23 października 2007

Opowiesci psychodeliczne # 1

ANIOŁ LĘKU
---
opowiadanie napisane w 2004 roku
z cyklu OPOWIESCI PSYCHODELICZNE
___
1.

Pociąg pędził przez pola. Stukot kół uderzał o szyny wprawiając pasażerów w trans. Słońce chowało się za horyzontem złocąc mijaną przez maszynę przestrzeń niekończących się pól.

W jednym z przedziałów siedział osamotniony młody mężczyzna. Wpatrzony w szybę pociągu delektował się samotnością. Nikt mu nie przeszkadzał i to na obecną chwilę mu odpowiadało. W przedziale zasłony były zasłonięte, a okno zamknięte.

Chłopak ów o którym mamy zamiar opowiedzieć jechał właśnie z Warszawy do rodzinnej miejscowości na wybrzeżu. W stolicy spędził ponad miesiąc na odwyku. Oficjalnie nazywało się to sanatorium, w istocie jednak było więzieniem dla uzależnionych. Jego rodzice wysłali go tam, gdy odkryli kilka gramów amfetaminy schowanej pod łóżkiem. Zawsze dziwiło ich, dlaczego ich osiemnastoletni syn ma tyle energii, śpi po dwie godziny i zawsze jest gotowy by pomóc w ogrodzie czy posprzątać dom. I do tego ma takie śliczne wielkie zielone oczy. Pewnego popołudnia matka zwiedzając jego pokój znalazła odpowiedź na powyższą zagadkę. Znalazła i początkowo myślała, że to tynk, którym syn posypuje sobie ręce, by następnie ćwiczyć w domowej siłowni. Dopiero, gdy jej mąż a ojciec chłopaka postanowił ją oświecić, że to jednak nie tynk, tylko groźny narkotyk, ona w odpowiedzi z kolei postanowiła zemdleć. Nie mogła znieść faktu, że ten dobrze uczący się, pomagający w domu Piotruś jest ćpunem.

Rodzice dali mu jednak szansę. Wydawało im się, że przemówili mu do rozsądku. By jednak się upewnić postanowili, co jakiś czas przeprowadzać testy. Wiara w ich siłę perswazji zawiodła. Za każdym razem test okazywał się pozytywny. Innymi słowy wszystko wskazywało na to, że Piotrek ćpał, ćpa i będzie ćpał, „jeśli czegoś z tym nie zrobimy” - myśleli. Jak pomyśleli tak też uczynili. Odłożone oszczędności przeznaczyli na odwyk swojego ukochanego synka. Oznaczało to, że zamiast słonecznych wakacji w górach ze znajomymi i dziewczyną Piotr przymusowo wyjechał do Warszawy. Do prywatnego odpowiednika MONARu. Pewnego dnia jednak stwierdził, że jest zdrowy. Skoro był zdrowy nie miał zamiaru leczyć się dłużej.

Uciekł z ośrodka, wsiadł do pociągu i właśnie w tej chwili zmierzał do domu.

Siedział teraz w pustym przedziale i myślał.

Pozostałością po narkotykach, był osobliwy tik nerwowy, który dawał o sobie znać, gdy Piotr bał się. A zdarzało się to zawsze, gdy intensywnie myślał. Opanowywał go wtedy demon lęku, który objawiał się nerwowym szybkim mruganiem lewego oka.

W danym momencie mrugał nim cały czas.

Kurwa ten pociąg jedzie za szybko… Brrr… Co zrobię, gdy zacznie się wykolejać? Spoko. Okno. Rozbije wtedy okno. On się wykolei na pewno… Zginę… Rodzice na pogrzebie. Mama się zapłaczę. Albo nie. Uda mi się kurwa, uda, uda przeżyć, ale do konca życia będę na wózku… Ja pierdziele. Bez nóg. Będę bez nóg.

Jego myśli ostatnio rzadko, kiedy krążyły wokół przyjemnego tematu. Zdarzało się to tylko, gdy był na fazie, a ostatnimi czasy nie wciągał. Gdy był na tak zwanym freszu opanowywał go dół. Gdy się pojawiał w sanatorium prosił o tabletki przeciwdepresyjne. Pomagały. Teraz jednak nie mogły pomóc z prostej przyczyny: nie miał ich.

Po co ja jadę do domu. Rodzice mnie zabiją… A może nie żyją. Nie dzwonili ostatnio, nie odwiedzali mnie… Zawał… O boże zawał… Co ja zrobię? Coś się musiało stać. Tata ma kłopoty z sercem, bo za dużo pali... Właśnie fajka… Chcę pety… Tego mi nie odbiorą. Nie nie… musisz być silny żadnych używek. Tytoń zabija… Będziesz kasłał... Pluł krwią… Chcesz tego. Chcesz?

- Zamknij się! – nagle krzyknął do siebie.

Przypomniał sobie jak w sanatorium uczyli go opanowywać nerwy. Trzeba było policzyć do dwudziestu. Nigdy nie pomagało. Mimo to za każdym razem próbował.

Nim doliczył do dziesięciu drzwi od przedziału otworzyły się gwałtownie. Podskoczył przerażony. Odwrócił głowę niczym wyrwany ze snu.

- Bilet proszę… - usłyszał męski głos.

Odetchnął z ulgą. To tylko konduktor.

Sięgnął do kieszeni. Biletu nie było… Zamrugał lewym okiem. Szukał dalej.

- Ma pan bilet czy nie? – konduktor się niecierpliwił.

- N-n-nie wiem… chyba nie mam… - Piotr wstał z miejsca.

To była przerażająca perspektywa. Piotr nie miał przy sobie grosza przy duszy. Wszystko wydał na bilet, który właśnie zniknął. Gdyby konduktor wypisał kredytowy mógłby odkryć, jego ucieczkę… Zabraliby go na komisariat. Musiał znaleźć bilet… Przecież go kupował… A może nie… O cholera zapomniał kupić bilet. Nie przypominał sobie uśmiechu kasjerki… Pytał tylko, z którego peronu. Jak mógł to zrobić… jak mógł zapomnieć o bilecie.

- A co tam leży? – zapytał nagle kontroler.

Bilet leżał wygnieciony na siedzeniu Piotrka. Chłopak odetchnął z ulgą. Popatrzył na bilet i nagle pomyślał, że może nie wsiadł do tego pociągu, co trzeba i ciarki przeszły mu po plecach.

Drżącymi rękami podał bilet.

Konduktor przystawił pieczątkę.

- Życzę miłej podróży. – powiedział i wyszedł z przedziału zamaszyście zamykając drzwi.

I wtedy Piotrek po raz pierwszy od wielu lat znów usłyszał piskliwy głosik w swojej głowie:

- Cemu ten pan zginie pierwszy? – zapiszczał pytająco sepleniący głosik.

Piotr usiadł na miejscu. Był przerażony. Popatrzył na odchodzącego konduktora. Pytanie zawisło w powietrzu. Nie wierzył własnym uszom. To on.

- Niemożliwe – powiedział do siebie.

Głos nie pojawiał się od bardzo dawna. Należał do jego wyimaginowanego przyjaciela z dzieciństwa, zwanego Maksiem. Stworzył go gdy miał około pięciu lat. Alergia na wszelkiego rodzaju sierść, na którą cierpiał spowodowała, że rodzice Piotrka musieli pozbyć się wszystkich zwierząt domowych. A mały Piotruś bardzo chciał mieć pieska. Niestety nie mógł. Musiał, zatem znaleźć sobie coś w zastępstwie. I tak powołał do życia Maksia. Nie wiedział dokładnie jak wygląda, ale rozmawiał i bawił się z nim. Gdy zostawał sam w ciemnym pokoju, zawsze obok był Maksio. Gdy skończył 12 lat przestał oglądać bajki takie jak Reksio, czy Zaczarowany Ołówek, przestał także rozmawiać z Maksiem.

- Dlaciego ten pan umze? – powtórzył Maksio jeszcze bardziej sepleniąc.

- Nieeee! – krzyknął Piotrek. – Odejdź ty nie istniejesz! Słyszysz. Nie ma cię…

- Alez jestem… I sądze ze powinniśmy wysiąść, bo pociąg niebawem się wykolei i wsyscy zginą… Ale ten pan zginie wcesniej. Boję się. – Maksio zaczął płakać. Piotrek słyszał jego płacz wyraźnie.

- Zamknij się ! – wrzasnął na całe gardło.

Maksio posłusznie zamilkł.

Za głośno krzyknąłem… Jeśli ktoś to usłyszał… Wszyscy pomyślą, że jestem chory psychicznie… Umysłowo niedorozwinięty… Mogę wrócić do sanatorium w kaftanie… Dostanę tabletki i elektrowstrząsy… A może powinienem… Przecież źle ze mną…źle ze mną, źle ze mną… Muszę kupić białe jak wrócę… Wtedy przejdzie dół… Zawsze wtedy dół przechodził… Ale musiałbym wciągać codziennie, żeby nie mieć doła. A jak będę wciągał codziennie to może naprawdę wyląduje u czubków. Chłopaki mówili, że jak przez tydzień jechali non stop na białym to też słyszeli głosy… Cholera… ale bym wciągnął kreskę…jedną seteczkę, tak żeby tylko wyluzować… Nie… nie… nie wolno ci o tym myśleć. Nie, nie, nie, nie, nie wolno! Pomyśl o czymś równie przyjemnym…

Położył się wzdłuż na pustych siedzeniach niczym na kozetce u psychoanalityka, którego w ośrodku musiał odwiedzać, co tydzień. Podparł głowę rękami. Zaczął myśleć o Ani – jego dziewczynie, która dała mu soczystego całusa, gdy wyjeżdżał na odwyk do Warszawy. Powieka przestała mu drgać. Rozmarzył się.

Przypomniał sobie jej długie blond włosy i ich zapach, gdy wtulał w nie głowę… Przypomniał sobie jak się kochali na plaży, a gdy ich ciała jeszcze nie ostygły oglądali spadające gwiazdy… Nie pomyślał wtedy żadnego życzenia stwierdzając, że wszystko już ma i nic nie potrzebuje.

Jego ręka ruszyła w kierunku wybrzuszonych lekko spodni, lecz nagle cofnęła się. Znów pojawił się lęk.
A co jeśli sobie kogoś znalazła… W końcu nie było mnie tak długo…Przygryzł zębami dolną wargę. Powieka znów zaczęła drgać. Nie to niemożliwe… Ania by nigdy tego mi nie zrobiła…

Na dolnej wardze sączyła się krew. Wstał, wytarł chusteczką usta… Jakby ktoś przechodził obok i spojrzał jak wycieram usta to, co by sobie pomyślał… O Boże…

Usiadł i zamknął oczy. Skupił uwagę na liczeniu… 1, 2, 3, 4, 5, 6…

Próbował zasnąć.


2.



Przedwczorajszej nocy mąż pobił ją okrutnie. Nie zdarzyło się to po raz pierwszy, gdyż bił ją regularnie, ale na całe szczęście dosyć rzadko. Biłby częściej, lecz jego praca nie pozwalała mu na to. Czynił to tylko wtedy, kiedy miał wolne i mógł wypić. Musiały być to, zatem aż dwa dni wolnego, co w ciągu roku zdarzało się zaledwie parę razy. Zawsze uderzał w brzuch tak by nie było widać śladów, jednak tym razem zdecydowanie poniosły go wodzę fantazji i postanowił wymalować jej pod okiem wielkie limo. Prawdopodobnie miał w sobie duszę artysty – pomyślała rano Marianna patrząc na swoje odbicie w lustrze.

Wtedy to też miała wizję.

