zamierzone i ma charakter czysto literacki. Literatura to emocje, a emocje "kurwa" chcą (patrz Gombrowicz, Witkacy - rest in peace / niepatrz: Masłowska również rest in peace).
Piszę, co czuję, ale też czuję co piszę.
Pozdrawiam jurorkę konkursu - za "Tkacza iluzji" - respekt. Elo.

1 stycznia 2008

Utrata

-rekonstrukcja-

Alkohol wchodzi gładko. Niszczy nieśmiałość. Mijam ludzi. Pozdrawiam ich.

Pytam jakąś parę idących razem, do siebie przytulonych, czy są szczęśliwi... Mówią, że tak. Ona mówi. Życzę im szczęścia wspólnego również w tym roku.

Kupuje kolejną flaszkę, zagadując ekspedientkę. Chyba daje jej wizytówkę.

Pasaż. Pijemy. Rozmawiamy. Tylko o czym?
Strzępy wspomnień.
Śrutówka w ręce. Chce strzelić do latarni. Młody wyrywa mi ją. Myśli, że chciałem celować do ludzi i dlatego. Proszę, żeby oddał. Upadam na ziemię.
Chłopaki odpalają petardy (kiedy, jak wyjeli mi je z plecaka?)
Już północ?
Wyjmuje telefon. Nie tylko żeby powysyłać życzenia. Czekam na wiadomość, bo przecież jeszcze jest szansa, że przyjedzie... /Głupi pijak/
Na wyświetlaczu groźny napis: wprowadź PUK. Kurwa. Nie znam PUK na pamięć, a ona może przecież spotnanicznie postanowiła przyjechać. Pijacki omam. Głupek. Idiota.
Mówię do chłopaków, że muszę iść na Fabryczny. Ruszam. Zatrzymują mnie. Potykam się.
Upadam po raz drugi.Rzeczywistość wiruje.
Nachylają się nade mną. Mówią coś do mnie. Zwolnione tempo.
Niedobrze mi.
Bach.
Cięcie.
Jestem na ulicy. Gdzie chłopaki? Nie ma.
Muszę jechać do domu (czemu już nie chcę iść na dworzec?)
Taksówka potrzebna. Wyciągam telefon.
Wprowadź PUK. Kurwa.
Podchodzę do jakiegoś kolesia. Owalny na twarzy. Jak się później okazuje skurwiel. Pytam czy może zadzwonić i zamówić mi taksówkę... Mówi, że wyładował mu się telefon, ale możemy zamienić karty.
Wchodzimy do jakieś bramy chyba. Kilka bram. on mnie prowadzi. Ja próbuje wyjąć kartę. Nie mogę otworzyć klapki. On mówi - Daj, ja spróbuje.
Daje mu. Ufam ludziom. Jak jestem pijany to jeszcze bardziej ufam.
On bierze telefon i spierdala. Dociera do mnie po dłuższym czasie, że zapomniał oddać telefonu. Biegnę za nim.
Upadam po raz trzeci. Uciekł. W tym stanie go nie dogonie. Muszę wymyśleć coś innego.
Radiowóz. Podchodzę. Pukam w szybkę.
- Panowie.. Zajebał mi telefon...
- Pan jest pijany.
- Tak jestem... Ale on mi ukradł telefon.
- Kto?
- Tam pobiegł - wskazuje palcem.
- Niech pan wsiada.
Jedziemy. Jakiś gość idzie...
- To ten? - pyta gliniarz.
Otwieram drzwi. Patrze z radiowozu na kolesia. Ledwo go widze. Ale czemu? Dotykam twarzy. No tak. Okularów nie mam. Minusy. Może to był ten, ale mówię, że nie (za spokojnie szedł?)...
Podwożą mnie pod komisariat i mówią, żebym tu zgłosił.
Wchodzę.
Do dyżurnego mówię, że zajebali mi telefon. Podaje mu dowód i etui od telefonu (etui zostało, bo przecież chcieliśmy się wymienić kartą z tym złodziejem - dorwę cię kutasie!). Jestem agresywny.
- Pan jest pijany. Pan przyjdzie jak wytrzeźwieje.
- Wiem kurwa, że jestem pijany ale on mi zabrał telefon... to jest dowód - pokazuje etui słaniając się na nogach (kurcze przecież nie piłem tak dużo, może dlatego, że nie jadłem).'
- Jak pan się nie uspokoi to zabierzemy pana na izbę.
Wychodzę. Nie pamiętam jak wróciłem do domu (taksówka? autobus nocny? chuj wie).

-rozkminka a propos-

Co Sylwester to gorszy ostatnimi czasy. Ten przynajmniej zapamiętam.
Utraciłem w nim pamięć, wiarę w ludzi, nadzieję (na... miłość?)
I telefon.
A podobno jaki Sylwester taki cały nadchodzący rok.
Dobrze, że nie wierze w przesądy.
Pozdro.