Dawno, dawno temu było sobie dziecko, które chodziło do kościoła, potrafiło klęczeć przy ołtarzu godzinami, gorąco modlić się, pacierze rano i wieczorem...
Dziecko wyrosło i tak jak przestało wierzyć w Świętego Mikołaja tak przestało wierzyć w bajkę jaką była wiara w Boga. Wydawało mu się, że z religii też się wyrasta. Ateizm go ogarnął, śmiał się z ludzi modlących, wierzących, nie szanował ich, wykpiwał. Mówił: tylko prości ludzie mogą wierzyć w Boga, pastuszkowie, prymitywy, ja jestem inteligenty, a człowiek inteligenty nie wierzy w bajki, twardo stąpa po ziemi. Jednak duchowa potrzeba dawała się we znaki - uwielbiał książki fantastyczne, wszystko co nierealne.
Pewnego razu doznał dziwnego uczucia. Przemożnej intuicji, czegoś w rodzaju myślenia deterministycznego, że to co spotyka go na drodze nie może być przypadkiem, że tak miało być. Zaczynał czuć co się wydarzy. Rzadko się mylił.
Kumulacje owego stanu doznał na Śląsku, gdzie czuł że to miejsce jest mu pisane, czuł że spędzi w nim więcej czasu... Czuł, że nie jest sam. Że jest z nim jakaś niebywała siła, która mu pomaga. Był pewien, że się dostanie na upragnione studia... To uczucie było równoznaczne z pychą, czuł że nie ma innej możliwości, że tak będzie. Niestety na początku okazało się, że gówno... lipa - nie przyjęli go... Nie mógł się z tym pogodzić. Ta intuicja była tak silna. To przeświadczenie tej siły będącej z nim. Wracał do domu, do Łodzi z myślą, że to co się wydarzyło jest niemożliwe, że przecież czuł inaczej, a rzadko czuje inaczej. Po powrocie poszedł spać. Nazajutrz obudził go telefon... Telefon mówiący, że jednak się pomylili. Że jednak dopuścili go do ostatniego etapu... Pojechał - przeszedł ten etap. Przyjęli go.
Tak miało być. Czuł to.
Ateiści powiedzą, że to siła sugestii. On jednak wie, że taki był plan po prostu...
Od tej pory znów zaczął wierzyć w transcendecję. W Boga.
Potem znów, niecały rok temu znów przestał wierzyć, znów uznał że to głupi przesąd. Upragnione studia nie dały mu szczęścia, bo nieumiejętnie je wykorzystywał. Ta samotnia bez Boga nie trwała jednak długo... Znów odzyskał wiarę, przejrzał na oczy, bo zrozumiał powołanie. Studia nie są ważne, ale dar tworzenia jaki ma... zrozumiał czemu ma tworzyć.
Został powołany jest do tego by w konsumcyjnym świecie kultu ciała głosić kult duchowości. Znów odzyskał wiarę, bez niej było ciężko, nie było sensu istnieć... Pustka.
Jednak Bóg ze swoich wakacji wrócił tym razem naznaczając go powołaniem... Wiarą w sens zmieniania świata... Wcześniej to on zaprzeczał jego istnieniu, tym razem to Bóg go opuścił, tylko po to by mógł zrozumieć...
Dwie przypowieści: niewidomy, któremu przywrócono wzrok... czy ta dzisiejsza: o Łazarzu, który został wskrzeszony...
Wiara jest łaską. Jest cudem. Nie każdy może go doznać, choć całe życie poszukuje. Ateizm nie jest czymś równym, co możemy wybrać w opozycji do wiary, nie jest na tej samej płaszczyźnie... gdyż jest na siłę zaprzeczaniem w istnienie sfery duchowej, nie pozwalaniem przyjęcia myśli istnienia Boga. Nieodczytywaniem znaków, jakie się dostaje. Zaprzeczaniem czegoś oczywistego. To ateizm jest iluzją... Nie odwrotnie. Ale by to zrozumieć potrzebny jest cud przywrócenia wzroku - wskrzeszenia...
Nie tylko teoria...
Kiedyś przeczytałem fragment książki pt. Modlitwa praktyczna. Szerzej o tym wspominam w rozmowie z ziomkiem, którą przytoczyłem w poście Rozmowa /czyli Maga z Kapłanem GGadka/
Jeśli modlisz się za kogoś w pociągu, kto jest smutny, po chwili widzisz lekki cień uśmiechu na twarzy. Modlitwa w intencji kogoś działa. Jeśli nie możemy komuś pomóc bezpośrednio zawsze możemy pomóc pośrednio - myśląc o nim/modląc się. Wielu z Was puknie się w głowę. Powie: "ten ziom oszalał".
I nie dziwię mu się, bo pewnie ja jakiś czas temu powiedziałbym to samo o osobie, która wygłasza takie poglądy.
Jednak zostałem wskrzeszony na nowo i już tak nie powiem... Doświadczyłem tego. Wiem na wielu przykładach, że to działa, bo modliłem się za wielu i widzę w nich zmianę. Teraz pewnie przemawia pycha przeze mnie. Chcę, rzec jedno jestem prochem marnym i w proch się obrócę, bo to nie dzięki mnie się zmienili, tylko oczywiście dzięki łasce Boga. Ja o nią jedynie prosiłem. Nie zawsze można być jednak wysłuchanym i trzeba to przyjąć w pokorze. Tym różni się modlitwa od magii. W jednej prosisz i wiesz, że nie musisz być wysłuchany. Nie od Ciebie to zależy, ale przyjmujesz to z pokorą. W drugim wypadku ty jesteś bogiem i wydaje ci się, że dzięki swojej mocy zmieniasz i jeśli się nie uda to do siebie masz pretensje (jednak w przypadku magii w istocie to nie jest twoja moc, tylko moc sił zła, które są niewidoczne, wmawiają ci że to dzięki tobie... Bo zło jest brakiem dobra, nawet jeśli początkowo wydaje się że jemu służy...) Zresztą w przypadku magii w większości wypadku nie czynisz tego dla drugiej osoby tylko dla siebie... Dla siebie żądasz...
Przestańcie myśleć tylko o sobie!
Módlcie się częściej za innych. Uwierzcie, że to może zadziałać. Modlitwa nie musi się objawiać w nudnej formułce znanej z kościółka - wystarczy, że po prostu pomyślicie o kimś ciepło. Powiecie, że chcecie by był szczęśliwy. Poprosicie o szczęście dla tej osoby u Siły Wyższej. Od tego zacznijcie a doznacie łaski. Pozdro.
9 marca 2008
Wskrzeszenie
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz