Pewna bardzo inteligenta i urodziwa niunia (pozdrawiam) zapytala mnie kiedys czy czesto w swoim zyciu plakalem... Odpowiedzialem, ze nie ale ze wiem ze bede plakal gdyz czeka mnie smierc bliskich. Poki co nie zaznalem smierci bliskiej osoby. Dzisiaj tez nie, a mimo to kilka godzin temu moje oczy zaszklily sie i uronily kropelke slonego plynu.
Poczulem sie samotny.
Mimo bliskiej i bardzo kochajacej mnie rodziny paradoksalnie nie czuje wsparcia. Wszystkie dzialania jakie podejme interpretowane sa na nie. Od dziecka slysze ze zle robie. Ze wszedlem na zla droge. Mimo cwierci wieku na karku nie doznaje akceptacji od strony rodziny. A wiecie dlaczego?
Z milosci.
Czy mozna kochac zle?
Mozna podstawa owej milosci jest strach o osobe ukohana. Jezeli boisz sie o nia to nagabujesz by robil to co ty uwazasz za dobre. Nie akceptujesz "zla" jakie ta osoba niby czyni, mimo ze jest pewna ze czyni dobro.
Czasami czuje ze sie dusze.
Ze nie moge oddychac wsrod tych zakazow, nakazow. Powinienes to... powinienes tamto... nie powinienes tego, to jest zle, nie powinienes tamtego, powinienes to, powinienes tamto. To jest dla Ciebie najlepsze. To jest the best. Tamto od zlego pochodzi.
- Ale mamo, tato. To jest moje zycie! Pozwol mi o nim decydowac, prosze - mowie przezywajac regresje do czasow dziecinstwa, czujac ze jak dziecko sie rozplacze blagajac o zrozumienie, gdy matka nade mna stoi grozac palcem 24 na dobe, lub ojciec od czasu do czasu.
- Nie moge sie zgodzic na zlo - mowi spokojnie dawczyni mego zycia mentorskim, rodzicielskim pewnym swego tonem.
- Mozesz decydowac sam, ale jesli zrobisz to o czym mowisz to bedziesz debilem - mowi ojciec. - I badz pewien, ze wtedy cie wydziedzicze - dodaje.
Dusze sie.
Kto podejmuje decyzje. Matka twierdzi, ze ojciec podejmuje je za mnie, ojciec ze odwrotnie. I tak w kolko. Moze ja nie istnieje.
Czasem chcialbym.
Wkurwiam sie.
Krzyk przeszywa przestrzen bloku. Mama kuli ogon i idzie plakac w samotnosci.
Wkurwiam sie.
Krzyk przeszywa przestrzen domu. Ojciec wybucha gniewem. Wkurwia sie. Kule ogon. Przestaje istniec.
Nie mam w nich przyjaciol. Kazde z nich chcialoby abym spelnial ich zyczenia jakim mam byc. Zupelnie innym w obu wizjach. Marionetka. Lalka. Zabawka. Jedno ciagnie za sznurek w jedna, drugie w druga, a ani jedno ani drugie nie widzi, ze jestem niezalezna osoba zdolna samemu sie poruszac. Choc czesto jest mi ciezko. Ich siec mnie oplata. Sa pajakami. Ilekroc moja decyzja jest nie po ich mysli tylekroc jest mi przykro, ze im bedzie przykro. Paranoja. Wyswobadzam sie z sieci:
- zarzucam sluchawki na uszy i slucham rapu, kupuje browar i pisze do rana opowiadanie/scenariusz/wiersz. Sztuka to ucieczka. Sztuka to bajeczka. Sztuka to moje jestestwo. Nawet jesli przez wielu z Was jest to pseudosztuka.
Jestem pewny siebie, mimo ze rodzice niszcza ta pewnosc na kazdym kroku. Moi rodzice to moi hejterzy. A najgorsze, ze sadzą, że są hejterami dla mego wlasnego dobra. Ich nienawiść do moich decyzji i czynów bierzę się z miłości. Ale ja jestem pewien swoich decyzji. Teraz już tak. Nie ma we mnie buntu (choc czasem nie wytrzymuje i krzycze, bo jednak łaknę ich akceptacji mimo mojego wieku) - jest pewność mimo kiełkowania i zasiewania przez nich zwątpienia. Pewność, którą mi daje wiara w Boga. Mam misje. Chcę zmienić świat i nikt mi w tym nie przeszkodzi. Pycha? Mozliwe, ze pycha, ale nawet jak mi sie jednak nie uda podbić w celu zmiany świata to i tak będę go zmieniał bez podbijania - w drobnych codziennych rzeczach, a nie w mediach (innymi słowy - nawet jak zostanę bezdomnym będę wiedział, że tu mam zmieniać świat wśród bezdomnych, a nie w showbiznesie, choć według mnie to właśnie szołbiz wymaga zmian - szczególnie moralnych).
Czasami jednak mimo owej pewności nadchodzą chwile zwątpienia.
Dziś nadeszły.
Dlatego płakałem.
Bywam miękki jak wszyscy faceci w dzisiejszym społeczeństwie.
Ale hartuje mnie ulica i rap, dlatego biorę łańcuch i wychodzę właśnie na spacer.
Ktoś chciałby mnie spotkać? Nie radzę, bo lekarze strajkują i mogliby Wam nie pomóc. Przynajmniej dziś. Dziś nie zmieniam świata na lepsze. Dziś zmieniam na gorsze. Dziś nie ma we mnie miłości. Dziś jest nienawiść.
Czekam jutra.
Nie płacze.
elo
24 października 2007
Charakterne chłopaczyny nie płaczą?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
4 komentarze:
Skoro masz 25 lat a starzy traktuja cie jak dzieciaka to cos w tym musi byc.Czytajac twojego bloga nie dalbym ci wiecej jak 18 emo boyu.
Propsy dla twoich starych.Powinienes jeszcze dostawac pasem po pupie.
Milo, ze mnie odmladzasz. Sluchales kawalka Sokola na Kodex3? Sadzac po Twoich wypowiedziach na forum zdaje sie ze to do Ciebie.
BTW propsow dla moich starych: moja mama ma wyksztalcenie muzyczne i ladnie spiewa - moze nagracie wspolnie dissa na mnie, bo zdaje sie nikt wiecej nie chce z Toba nagrywac. Powodzenia.
ej emo tak podkreslasz swoja wiare w Boga.zaloze sie ze zapierdalasz co niedziele do kosciolka katolicki wiesniaku.masz mentalnosc moherowy, ktorej odjebala palma.
..dokładnie tak jest jak piszesz na siłe można zagłaskać ( czyt. zajebać )...tworząc z dziecka nerwowego mutaka z magnum w garści szukającego koziołka ofiarnego aby dać upust swej agresji .... heh mało kto to rozumie.
redusdevil
Prześlij komentarz