Do tej pory dawała sobą pomiatać. Bił ją, cierpiała. To jasne. Taki był jej krzyż. Modliła się powierzając Bogu swoje męczeństwo. Owego nieszczęsnego dnia jednak Bóg stąpił na nią i kazał jej powiedzieć dość. Masz przestać nadstawiać drugi policzek, zrozumiano? Wierzyła w bojaźń bożą, wiedziała, że nie mówi do niej miłosierny Chrystus, tylko sam Stwórca, ten który zniszczył Sodomę i Gomorę, bała się, straszliwie bała się jego gniewu, dlatego też usłużnie i pokornie, na rozkaz Boga odparła: Amen. Oko za oko, ząb za ząb, nie ma litości dla skurwysynów.

Opracowała swoją strategię, dwa dni po tym jak została skrzywdzona postanowiła wziąć odwet. Idąc do pracy nie mógł spodziewać się niczego… Jadł śniadanie i uśmiechał się (był innym człowiekiem, gdy nie pił)… Spokojnie konsumował specjalnie dla niego przygotowaną jajecznicę… Potem poszedł do pracy. Pojechała za nim. Wsiadła do pociągu i czekała…

W momencie, gdy Piotr próbował zasnąć metodą liczenia do nieskończoności, Marianna siedząca trzy przedziały dalej ściskała w ręku różaniec. Dziękowała Bogu, że dał jej siłę do wykonania powierzonej misji.
Nagle usłyszała kroki…

66, 67, 68… Piotr przestał liczyć. Otworzył oczy. Co to za krzyki? To chyba kilka przedziałów dalej. Ucichły… Nagle wielkie łuuuuuuuup… drzwi od przedziału odchyliły się lekko, a zasłony poruszyły targane przeciągiem. Duchy to na pewno duchy HAHA tak jasne… teraz to przesadziłem w swoich schizach… I nagle znów ŁUUP – dobiegł dźwięk z końca wagonu. Przeciąg jak się nagle pojawił tak zniknął.

- To ten pan, co tu był tak ksycał – wyjaśnił Maksio.

Piotr aż podskoczył.

- Kazałem ci się zamknąć… To na pewno dzieciaki z koloni rozrabiają w następnym wagonie… - Piotr mówił do siebie.

- Nie… nie, to tego pana ktoś wyzucił z ciuchci… - odparł Maksio.

- Nie ja już tego nie zniosę.

Piotr stwierdził, że delektowanie się samotnością wprawia go w obłęd. Postanowił iść do ludzi. Sprawdzić co się dzieje. Wyszedł z przedziału…

- Będzies musiał zatsymać pociąg… - seplenił Maksio.

- Zostajesz w przedziale! – krzyknął Piotr do Maksia jak do realnej postaci i zamknął gwałtownie drzwi. – Ha! Zakmnąłem mu je przed nosem - pomyślał i przypomniało mu się dzieciństwo, jak zamknął kiedyś Maksia w ogrodzie… Uśmiechnął się, lecz nagle posmutniał, bo przypomniał sobie coś jeszcze. Wtedy, gdy Maksio był w ogrodzie mama niechcący przytrzasnęła Piotrkowi drzwiami od ubikacji mały palec. Musieli wtedy jechać do szpitala. O dziwo akurat to wspomnienie nir zatrwożyło go. Zignorował je z łatwością.

Spojrzał na korytarz. Nikogo nie było. Zajrzał do przedziału obok. Siedział tam mężczyzna około czterdziestki.

Czytał gazetę. Obok mężczyzny spało ośmioletnie dziecko. Piotr wszedł do przedziału.

- Przepraszam można? – zapytał szeptem by nie obudzić małej.

Dziewczynka poruszyła się niespokojnie przez sen, facet przestał czytać, spojrzał na Piotrka i dziwnie się uśmiechnął…

- Jasne… siadaj… pan, siadaj…

O Boże, to dziecko… i ten facet… to pedofil - pomyślał Piotr.

Przypomniał sobie, że następny wagon był zarezerwowany dla kolonii. Wiedział to, bo pamiętał doskonale, jak konduktor zabronił mu wsiadania do tego wagonu. Dzieciaki wsiadły kilka stacji wcześniej. To jasne ten gość wybrał ten wagon, obok tamtego, zaczaił się na dzieci i wtedy cap… złapał dziewczynkę do przedziału…. NIE SCHIZUJ – krzyczał głos w głowie Piotrka… O Boże a jak pociąg się wykolei i te wszystkie dzieci zginą…

- Nie nie… ja tylko chciałem zapytać pana… - zaczął Piotr lecz…

…przerwał wpół zdania, bo zauważył aparat fotograficzny…

Miałem racje… - pomyślał – będzie im robił zdjęcia… Przestań… to na pewno dziennikarz – uspokoił go rzeczowy głos nie-naznaczony obłędem… - a to jego córeczka – głos w głowie, ten drugi głos przypominał mu brzmieniem głos własnego ojca, który twardo stąpał po ziemi i był zupełnym zaprzeczeniem jego mamy, wierzącej w zabobony.

Uspokoił się trochę. Krzyki i przeciąg otwierający drzwi nie dawał mu spokoju.

- …chciałem zapytać pana czy słyszał pan ten hałas… kilka minut temu - dokończył Piotr.

- Hałas? Aaa tak komuś chyba spadł bagaż…

Kłamał. Było ewidentne, że kłamał. Piotr zdecydował, że nie chce mieć z nim nic wspólnego.

- Aha, dziękuje… - powiedział.

Dobrze, że chociaż ten hałas nie był halucynacją – pomyślał Piotr wychodząc z przedziału.

Zajrzał do następnego. Przy oknie siedziała gruba kobieta po pięćdziesiątce. Paliła papierosa. Postanowił jej nie przeszkadzać.

Następny przedział był pusty. Cholera nie będę przecież zaglądał do każdego z przedziałów. Wracam na swoje miejsce – myślał. Już miał się odwracać, jednak zauważył jakiś przedmiot leżący na podłodze w pustym przedziale. Wszedł do środka i zamarł w przerażeniu.

Na podłodze leżała czapka konduktorska. Wokół było pełno krwi…

To na pewno nie jest krew ty paranoiku! – krzyczał głos jego ojca.

To jest krew! Bój się bój! Zatrzymaj pociąg! Wszyscy zginą – krzyczał głos Maksia, który o dziwo nie seplenił.
O Boże, a jeśli to ten pedofil! Konduktor wykrył go, że porwał dziewczynkę… I ten go zabił… Wyrzucił z pociągu… - myślał Piotr i nagle poczuł w sobie adrenalinę.

Wyskoczył na korytarz. Rozpędził się i wszedł do przedziału z domniemanym pedofilem.

- Ty skurwysynu! Zostaw tę dziewczynkę – krzyknął do mężczyzny.

Chwycił go za koszulę i i walnął z pięści w nos. Krew trysnęła z nosa. Dziewczynka obudziła się i zaczęła płakać:

- Nieee… zostaw mojego tatę…

- To moja córka! – krzyczał mężczyzna.

- Udowodnij! – Piotr był w furii.

Mężczyzna roztrzęsionymi rękami wyjął swój dowód i legitymację dziecka. Nazwisko było takie same…

- Przepraszam… - wystękał Piotr.

- Pan się powinien leczyć, chodź Zuzia – przesiadamy się do pierwszej klasy.

Założył aparat na szyję, chwycił dziewczynkę za rękę i wyszedł z przedziału. Piotr został sam. To prawda muszę się leczyć… muszę się leczyć… - myślał na głos.

Nie musis się lecyć tylko musis zatsymać pociąg – krzyczał Maksio.

Piotr nie zwracał na niego uwagi.

Wiem co muszę. Muszę zapalić… - pomyślał.

Wstał wyszedł na korytarz i wszedł do przedziału obok.

- Przepraszam panią bardzo… czy mogłaby mnie pani poczęstować papierosem… strasznie dużo przeżyłem dzisiaj – już bardziej grzeczny nie mógł być.

- Gdyby pan wiedział, co ja przeżyłam… - odparła Marianna wyciągając paczkę fajek i częstując chłopaka. – Proszę siadaj młodzieńcze…

Czy ona go podrywała? Skrzywił się biorąc papierosa. Mimo wszystko nie wypadało nie usiąść, więc usiadł. Podała mu ognia z uśmiechem. Nie no uśmiecha się, ewidentnie go podrywa. Zaciągnął się dymem.

Zdjęła okulary przeciwsłoneczne. Miała sine oko.

- Mój mąż zasłużył na śmierć – powiedziała.

Nie gadaj z nią – krzyczał Maksio – ona jest opętana psez satana… Zatsymaj pociąg bo zginiesz.

W tym momencie jednak, po schizie z pedofilem Piotr był kompletnie wyluzowany. Głos rozsądku rozsadzał go od wewnątrz. Tata byłby z niego dumny…

- Pewnie pani tak mówi, ale kocha swego męża…

- Pewnie, że kocham… śniadanko mu zrobiłam.

Pociąg nie zwalniał, choć zbliżała się jakaś stacja. Dreszcze przebiegły Piotrkowi po plecach.

- Słyszała pani może te krzyki i hałas jakiś czas temu? – postanowił zapytać.

- Tak… to konduktor, jak powiedziałam mu prawdę to postanowił wyskoczyć…

Piotr spojrzał za okno.

Zamarł w przerażeniu. Pociąg nie zatrzymywał się na stacji… Może i by to go aż tak nie zdziwiło, gdyby to była jakaś pomniejsza stacja, gdyż jechali pociągiem pospiesznym. Tak jednak nie było. Mijali Łódź Kaliską. Kurwa… To niemożliwe. Ludzie na stacji zdziwieni patrzyli na przemykający w pędzie pociąg.

- Czemu ten pociąg się nie zatrzymał? – zapytał otumaniony.

- Być może dlatego, że maszynista nie żyje. – Marianna spojrzała na zegarek i krzyknęła - Chwalmy Pana!

- Co? – Piotr nie zrozumiał i wtedy przypomniał sobie o Maksiu… Zatrzymaj pociąg… - dźwięczało mu w uszach.

- Widzi Pan mój mąż jest maszynistą i dzisiaj rano go otrułam…

Nim Piotr wyskoczył na korytarz by chwycić za ręczny hamulec było już za późno.

Z naprzeciwka nadjeżdżał pociąg osobowy.

3.



Pociągi zderzają się. Iskry się sypią. Żelazo miażdży dzieci z kolonii, które krzyczą w przerażeniu. Tatuś kupuje dziewczynce w WARSie Hamburgera, patrzy podniecony jak tamta chce ugryźć pierwszy gryz, lecz nie udaje jej się to, gdyż wtem pociągiem trzęsie a umieszczony na suficie wentylator spada w dół ucinając jej maleńką główkę. Cholera nici z tych zdjęć w internecie – myśli ojciec pedofil i trzy sekundy później ginie trafiony odłamkiem szkła w krtań.
Ogień płonie. Wagony wypadają z szyn.


EPILOG



- Jesteśmy na miejscu tragedii. Dwa pociągi zderzyły się niespełna pół godziny temu. Jeden pociąg nie jechał zupełnie swoją trasą. Jest mnóstwo ofiar śmiertelnych. W kadrze widać było dym i akcję ratunkową. Pełno karetek na sygnale. W lewym górnym rogu baczny obserwator mógłby dostrzec cień postaci.
Postaci ze skrzydłami pochylającą się nad czyimiś zwłokami.
- Muszę wymyślić coś innego. Jako anioł stróż nie mogę być wyimaginowanym przyjacielem z dzieciństwa. – powiedział Maksio sam do siebie. Nikt jednak nie mógł tego usłyszeć.

pamieci Stefana Grabinskiego autora opowiadania "Demon leku" z 1922

NemezisEgo - listopad 2004

___________

Brak komentarzy: